Widzieliście tę reklamę? Bawarski producent w ostatnim czasie mocno chwali się swoimi hybrydowymi samochodami, także w polskiej telewizji. Ja miałem okazję pojeździć całą gamą przy okazji imprezy z cyklu BMW Electric Now Tour. Powiem na zachętę tylko tyle: nie bójcie się prądu w samochodach, ta przyszłość (choć BMW przekonuje, że teraźniejszość) jest naprawdę przyjemna.
Powiedzmy sobie to wprost i miejmy już za sobą: czasy, kiedy z hybrydą kojarzył się jeden konkretny model pewnego japońskiego producenta, dawno odeszły do lamusa. A przedstawiciele niemieckiego koncernu na warszawskim lotnisku Bemowo postawili sobie za punkt honoru udowodnić mi, że jeśli szukam hybrydowego auta (lub elektrycznego), wybór jest naprawdę szeroki.
Bo firma z Monachium ofertę ma naprawdę różnorodną. Na lotnisku czekały hybrydowe BMW z serii 2 (tylko jedno, którym nie jeździłem, ale takie są w ofercie), a ponadto cała flota "piątek" (którymi jeździłem), "siódemek" (również) oraz… kilka sztuk sportowego i8, które z miejsca chwyciło moje serce. Do tego dużo całkowicie elektrycznych i3.
Gwiazdą imprezy było jednak nowe BMW serii 5. Dla wielu obecnych było to pierwsze spotkanie z tym autem, ale my w naTemat mieliśmy już ten samochód z silnikiem diesla. Dlatego jeśli zastanawiacie się, czym różni się jazda taką hybrydą od jazdy "normalnym" samochodem, już pospiesznie odpowiadam: zupełnie niczym. I nie chodzi o to, że w związku z powyższym hybrydy są zbędne i lepiej kupować auta wyposażone w zwykłe silniki. Chodzi o to, że choć są inne, dają zupełnie podobne wrażenia z jazdy. To wciąż to samo wygodne BMW ze wszystkimi "bajerami", które udostępnili monachijczycy w swoim nowym modelu. A oprócz tego "standardu" mamy jeszcze do czynienia ze wszystkimi bonusami, które daje hybryda.
Mamy więc sprawny silnik benzynowy połączony z elektrycznym, co razem daje dużą moc (252 KM), a do tego spalanie powinno być jak na benzynę odczuwalnie niższe (czego z racji długości imprezy nie miałem jak zweryfikować). No i crème de la crème – samochód może poruszać się wyłącznie w trybie elektrycznym, a więc praktycznie bezszelestnie. Oczywiście zasięg jest wtedy mocno ograniczony (wskaźnik naładowania prawdę mówiąc kurczy się w zastraszającym tempie), ale jak mnie przekonywano, to wspaniała opcja choćby dla tych, którzy chcą rano wyjechać z domu i np. nie budzić całego osiedla rozruchem silnika. Głupi argument? To spróbujcie odjechać bez zrywania sąsiadów w BMW x4 z trzylitrowym silnikiem i pakietem M-Sport. Czy faktycznie jest tak cicho? Niech za przykład posłuży historia znajomego z wypożyczalni samochód, do którego 5 minut po odebraniu auta zadzwoniła klientka, przekonująca, że auto nie działa. Jak to możliwe? No bo klika start i nic nie słychać.
Co istotne, napęd elektryczny w żaden sposób nie ogranicza możliwości auta. Stosując wyłącznie ten silnik dalej mamy dostęp do wszystkich możliwości i trybów, które daje nam samochód. Tryb sport i silnik elektryczny? Jasne. I w drugą stronę – możemy wybrać tryb komfortowy i jeździć "na benzyniaku".
Wszystko to, co wyżej, można napisać także o "siódemce" (tutaj nasz test tego auta w dieslu). Choć model jest nieco starszy od nowego BMW 5, daje te same możliwości hybrydowe, a do tego nadal jest absurdalnie komfortowy, więc idziemy dalej.
