Współtwórca Facebooka kupił upadający tygodnik "The New Republic" i obwieścił czytelnikom, że nie chce na nim zarabiać. "Zbyt dużo mediów goni za wskaźnikami oglądalności, zamiast zająć się dokładnym dziennikarstwem i analizą najważniejszych wydarzeń" – napisał w liście do nich. Kaprys 28-letniego Chrisa Hughesa zmieni świat mediów? A może to już niemożliwe?
Amerykańscy dziennikarze wyśmiewają nowy serial Arona Sorkina "The Newsroom". Kpią z przedstawionego w nim świata, gdzie telewizyjny zespół postanawia przygotować zaangażowany i obiektywny serwis informacyjny. Tymczasem jeden z założycieli Facebooka chce zrobić dokładnie to samo. Tyle, że w rzeczywistości. Chris Hughes właśnie zainwestował miliony w tygodnik "The New Republic" i ogłosił światu, że nie chce na nim zarabiać. Czy to scenariusz do powtórzenia w Polsce? A może, zgodnie z prognozami, prasa skończy się u nas w 2025 roku?
Zabawka, która się znudzi?
"Zbyt dużo mediów goni za wskaźnikami oglądalności, zamiast zająć się dokładnym dziennikarstwem i analizą najważniejszych wydarzeń. Skoro tak mało inwestuje się w media stawiające sobie za cel oświecenie w kwestiach trapiących naród, my musimy to zrobić" – napisał Hughes w liście do czytelników, który cytuje tygodnik "Przegląd".
Jeden z twórców Facebooka ogłosił, że wierzy w czytelnika, który zainteresowany jest poważnym dziennikarstwem i zapowiedział uzupełnienie zespołu "The New Republic" o nowe nazwiska, które podniosą jakość tekstów w tygodniku.
Czy jego plan się powiedzie? Zdaniem dziennikarza Bartosza Węglarczyka, wieloletniego korespondenta polskich mediów w Stanach Zjednoczonych, praca dla takiego tytułu to marzenie dziennikarzy, które jednak nie potrwa zbyt długo.
– Hughes jest młodym idealistą, ale myślę, że niedługo odkryje, że prowadzenie gazety kosztuje kupę pieniędzy. I po prostu mu się to znudzi. Daję mu kilka miesięcy, góra rok – ocenia i dodaje, że współzałożyciel Facebooka wychodzi ze złego założenia. – Twierdzi, że chce zrobić gazetę naprawdę dziennikarską, na wysokim poziomie. Sugeruje przy tym, że pozostałe gazety na amerykańskim rynku takie nie są. Ale to nieprawda, bo "New York Times", "New Yorker", czy "Forbes" to bardzo dobre tytuły – przekonuje.
Były próby, ale nie wyszło
Podobna próba miała miejsce także w Polsce, kiedy "Życie Warszawy" przejmował milioner Michał Sołowow. Co prawda nie obiecywał, że nie zamierza na gazecie zarabiać, ale stworzył dla dziennikarzy naprawdę komfortowe warunki. Szybko jednak okazało się, że tytuł nie zyskuje, a Sołowow sprzedał go Presspublice.
Innym biznesmenem, który deklarował, że chce ratować polskie media, jest Grzegorz Hajdarowicz, który zrobił fortunę na biznesie medycznym. Kiedy w 2009 kupił "Przekrój", zapewniał, że zrobi z niego drugiego "New Yorkera". Zaczął jednak od zwolnień i nietrafionych zmian, wskutek których sprzedaż pisma drastycznie spadła – na koniec 2010 roku była na poziomie 41 tys. egzemplarzy, a rok później – 28 tys. egzemplarzy (dane).
Czy w Polsce mógłby znaleźć się milioner, który zainwestowałby w ratowanie poważnego tytułu, oddając go dziennikarzom i nie licząc na zyski? – Widzę dwóch, może trzech biznesmenów, których w ogóle byłoby na to stać. Ale nie sądzę, że byliby zainteresowani – ocenia Bartosz Węglarczyk.
