Wiele nominacji generalskich budzi niesmak zawodowych wojskowych.
Wiele nominacji generalskich budzi niesmak zawodowych wojskowych. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

Od miesięcy trwa nieustająca fala nominacji generalskich. Awanse dostają ludzie, którzy jeszcze kilka miesięcy wcześniej byli emerytowanymi kapitanami. Albo w trybie przyśpieszonym zostawali pułkownikami, czy choćby zastępcami szefa ABW i na dniach mają dostać nominację na generała. O takie spektakularne kariery zapytaliśmy dwóch wojskowych, chorążego i generała. Z ich krytyczną oceną powinien zapoznać się ktoś w MON.

REKLAMA
Zastępca szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego Piotr Pogonowski to koronny przykład na to, jak błyskawiczną karierę można dziś zrobić w wojsku. Rok temu zrobił przyśpieszony kurs oficerski i został pułkownikiem. Teraz ma zostać generałem. – Kiedyś trzeba było się napocić. Ja generałem zostałem po 24 latach służby – komentuje generał Waldemar Skrzypczak. ABW nie różni się specjalnie od wojsk lądowych i także w tych służbach obowiązują pewne zasady. Jedna z nich mówi, że przejście całej ścieżki od oficera młodszego do generała to przynajmniej 18 lat służby.
Lwy salonowe
Skrzypczak mówi otwarcie o tym, ze dziś w Polsce są dwa rodzaje generałów. Ci, którzy do swoich gwiazdek dochodzili ciężką, wieloletnią służbą i... generałów salonowych. Ci pierwsi są przykładem i wzorem dla podwładnych, ci drudzy wręcz przeciwnie. – Salonowcy wypełniają wyłącznie swoje powinności polityczne. Politycy nimi pomiatają, bo wiedzą, że ci oficerowie są od nich zależni, a żołnierze śmieją się za ich plecami. Nie cieszą się zaufaniem podwładnych, co najwyżej ograniczonym zaufaniem swoich patronów w MON – dodaje generał Skrzypczak.
– Żołnierze nie będą mieli zaufania do człowieka, który dostał awans z powodów politycznych – przekonuje chorąży Michał Bardoń. – Zero zaufania dla ludzi z nominacji – wtóruje generał Skrzypczak. – Oficer musi udowodnić podwładnym, ze jest od nich lepszy. A co może pokazać ktoś, kto "wjeżdża" z generalskimi gwiazdkami do ludzi, którzy na służbie zęby zjedli, a on jeszcze przed chwilą stał dużo niżej w szeregu niż oni? – dodaje generał.
Bo wojsko jest jak praca w dobrze zarządzanej korporacji. – Zaczyna się od stażysty, a kończy na menadżerze – śmieje się Skrzypczak. Owszem, czasem nowy dyrektor przyjeżdża "z zewnątrz", ale i wtedy można mieć pewność, że nie został nim tylko za piękne oczy i hollywoodzki uśmiech.
W USA, na które tak chętnie zapatrują się politycy Prawa i Sprawiedliwości, procedury nominacji na generała są jasne i ustalone wiele lat temu. – Zbiera się kolegium oficerów danego rodzaju wojsk, którzy zasiadają i zastanawiają się, najpierw w oddzielnych pokojach, potem wspólnie, czy kandydat spełnia warunki, by dostać awans na generała – opowiada generał Skrzypczak. Nasz rozmówca zastrzega przy tym, ze to samo dzieje się również w przypadku awansu na pułkownika.
Później taką nominację musi zatwierdzić specjalna komisja Kongresu. Awanse na wysokie stopnie to proces, który jest kilkuetapowy i na żadnym etapie nie jest zależny od czyjegoś widzimisię. – Podobnie było kiedyś w Polsce – przekonuje generał Skrzypczak. – Mój przełożony zgłosił mnie do awansu. Zebrało się kolegium dowódców, którzy wspólnie zastanawiali się, czy nadaję się, czy nie. Gdy kandydat spełniał wymogi formalne i "dobrze rokował", szedł wniosek o nadanie gwiazdek do Ministerstwa Obrony Narodowej.
Króluje uznaniowość
– Dziś nominacje są wyłącznie uznaniowe – stwierdzają zgodnie Bardoń i Skrzypczak. Na zasadzie "mierny, bierny, ale wierny" generałem może zostać każdy. Nawet emerytowany kapitan. Dowodzi tego Marek Łapiński, który w ciągu półtora roku z emeryta został szefem Służby Granicznej i zdobył generalskie szlify. – Trzeba wyczuć, gdzie są konfitury i komu d…, to znaczy buty lizać – tłumaczy dosadnie chorąży Bardoń. A Skrzypczak przekonuje, że tak już kiedyś było…
"Dobrze urodzeni", synowie bogatych mieszczan czy magnatów kupowali sobie patenty oficerskie. Nie ważne było, jakie kończyli szkoły, czy mieli doświadczenie wojskowe, liczyły się tylko piękne epolety i stopień wojskowy na wizytówce. – Podobnie było za sanacji. Część oficerów, choć oczywiście nie wszyscy, było z nominacji politycznej i ci jako pierwsi uciekali do Zaleszczyk. Teraz będzie podobnie, jeśli dojdzie do jakiejś wojny, to salonowi generałowie pokażą, jak niewiele są warci – dodaje Skrzypczak.
Ile jeszcze potrwa ta szalona wymiana kadr? – Aż dojdzie do katastrofy. Gdy ktoś przekona się, że wyrzucanie doświadczonych i wstawianie na ich miejsce lojalnych nie ma żadnego sensu – twierdzi generał. – Aż wreszcie ludzie zrozumieją, że obecna władza deprecjonuje i poniża wojsko, coś się ruszy i zmieni się rząd – stwierdza chorąży. – Czy po wyborach coś się zmieni? Nie mam zaufania do polityków, nie jestem przekonany, czy w nowym rozdaniu znajdą się ludzie dość silni, żeby przywrócić normalność w wojsku – stwierdza smutno generał Skrzypczak.