Napastnik wpadł dziś do biura poselskiego Platformy Obywatelskiej w Opolu i wykrzykiwał, że Borysa Budkę "zabije maczetą", a potem "zrobi porządek" z całą jego partią. Co na to wszystko wiceszef PO? – Nie złożyłem wniosku o ściganie. W ten sposób chcę dać dobry przykład i zaapelować o refleksję. Osobiście nie czuję się zagrożony. Co więcej, przekazałem, że bardzo chętnie z tym panem się spotkam. Żeby wysłuchać, co spowodowało u niego taką agresję – mówi Borys Budka w rozmowie z naTemat. I apeluje o to, by "język nienawiści zastąpić rzetelną debatą".
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
Gdzie Pan był dziś w południe, gdy rozemocjonowany przeciwnik opozycji wtargnął do opolskiego biura Platformy Obywatelskiej?
O incydencie dowiedziałem się od posła Tomasza Kostiusia, bo to do jego biura poselskiego wszedł ten mężczyzna. Zadzwonił do mnie około godz. 13:00 i opowiedział, co się stało. Był to wyłącznie słowny atak, bardzo agresywny, ale nic złego się nie stało. Ten pan nie miał ze sobą żadnych narzędzi.
Mnie w Opolu oczywiście w tym czasie nie było. Moje biuro poselskie jest w Zabrzu. Natomiast teraz przebywam w województwie zachodniopomorskim, bo jutro mamy spotkanie Klubu Obywatelskiego w Szczecinie. Nie wiem, dlaczego ten pan groźby kierował akurat wobec mnie...
Nie domyśla się Pan?
Domyślam się. To wszystko zapewne było związane z ubiegłotygodniowymi wydarzeniami w Sejmie. Ja nie mam pretensji do tego człowieka, który wszedł do biura PO w Opolu. Boo wiem, że – niestety – przykład idzie z góry.
Oczywiście. I dlatego według mnie pan prezes Kaczyński ma wielką robotę do wykonania. Powinien jasno odciąć się od tego typu incydentów i przeprosić za język nienawiści. Tylko on może spowodować, że debata publiczna powróci na normalne tory. Bo jeżeli polityczny przywódca z mównicy sejmowej mówi o "kanaliach" i "zdradzieckich mordach", to wszyscy jego wyznawcy odczytują to jako przyzwolenie na tego typu działania.
Na Twitterze zamieścił Pan apel, "by język nienawiści zastąpić rzetelną i merytoryczną debatą". Szybko pojawiła się odpowiedź m.in. byłego rzecznika Ministerstwa Sprawiedliwości z apelem o autorefleksję. Nie ma Pan sobie nic do zarzucenia?
Ja na to odpowiedzieć mogę bardzo prosto. Wystarczy posłuchać sobie mojego wystąpienia w Sejmie i porównać to z reakcją pana prezesa Kaczyńskiego.
Każdy, kto zobaczy te dwa wystąpienia, nie będzie miał kłopotów z oceną tej sytuacji.
Na Twitterze pojawiło się też wiele znacznie ostrzejszych odpowiedzi. Choćby takie, że na demonstracjach przeciwników PiS mowa nienawiści wobec Jarosława Kaczyńskiego jest na porządku dziennym. Naprawdę, nie przydałaby się autorefleksja całego środowiska opozycji?
Niestety, dostrzegam, że zaostrzenie języka występuje po obu stronach. To nie jest tak, że tylko jedna strona jest winna. Ale przypomnę, po której stronie zaczęło się mówienie o "gorszym sorcie", "UB-ach", "ZOMO" itd. Ten język pogardy wobec wszystkich, którzy mają inne poglądy niż obecna władza, widoczny jest od dłuższego czasu. I tego typu incydenty, jak ten w Opolu, są dobrą okazją do refleksji.
Jaki jest finał tego incydentu?
Sprawa jest zamknięta, bo chcę pokazać, że można inaczej. Nie złożyłem wniosku o ściganie tego mężczyzny. Zostałem przesłuchany przez policję.
Musiał Pan jechać do Opola?!
Nie, policja zachowała się bardzo profesjonalnie i skontaktowała się ze mną, pojechałem na komisariat w zachodniopomorskim i tam mnie przesłuchano. Po to, żeby zamknąć tę sprawę, nie złożyłem wniosku o ściganie. W ten sposób chcę dać dobry przykład i zaapelować o refleksję. Osobiście nie czuję się zagrożony. Co więcej, przekazałem posłowi Kostusiowi, że bardzo chętnie z tym panem się spotkam. Żeby wysłuchać, co spowodowało u niego taką agresję. Dlatego, że trzeba rozmawiać z drugą stroną, a nie odcinać się od niej i obrażać.