Wyrywają sobie mikrofon albo i telefony, przepychają, odpychają, wyzywają od "zdradzieckich mord" i innych "kanalii". Nasi posłowie od dwóch dni pokazują, że z zasadami kultury są totalnie na bakier. Ale nie oni jedyni. A w zasadzie nawet – nie wypadają jeszcze tak źle. Co trudno sobie wyobrazić, są gorsi. Dlatego trzeba to po prostu zobaczyć.
Politycy tracą nerwy nie tylko w naszym parlamencie. Burdy są na porządku dziennym na całym świecie, choć dziwnym przypadkiem właściwie nie zdarzają się w Europie Zachodniej. Innymi słowy bliżej nam do standardów azjatyckich, południowoamerykańskich czy nawet afrykańskich. Jaki kraj, taki parlament – powiedziałby klasyk.
W dobie internetu i telewizji łatwo jednak przekonać się, że choć równamy do najgorszych standardów, jeszcze sporo nam brakuje. Jesteśmy trochę zawieszeni w połowie drogi. Brakuje nam kultury zachodniej, jeszcze nie wariujemy jak na wschodzie. Nieubłaganie równamy jednak do tych bardziej krewkich.
Tajwan i wodne bomby
Kraj, w którym polityczne mordobicie urosło do rangi sztuki. I w zasadzie jest pewnym usankcjonowanym teatrzykiem. Na tej pacyficznej wyspie, która nie uznaje zwierzchności Chin (a wręcz władze mają się za prawowitych spadkobierców tradycji władzy w Pekinie), jest gorąco dokładnie teraz. W tym samym czasie, kiedy nasi posłowie obrzucają się inwektywami, Tajwańczycy obrzucają się… balonami z wodą. Zobaczcie ten rozprysk:
Ale po kolei. Po pierwsze, najnowsza awantura nie jest niczym zaskakującym. Tajwańscy posłowie od lat uciekają się do siły fizycznej. Po prostu uważają, że w ten sposób można najlepiej wyperswadować przeciwnikom politycznym swoje racje. Ot, taka miejscowa specyfika. Pokutuje przekonanie, że polityk, który atakuje rywali, dba o interesy swoich wyborców. A na Tajwanie wybory są za rok. Za kilka miesięcy pewnie zaczną sobie piłować nogi od krzeseł.
Najnowszy rozdział parlamentarnej burdy na Tajwanie rozpoczął się tydzień temu. Opozycja wzięła się bowiem za krytykę najnowszego budżetu. W ocenie posłów przeciwnych rządowi znalazły się w nim pieniądze do przekupienia obywateli przed najbliższymi wyborami. Pretekst jest? Jest. Politycy ochoczo więc rzucili się sobie do gardeł. W ruch poszły krzesła i wspominane wodne bomby.
Jatkę kontynuowano w ostatni wtorek. Opozycja siłą wypinała mikrofony, bądź po prostu tłukła swoich przeciwników. Trzeba jednak podkreślić, że i partia rządząca nie zajmuje się nadstawianiem drugiego policzka, tylko spuszczaniem łomotu rywalom.
Tak się biją pacyfiści
W Azji emocje w parlamencie potrafią pokazać nie tylko krewcy Tajwańczycy, ale nawet tak spokojni i kulturalni ludzie, jak Japończycy. W 2015 roku kraj zmienił swoją doktrynę wojenną, która obowiązywała od końca drugiej wojny światowej i nie pozwalała wojskom w tym kraju brać udziału w działaniach poza Japonią. Czyli wojska pełniły funkcję jedynie obronną.
Kraj w kwestii sił samoobrony – bo tak się nazywały – podzielił się na dwie, niemal równe części. I także posłowie. Co absurdalne, ci, którzy byli za brakiem zmian, czyli niechętni do używania siły przez wojska japońskie poza granicami kraju, sami… rzucili się na rywali. Najbardziej ucierpiał szef komisji parlamentarnej, która przyjęła wtedy kontrowersyjną ustawę. Widać go – a właściwie go nie widać – tutaj, pod naporem "pacyfistów".
Politycy w ojczyźnie karate, judo i innych sztuk walki nie zaprezentowali jednak żadnych umiejętności. Po prostu się trochę poprzepychali i pościskali.
