Wiele milionów majątku, a one muszą same supłać drobniaki na bilety autobusowe i pilnować, by nie przekroczyć abonamentu na telefon. Jakie smutne muszą być te dzieci diabelskiego Gordona Ramsaya, który właśnie zapowiedział, że nie zamierza przekazać im w spadku majątku.
Zawsze mogą pocieszyć się SMS-ami do dzieci Stinga, które mogą tylko pomarzyć o przejęciu 180 milionów funtów tatusia. Grupę wsparcia zasilą też młodzi Beckhamowie, dzieci Eltona Johna i wielu innych młodych ludzi, których bogaci rodzice postanowili wydziedziczyć. Zrobiło się brytyjsko, ale ten tak zwany "zimny chów” to przede wszystkim specjalność amerykańska.
Za moich czasów w amerykańskiej szkole średniej pierwsza lekcja spełniała jedną funkcję - służyła do odsypiania ciężkich popołudni i wieczorów dnia poprzedniego. Powody senności mogły być dwa - albo dlatego, że komuś udało się załatwić trochę substancji wyskokowych i zabalować, ale równie często dlatego, że po szkole szczególnie starsza młodzież ruszała do pracy. Moja szesnastoletnia przyjaciółka pracowała w sklepie odzieżowym w pobliskim mallu, jej przyrodnia siostra zaznała rozkoszy obsługi McDrive'a. Niektórzy opiekowali się dziećmi, inni dorabiali za kasą. Im człowiek był starszy, tym presja była większa - jak mówi stare buddyjskie przysłowie, kto nie pracuje, ten nie je.
Na szczęście jedzenie za Oceanem - przynajmniej w stosunku do zarobków - nie jest drogie. Niemniej najwięcej wydatków ze skromnego budżetu nastolatka pochłaniał często czynsz. To może nie norma, ale nie jest też niczym niezwykłym, że po ukończeniu 18. roku życia dzieci zaczynają zwracać rodzicom koszty utrzymania. Zwykle nie są to wysokie kwoty, ale wymagają od młodzieży zainteresowania się kwestiami zarobkowymi. Krzywda im się nie dzieje - mój sąsiad z góry dorabiając w ostatniej klasie liceum we Friday's był w stanie zarówno co miesiąc dorzucać się do domowego budżetu, jak i kupować tyle ich pysznych ciast czekoladowych z bitą śmietaną, że w 3 miesiące przytył 20 kilogramów...
I tak nauka podstaw przedsiębiorczości od lat przebiega tam sprawnie, czasem boleśnie, ale ostatecznie pozbawiona była złudzeń - dalej będzie tak samo, lepiej przyzwyczaić się od razu, a lądowanie nie pogruchocze nam kości. Jasne, że rynek trochę zepsuło wspieranie przez kolejne rządy systemu kartek na jedzenie zamiast aktywizacji zawodowej, ale akurat w podejściu do młodych od lat niewiele się zmienia.
Żadnego leżakowania na garnuszku u rodziców do trzydziestki piątki, które we Włoszech stało się drugim sportem narodowym po piłce nożnej. Jeszcze dwa, trzy lata temu namawiałam znajomą po studiach, pracującą na pełen etat, by wreszcie opuściła rodzinne gniazdko. Było trudno, nie obyło się bez łez i wątpliwości, ale udało się. W jaki sposób? Rodzice kupili jej mieszkanie...
Kwestie mieszkaniowe, tak palące we Włoszech, jak i u nas - jest ich za mało, są za drogie w stosunku do zarobków i tak dalej - to jedno, a gotowość na niezależność finansową to drugie. Sto razy łatwiej jest oczekiwać, że ktoś nam coś da, "bo się należy" - najpierw rodzice, potem państwo. Nie można krytykować tych, którzy nie mają wyjścia - dyskusja na ten temat przetoczyła się przez kraj nad Wisłą nie raz. Niemniej nie jest tajemnicą, że do darmowej pomocy łatwo przywyknąć i zacząć traktować ją jak coś oczywistego. Kiedy ja byłam na studiach, modne było określenie - zleżały. Łatwo stać się zleżałym, zamiast stać się dorosłym.
Jedną z najsłynniejszych dziedziczek wielkiej, rodzinnej fortuny jest Paris Hilton.
Zleżenie to nie zwykłe lenistwo - przecież pójść na siłkę się chce, pojechać do Szczyrku zimą się chce, czatować pół nocy z Gośką o "Wielkich kłamstewkach" też się chce. Zleżenie to stan, kiedy strefa komfortu zaczyna rozrastać się w głowie jak rak i w końcu świat zamyka się do jej ciasnych granic. Poza nią - rachunki za prąd, niezapłacone raty i czasochłonne, pracochłonne, wysysające soki życiowe ogarnianie rzeczywistości. Wewnątrz - pralko-suszarka mamy, własny telewizor podłączony do laptopa, swojskie ciepełko i ambicje topniejące jak śnieg w marcu.
Wcale się nie dziwię, że Gordon Ramsay i wielu innych bogaczy siłą wypycha swoje dzieci z gigantycznej strefy komfortu, jaką mógłby im zapewnić odziedziczony majątek. Szacunek dla pracy innych osób zdobywa się niestety w jeden sposób - samemu jej zaznając. Może to gorzkie, może czasem okrutne, ale z konieczności rozsądnego dysponowania kieszonkowym, z musu własnoręcznego zarobienia na wymarzony model telefonu jeszcze nikomu woda sodowa nie uderzyła do głowy. A z posiadania wszystkiego na zawołanie, owszem.