Coraz gorzej?
Tymczasem taki biznesmen w Polsce z pewnością by się przydał, bo nawet największe i najpoważniejsze tygodniki tabloidyzują się w pogoni za czytelnikiem, a ich sprzedaż i tak spada. Zresztą razem z zaufaniem do prasy. W to, co piszą media drukowane, wierzy już tylko 38 proc. Polaków (dane press.pl).
Nic dziwnego, bo, jak pisał dziś na swoim blogu w naTemat Jerzy Naumann, w Polsce panuje "wolność słowa doprowadzona do granic anarchii słowa". "Media zaczął toczyć nihilizm etyczny […] Odsunięcie od szpalty czy anteny nie są efektem zadziałania odpowiedzialności zawodowej, lecz raczej kojarzą się z obawą wydawcy o zmniejszenie oglądalności. Przyczyny tego rodzaju „wymiaru kary” są natury komercyjnej a nie moralnej z prostackiej zniewagi czynić wiadomość dnia" – pisał odnosząc się do sprawy kontrowersyjnej wypowiedzi Kuby Wojewódzkiego i Michała Figurskiego na antenie Eski Rock.
Pod tekstem wywiązała się gorąca dyskusja. "Etyka w zawodzie dziennikarstwie upadła wtedy, gdy wszyscy postanowili ścigać się z tabloidami i mieć jak najwyższe słupki sprzedaży, oglądalności, czytelnictwa. W redakcjach pojawili się młodzi i dyspozycyjni, może i bez osiągnięć, ale za to i bez żadnych zahamowań wobec żądań szefów" – napisał jeden z internautów.
Dobrzy odchodzą
Nie dziwi więc, że nagle z zawodu odchodzi coraz więcej dziennikarzy z doświadczeniem. Piotr Wysocki, były reporter "Życia Warszawy", postanowił w firmie Media i Doradztwo zajmować się "relacjami klienta z mediami". Dziennikarka śledcza Anna Marszałek ("Rzeczpospolita") wybrała pracę w Najwyższej Izbie Kontroli. Podobnie postąpili też inni, którzy jeszcze na początku minionej dekady odkrywali największe afery i przekręty, trafiali na jedynki najważniejszych czasopism i serwisów informacyjnych, a w konsekwencji decydowali o sprzedaży tytułów i ich pozycji w rankingu cytowań.
Po śledczych przyszedł czas na reporterów. Symboliczne było niedawne odejście z "Gazety Wyborczej" Wojciecha Jagielskiego, który zdecydował się na przejście do Polskiej Agencji Prasowej. Ostatnie miejsca, gdzie da się przeczytać reportaż na kilka kolumn, to tygodniki - "Polityka", "Duży Format", coraz rzadziej "Przegląd" i "Wprost". O sytuacji jak z "New Yorkera", gdzie publikowane są kilkudziesięciostronicowe reportaże, nad którymi dziennikarz pracuje pół roku, siedząc w egzotycznym kraju na drugim końcu świata, można tylko pomarzyć. Podobnie jest w telewizji, gdzie reportaże z prawdziwego zdarzenia na dobrą sprawę puszczają jedynie TVN24 w cyklu Ewa Ewart poleca i TVP1 w paśmie "Czas na dokument" Andrzeja Fidyka.
Przyczyna leży jednak także po stronie czytelników, którzy lekkich i krótkich materiałów po prostu oczekują. Wydawca musi więc balansować między tym, co będzie się czytało, przyniesie czytelnika i pieniądze, a poważną pogłębioną analizą. To walka, którą także w naTemat toczymy podczas każdego kolegium.
– Ludzie oczekują dobrego dziennikarstwa, a rentowność i dobre czytelnictwo nie wyklucza się z ambitnymi tematami. Dobry tekst zawsze się sprzeda – mówi Bartosz Węglarczyk.