A dalej jest BMW i8. Auto, które mieliśmy już w redakcji, i pomimo upływu lat (wszak jest produkowane od 3 lat, a koncept pokazano w 2009 roku, co w realiach rynku motoryzacyjnego jest wiecznością) nic a nic się nie zestarzało. Raczej trzeba powiedzieć, że to inne nowsze sportowe auta wyglądają przy nim przestarzale. To wciąż samochód, który urzeka wyglądem nawet, kiedy stoi w miejscu. Wciąż trudno do niego wejść czy z niego wyjść (ale i tak byście nie chcieli, nawet gdyby było łatwo) i wciąż szokuje osiągami. A przypominam, że mamy do czynienia z 3-cylindrowym silnikiem benzynowym i dodatkowym elektrycznym...
Jakkolwiek by to głupio nie brzmiało, to najszybsze 362 konie mechaniczne, jakimi jeździłem. Zresztą dzień wcześniej jeździłem znacznie (!) potężniejszym autem konkurencyjnej marki. I wiem, że i8, choć słabsze, to auto zdecydowanie zwinniejsze i w większości warunków po prostu szybsze.
Ale żadnego pędzenia po prostej (w końcu lotnisko) nie było. Team BMW przygotował dla nas, dziennikarzy (czyt. amatorów) tor. Ciasny, pełen szykan, w sam raz do testowania właściwości jezdnych i8. Efekty można oddać jednym stwierdzeniem: pełna symbioza auta i kierowcy. "I-ósemka", nie dość że szybka, to jeszcze rewelacyjnie wchodzi w zakręty, zarówno te szybsze, jak i wolniejsze. A na dodatek spadł deszcz. Kiedy kierowcy gubili się, z pomocą przychodziła elektronika. Sam raz przeszarżowałem w zakręcie i musiałem się ratować hamowaniem na mokrym betonie, ze skręconymi kołami. To naprawdę samochód, w którym trzeba się postarać, żeby stracić kontrolę nad sytuacją. Chyba że wyłączymy elektroniczne wspomagacze, ale to inna bajka.
Ogółem przyjemność z jazdy – to, co tak bawarski producent podkreśla na każdym kroku – jest trudna do opisania. I choć BMW i8 to wybitnie sportowe auto, czasów na torze nam nie mierzono. To działo się... za miedzą. Tuż obok był drugi tor "wyścigowy", po którym pędziły małe, miejskie, elektryczne BMW i3. To był całkowicie elektryczny akcent tej imprezy. Brzmię absurdalnie, kiedy piszę o tej prędkości w małym elektrycznym, bezszelestnym autku?
Tylko do momentu, w którym uświadomicie sobie, jak szybkie jest i3. Pisaliśmy o tym w naszym teście. A i tak zabawa nie była nastawiona na prędkość. Tor był jeszcze ciaśniejszy niż dla i8, a zamysłem było pokazanie nam zwrotności tych aut. Tym bardziej, że w połowie drogi trzeba było się zatrzymać i zrobić… kopertę. I tylko się pochwalę, że w swojej grupie zanotowałem trzeci czas.
Trzeba też uczciwie przyznać: i3 wcale nie robi mniejszego wrażenia niż i8. Wygląda niepozornie, jest trochę pudełkowate, ale diabeł tkwi w szczegółach, a w środku mamy kokpit rodem ze Star Treka. Auto jest zgodnie z obietnicami absurdalnie (to naprawdę odpowiednie słowo) skrętne, a zasięg pozwala na swobodne jeżdżenie po mieście. Słowem ideał miejskiego auta. Gdyby nie cena.
Bo w tej całej beczce miodu łyżką dziegciu są ceny i3 oraz i8. A te mogą przyprawić o zawrót głowy. i3, czyli w zasadzie mały samochodzik, kosztuje najmniej 150 tys. zł, na i8 trzeba wyłożyć grubo ponad pół miliona. Na szczęście "cywilne" hybrydy nie odbiegają przesadnie cenowo od modeli z silnikami wysokoprężnymi i wolnossącymi. Różnica jest na tyle niewielka, że naprawdę można ją odzyskać dzięki oszczędnościom na stacjach. Nie ma się czego bać.