Onet ujawnił, że niedługo po wyborach minister Antoni Macierewicz próbował zwerbować kilku członków z Komisji Millera do swojej podkomisji. Jednym z nich był płk Mirosław Grochowski, pilot z 34-letnim stażem, przewodniczący Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, który nie zgodził się wyprzeć wiedzy o katastrofie zaprezentowanej w oficjalnym raporcie. Po tym, jak powiedział "nie" Macierewiczowi, został natychmiastowo zesłany do jednostki w odległych Bartoszycach, ale w rozmowie z naTemat mówi, że nie żałuje swojej decyzji.
Czy wiedział pan, o czym minister Macierewicz chciał z panem porozmawiać 20 listopada 2015 r.?
Nie miałem pewności, ale domyślałem się. W tamtym tygodniu kilka razy rozmawiał ze mną Kazimierz Nowaczyk, członek podkomisji, który dopytywał o funkcjonowanie Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego. Podejrzewałem więc, że minister chce pomówić o katastrofie smoleńskiej. I nie myliłem się.
Jaki był przebieg spotkania?
Pan minister poprosił mnie o zreferowanie działań śledczych na miejscu katastrofy. Gdy to zrobiłem, zapytał mnie dwukrotnie, czy chcę pomóc państwu polskiemu, a potem dodał, że raport Komisji Millera, który współtworzyłem, jest fałszywy. Uważam, że chciał w ten sposób wybadać, czy wyprę się wyników badań i wznowię badanie katastrofy smoleńskiej, bo zgodnie z ówczesnymi przepisami tylko ja, jako przewodniczący KBWL LP mogłem to zrobić.
Co pan odpowiedział?
Nie zgodziłem się z tym, że oficjalny raport jest jest fałszywy. Zwróciłem uwagę, że dzięki zastosowaniu zaleceń bezpieczeństwa, przez 5 lat nie mieliśmy katastrofy lotniczej. Wtedy upewnił się, czy to moja ostateczna odpowiedź. Gdy powiedziałem, że tak, spotkanie się skończyło. W tym samym dniu napisałem wniosek o rezygnację ze służby wojskowej.
Dlaczego?
Nie miałem innego wyjścia. Byłem żołnierzem, który odmówił ministrowi obrony narodowej. Takie rzeczy nie przechodzą bez emocji.
Ale w wojsku służył pan jeszcze kilka miesięcy. Jak to się stało?
Po około miesiącu otrzymałem decyzję ministra o możliwości odejścia ze służby z dniem 31.05.2016 r. pomimo mojej prośby we wniosku o skrócenie terminu odejścia do dnia 31.01.2016 r., a na początku lutego kolejną, że zostałem natychmiastowo przeniesiony do oddalonej o kilkadziesiąt kilkaset kilometrów jednostki w Bartoszycach. Jestem lotnikiem, a trafiłem do brygady zmechanizowanej.
Chyba nie mieli z pana dużego pożytku. Jaki jest sens tej decyzji?
Niech się pani domyśli, po co się żołnierzowi robi coś takiego w okresie wypowiedzenia.
Domyślam się. Chciałam to usłyszeć od pana.
Badanie wypadków lotniczych uczy pokory i ważenia słów.
Jak wspomina pan służbę w Bartoszycach?
Trafiłem na miłych ludzi. Starali się mi pomóc, wiedzieli że zostałem przeniesiony z dnia na dzień.
A czym się pan konkretnie zajmował? Jak pana doświadczenie lotnicze mogło się przydać w Bartoszycach?
Byłem w dyspozycji dowódcy jednostki, który przedstawił mi zakres obowiązków. Miałem mu w razie potrzeby doradzać podczas ćwiczeń wojska z użyciem lotnictwa, gdyby okazało się, że będą się odbywać.
Odbyły się?
Nie.
Ile wypadków lotniczych pan zbadał w całej swojej karierze?
Musiałbym policzyć... Ok. 180 różnych zdarzeń lotniczych, w tym około 10 wypadków ciężkich, czyli takich, w których dochodzi do utraty życia lub zdrowia albo maszyny.
W Smoleńsku dołączył pan do wytypowanych przez pana ekspertów dzień po katastrofie. Co zrobiło na panu największe wrażenie?
Najbardziej zapadły mi w pamięć drzewka, które rosły ok. 50 metrów przed brzozą. Zostały ścięte przez samolot na takiej wysokości, że niemal wystarczyło wspiąć się na palce, by dotknąć ich ściętych wierzchołków. Przeraziło mnie, że samolot leciał tak nisko, że już tam nieomal zderzył się z ziemią.
Trudno mi to komentować. To była katastrofa. Piloci zeszli za nisko, zniżali się za szybko, we mgle, zignorowali ostrzeżenia systemu TAWS. Wszystko się we mnie burzy, gdy słyszę od członków podkomisji, że brak uprawnień pilotów to tylko drobne uchybienie, a ostrzeżenia "pull up!" można ignorować.
Najbardziej boli mnie to, że podkomisja wypowiada się w imieniu Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, a więc że wykorzystuje jej autorytet dla promowania niebezpiecznych zachowań. Czy podkomisji chodzi o to, byśmy wrócili do średniej katastrof z lat 50-tych? Do 20 katastrof rocznie? Dlatego usunęli ze strony rządowej raport z zaleceniami bezpieczeństwa i opowiadają takie rzeczy? Przecież młodzi lotnicy muszą się uczyć na błędach poprzedników.
Może po prostu się na tym nie znają?
To zadałbym panu Berczyńskiemu i innym członkom komisji proste pytanie, na które powinien znać odpowiedź każdy myślący człowiek. Czy chcieliby jako pasażerowie lecieć z pilotem, który przywita się z nimi informacją, że co prawda nie ma uprawnień, bo tym typem samolotu latał kilka lat temu, a ostrzeżenia "pull up" będzie ignorować? Nie sądzę.
Co dla pilota oznacza "pull up"?
To alarm do walki o życie. Komunikat, że jeśli nie poderwie samolotu, to za chwilę zderzy się z ziemią. Tymczasem podkomisja mówi o tym tak lekko, jakby to była informacja o serwowaniu poczęstunku na pokładzie.
Nie żałuje pan, że odmówił Macierewiczowi? Gdyby powiedział pan "tak", to pewnie nadal pracowałby pan w wojsku i być może dostałby pan nawet od rządu jakąś państwową posadę dla kogoś z rodziny.
Nie żałuję, to nie leży w mojej naturze. Badanie katastrof lotniczych polega na mówieniu prawdy, by inni piloci latali bezpieczniej.
Już od niemal roku jest pan w cywilu. Nie tęskni pan za lataniem?
Lotnictwo to moja miłość, ale po rozstaniu z wojskiem nadal czuję niesmak.