Jej plecy i lewy profil zna na pamięć rzesza internautów, którzy odtworzyli „Somebody that I used to know” 266 milionów razy. Skąd Gotye wytrzasnął Kimbrę? I dlaczego tak późno?
Kim jest dziewczyna ukrywająca się pod tajemniczo brzmiącym imieniem Kimbra? Na YouTube zaczynają się poszukiwania. Bo Kimbra to dziewczyna, którą chcesz poznać. Nawet, jeśli masz dość jej duetu z Gotye. Okazuje się, że Kimbra nie wzięła się znikąd. W Internecie już znajdują się jej dwa teledyski: do „Settle Down” i „Cameo Lover”,
pochodzące z 2010 i 2011 roku i uwiecznione dopiero na zeszłorocznym longplayu „Vows”, oraz trochę nagrań audio sprzed lat.
Dzięki Gotye usłyszałeś o niej, teraz wypływa na głębokie wody muzycznej branży w pojedynkę. I nic nie wskazuje na to, by wpakowała się na mieliznę. Zanim uszom zniecierpliwionych Polaków objawi się płyta, warto dowiedzieć się, kim jest ta dziewczyna.
Kimbra Lee Johnson, 22-latka z Nowej Zelandii, jeszcze nie tak dawno walczyła na głosy w szkolnych konkursach, a jej największym osiągnięciem było odśpiewanie hymnu na zawodach rugby. I pewnie tak by pozostało, gdyby posłuchała taty i zamiast zainwestować w muzykę, poszła na studia. Ken Johnson chciał, by wybrała filologię francuską, albo dramat. Na szczęście zgodził się na jej przeprowadzkę do Melbourne.
Tam, od 17 roku życia, konsekwentnie dążyła do celu. Sama pisze muzykę i słowa piosenek już od 11 lat. Gotye nie było więc jej przepustką do kariery. W Australii miała status nastoletniej gwiazdy pop. „Somebody that I used to know” po prostu przeniósł jej karierę na inny poziom. Choć nawet o tym nie śniła. - Żadne z nas nie spodziewało się takiego sukcesu. Nagraliśmy moje partie wokalne u mnie w sypialni. Co prawda wiedziałam, że piosenka wpłynie na ludzi, ale nie mogłam przewidzieć takiego sukcesu - mówiła w wywiadzie dla idolator.com.
Znana na australijskiej alternatywnej scenie muzycznej, pokrzyżowała plany niejednej gwiazdce mającej już dobrą muzyczną pozycję na świecie. Jest pierwszą wokalistką urodzoną w latach 90., która wspięła się na listę Hot 100 „Billboardu”. Żaden Nowozelandczyk nie zagościł w najgorętszej setce od 1977 roku. Zgarnęła też statuetkę ARIA (australijski odpowiednik Grammy) dla najlepszej artystki 2011 roku.
W tym roku magazyn „Rolling Stone” uhonorował ją tytułem „One To Watch”, a jej płyta „Vows” zadebiutowała na liście Top 200 „Billboardu” od razu na 14. miejscu.
Talentu Kimbrze ująć nie można. Pokazuje to klip nagrany na ulicy. Dajcie młodej wokalistce krzesełko i gitarę, na pewno się uda! Ale Kimbra to nie tylko piękny, silny głos, kreatywne teledyski i spontaniczna choreografia. To także styl, w którym zakochały się miliony trendsetterek. Nic dziwnego, że doczekała się tytułu artystki tygodnia w internetowym wydaniu „Vogue’a”. Uwielbiająca przesłodzone sukienki w odważnych kolorach, ale także babcine bluzki we wzory z kołnierzami, czy męskie marynarki Kimbra, kocha wszystko, co vintage. Sama stroi się na koncerty, węsząc wcześniej w second-handach. Jeśli coś jej nie pasuje, pruje i przerabia, kombinuje. Bo Kimbra szyje nie tylko nieskazitelne dźwięki, ale i ubrania.