W obronie swoich praw
O tym, co się dzieje w Turcji, wiemy wszystko. Pod względem poszanowania prawa jest tam jeszcze gorzej (jeszcze) niż w Polsce. Ale choć Recep Tayyip Erdoğan wywraca kraj do góry nogami ze względnym spokojem, w zeszłym roku w tureckim parlamencie wybuchła prawdziwa wojna.
O co poszło? Oczywiście o… przywileje posłów. Opozycja ruszyła na barykady w związku z propozycją partii rządzącej, aby pozbawić ich immunitetów. W Turcji, gdzie trwa niekończąca się czystka, immunitet to bardzo cenny towar.
Tylko zobaczcie, jak ochoczo przeskakiwali przez biurka, żeby wpaść w sam środek wiru wydarzeń. Nota za styl: 10/10. Na swoje szczęście wtedy jeszcze mieli immunitety.
Vitali is not impressed
Kiedy w parlamencie siedzisz obok Witalija Kliczki, próbujesz mu zaimponować. To proste. Nie wiedzieć czemu, ukraińscy parlamentarzyści zrozumieli to zupełnie na opak. Starszy z braci Kliczków, zatroskany o losy kraju, z pewnością bardziej doceniłby śmiałe reformy w czasie, kiedy był posłem. Zamiast tego przyszło mu oglądać coś, co ma więcej wspólnego z walką w kisielu, niż poważnym boxingiem
I jak widać, raczej niespecjalnie był zachwycony umiejętnościami pięściarskimi swoich kolegów.
Pytanie, jak oceniłby tę bójkę sprzed ponad dwóch lat. Tutaj panowie "postarali się" już bardziej. "Dżentelmenów" poróżniła ustawa antykorupcyjna.
A tutaj soczysta pieść, którą został uraczony w zeszłym roku lider ukraińskiej Partii Radykalnej Ołeh Laszko. Zarzucił on Jurijowi Bojko z Bloku Opozycyjnego, że jeździ po instrukcje polityczne na Kreml. Odpowiedź była taka, jak widać:
Warto dodać, że sam Kliczko zawsze starał się zachować zimną krew w parlamencie. Chociaż szarpaniny nie uniknął w trakcie swojej poselskiej kariery. Przy okazji: wyrazy uznania dla samobójców, którzy się zaczęli z nim przepychać.
Ustawka w RPA
Skoczyć sobie do gardeł potrafią także politycy w Afryce. I to w teoretycznie w jednym z najbardziej rozwiniętych państw kontynentu, czyli Republice Południowej Afryki. Do awantury doszło w lutym tego roku, podczas dorocznego orędzia do narody prezydenta Jacoba Zumy.
Zuma, który przemawiał w parlamencie, był ciągle przekrzykiwany przez skrajnie lewicowych członków ugrupowania Bojownicy o Wolność Gospodarczą. Lewaccy deputowani tak bardzo przeszkadzali prezydentowi, że była niezbędna pomoc straży parlamentarnej. Tak się złożyło, że obie "strony" miały jednakowe "uniformy". Politycy mieli czerwone koszule, a strażnicy białe. Dlatego wyglądało to jak typowa ustawka.
Stroje miały jeszcze jeden plus: jak już zaczęli się bić, łatwo było zauważyć, kto wygrywa. Ale i tak więcej niż nawet tysiąc słów i tysiąc ciosów pokazuje mina tłumacza języka migowego. Po prostu... złożył ręce i zamilkł.
Wenezuela bije się o Maduro
Gorąca, latynoska krew robi swoje także w Wenezueli. Miejscowi parlamentarzyści są bardzo krewcy, choć akurat oni mają ku temu powód. Dzieli ich bowiem osoba prezydenta Nicolasa Maduro, który sprawia wrażenie niezatapialnego, choć usunięcia go chce praktycznie cały kraj.
Ta bójka wybuchła w 2013 roku. Akurat na początku kadencji Maduro, kiedy nie dla wszystkich jeszcze było oczywiste, że nowy prezydent pociągnie kraj na dno:
W bijatyce ucierpiało 11 parlamentarzystów. Co gorsza, później takie sceny przeniosły się na ulice. I brali w nich udział zwykli ludzie.
Bonus dla tych, którzy dotrwali do końca
Mało wam? To zobaczcie bójkę w parlamencie Jordanii. Wybuchła po tym, jak jeden z deputowanych zaczął... strzelać do swojego politycznego rywala z AK-47.
Ale żeby to usłyszeć, musicie obejrzeć ten filmik. W trzeciej sekundzie sekundzie słychać strzały.