– Kocham granicę między brzydotą, a wyjątkowością, rzeczy na które patrzysz i myślisz: „To okropne”, ale później zakładasz je, delikatnie przerabiasz i stają się fantastyczne. Podobnie jest u mnie z muzyką, lubię gdy jest przerysowana i daje wyzwania– tłumaczyła Kimbra w wywiadzie dla yenmag.net.
Z projektantów ceni znanego chyba tylko w Melbourne Tony’ego Maticevskiego. Esteci, którzy dotarli do jej starych nagrań, krzyczą: miała długie włosy! Tak, to Kimbra, po Rihannie, utwierdziła panów, że krótkie fryzury są sexy.
Dziewczyna wydaje się trochę dziwna, konwulsyjnie wymachując rękami, ale mimo wszystko masz przekonanie, że byś ją polubił. Bo Kimbra sprawia wrażenie starej kumpeli z podwórka. I tak chyba jest. Kimbra nie czuje się gwiazdą. – Nie czuję, że to, co stało się do tej pory jest sukcesem. Dla mnie sukces to możliwość dotykania życia ludzi, albo te małe rzeczy, na przykład kiedy ludzie przychodzą do ciebie i mówią, że ta piosenka jest naprawdę poruszająca. To brzmi kiepsko, ale chodzi o osobisty przekaz – tłumaczyła w wywiadzie dla australijskiego MTV.
27 sierpnia 2011 roku w Nowej Zelandii i 2 września 2011 roku w Australii ukazała się jej debiutancka płyta zatytułowana „Vows” („Śluby”). Już w pierwszym tygodniu album znalazł się na samym szczycie list przebojów i przypieczętował swój sukces po premierze w USA 22 maja tego roku. Po miesiącach oczekiwań, 9 lipca Kimbra z odległych miejsc przybędzie do Polski. A jest na co czekać. Z nutą elektro, ale wciąż słodki „Cameo Lover”, czy pełen brzmienia afrykańskich bębnów „Settle Down” narobił słuchaczom smaku. I apetyt zostanie zaspokojony. Kimbra na płycie pokazuje wszystko, co ma dobrego. Zaczynając od okładki, na której znów daje wymalować swoje idealne ciało, po muzykę,
która pokazuje to, co Kimbra lubi najbardziej: pop lat 70’ i 80’, soul, jazz i R’n’B. Tak jak w swoich stylizacjach, młoda wokalistka nie daje się zaszufladkować. Po prostu robi z dźwiękami to, co chce. „Plain Gold Ring” przypomina nam muzykę Kate Bush, pobujać pozwolą „Good Intent”, „Posse” zaspokoi fanów R’n’B. I to wszystko bez zbędnego wysiłku. Kimbra sprawdzi się wszędzie. Na zakrapianej imprezie, w drodze do pracy i romantycznej randce.
Plumkaniem i rozbieraniem u Gotye Kimbra dała usłyszeć o sobie całemu światu. Teraz ona zacznie grać pierwsze skrzypce. Nie tylko płytą „Vows”, ale także kolejnymi kolaboracjami, jak z Markiem z zespołu „Foster the People”.
Jak przyznaje sama Kimbra, ludzie lubią porównania. Pierwsze skojarzenie, które wysnuł Perez Hilton, to Nina Simone. Ale jest ich o wiele więcej: Minnie Ripperton, Amy Winehouse, Florence Welch czy nawet Björk – lista się nie kończy. Ale Kimbra nie musi kopiować innych. Jej własnej osobowości wystarczy na kolejne płyty. Czy takie będą? – „Vows” utorowało moje życie 16-, 17- i 18-latki. Zbliżam się do 22 lat, więc chcę zacząć pracować nad czymś, co pokaże miejsce, w którym jestem i żyję teraz – mówiła dla „Vogue’a”.
Czekamy z niecierpliwością na „Vows” i kolejne krążki.