Latem trudno odmówić sobie odrobiny przyjemności w postaci lodów.
Latem trudno odmówić sobie odrobiny przyjemności w postaci lodów. Fot. Kamila Kubat / Agencja Gazeta

Gdy ceny wanilii szybowały w górę, na wytwórców padł blady strach, że nie znajdą się chętni na lody waniliowe. Tymczasem na wielu rodziców pada blady strach, że podczas wakacji spędzanych w popularnych polskich kurortach nie będzie ich stać nawet na jedną gałkę lodów dziennie. W niektórych miejscach ceny są po prostu kosmiczne.

REKLAMA
Wyjazd z dziećmi na wakacje to niekończący się strumień wydatków. Zwykłe przejście z kwatery na plażę przez miejski deptak, na którym rozstawione są stragany handlarzy zabawkami i pamiątkami to nierzadko droga przez piekło. Ale nawet jeśli zaspokajanie żywotnych potrzeb swojej pociechy ograniczy się do kupna gofra czy lodów, to po podsumowaniu wszystkich wydatków kwota, którą wydano na słodkie zimne przyjemności może porazić. Jedno "500+” może nie wystarczyć.
Gałka lodów w Sopocie waha się od 3 do 9 złotych. Zasada jest prosta – im bliżej sopockiego molo albo wejścia na plażę, tym cena wyższa. – Tych za 9 złotych nie jadłem. Może są super. ale jadłem te za 3 i niczym nie różniły się od Grycana, którego można normalnie kupić w sklepie – twierdzi Stefan Zimek, który akurat spędza wakacje w znanym kurorcie.
logo
W Sopocie gałka lodów może kosztować nawet 9 zł. Tomasz Staśkiewicz
Zawartość lodów w lodach
Nic dziwnego, że nie wyczuł różnicy. To w istocie mogły być lody jednego ze znanych wytwórców, którzy mają w ofercie 5-litrowe pojemniki właśnie przeznaczone na potrzeby ulicznych lodziarni. – ale bardziej opłaca się zamawiać lody u lokalnego cukiernika. Cena zakupu może będzie trochę wyższa, ale za to lody lepiej smakują, a w litrze jest ich więcej niż u znanych producentów – przekonuje pani Marta Wiśniewska, właścicielka lodziarni w Ustce.
Jak to możliwe? – Lody są pompowane powietrzem. Dzięki temu wydają się bardziej puszyste. Te fabryczne często mają 100 procent powietrza (czyli na jednym litrze lodów pół litra to lody, a drugie pół powietrze). Te od cukiernika będą bardziej zwarte, od 40 do 60 procent powietrza – tłumaczy Wiśniewska. Takie lody są twardsze, trudniej się je nakłada, wolniej się rozpuszczają na słońcu. – ale przede wszystkim nie opadają w pojemniku. Fabrycznych ubywa w ciągu dnia, nawet jeśli nikt nie kupuje to pod wieczór jest ich jakby mniej. Tych od cukiernika jakby mniej ubywa, bo przez to, ze mają w sobie mniej powietrza jest "więcej lodów w lodach". Jeśli pogoda nie sprzyja i puszka z lodami nie rozejdzie się na pniu, to ręcznie robione lody wystarczają na dłużej.
Wszystko dlatego, że jest inna technologia. Ale to dla klienta ma dalece mniejsze znaczenie. Stojąc w kolejce i licząc drobne w kieszeni pierwsze na co zwraca uwagę to cena za gałkę. A ta może się różnić tak, że te same lody w jednym miejscy będą dwu albo i trzykrotnie droższe. – Z jednego litra lodów można teoretycznie wyciągnąć około 30 gałek. Ale to tylko czysta teoria, bo jak lody "siądą", to gałek wyjdzie 20, góra 25 – mówi Marta Wiśniewska. Jeśli litr lodów Grycana w Tesco kosztuje w promocji niecałe 12 złotych, to to samo pudełko lodów sprzedawane na deptaku w Sopocie może być warte nawet 150 złotych. – Albo i więcej. Ale wydaje mi się, że te 5 złotych to już cena zaporowa, tam gdzie gałka lodów kosztuje więcej tłumów już nie ma – przekonuje Stefan Zimek.
logo
Fot. Agata Grzybowska / Agencja Gazeta Latem lody sprzedają się wszędzie, i na plażach, i w wielkich miastach.
– Kolejki są do Grycana. 3, czasem 3,50 złotych za gałkę to taki tutejszy standard – twierdzi Tomasz Staśkiewicz. – Lody naturalne cieszą się mniejszym wzięciem – dodaje. – Te naturalne to na 90 proc. są przygotowywane przez lokalnych cukierników. Metody są bardziej tradycyjne, częściej do ich produkcji sięgają też po naturalne składniki – dodaje Wiśniewska.
Kręcić lody czy nie kręcić?
– Stoję w tej kolejce i myślę, że taki handel lodami musi być świetnym interesem. Ustawię budę, posprzedaję przez dwa miesiące, a we wrześniu skoczę sobie na wyspy Kanaryjskie – śmieje się Stefan Zimek. – Lodziarnia rzeczywiście może przynosić zyski, ale wiele jest niewiadomych w tym biznesie. Jeśli nie dopisze pogoda, może się okazać, że biznes ledwo się opłaca, a po skończeniu sezonu cukiernia zwyczajnie zaczyna przynosić straty. Warto wtedy przestawić się na ciastka albo inne słodycze – tłumaczy Wiśniewska.
W internecie można znaleźć wyliczenia przygotowane przez firmę Kames, która od lat pomaga przedsiębiorcom założyć własną lodziarnię. Wynika z nich, że w sezonie można sprzedać około tony lodów, średnio licząc około 33 kg dziennie. Raz będzie to 10, innego dnia 50, wszystko zależy od pogody. Koszt surowców to, w zależności od smaku i receptury, od 5 do 40 złotych za kilogram. Średnio przyjmuje się 15 zł. Jeśli jedną gałkę sprzedaje się później za 2.50, to przychód wyniesie około 50 tysięcy złotych.
logo
Kto nie lubi lodów ręka do góry. Fot. Łukasz Antczak / Agencja Gazeta
– To wyliczenia czysto teoretyczne. W praktyce nie będzie zysku na poziomie 35 tysięcy złotych, bo trzeba do tego jeszcze doliczyć koszt wynajmu lokalu, koszt pracowników, a nawet koszt pracy czy leasingu maszyn, które kręcą lody – studzi entuzjazm pana Stefana Marta Wiśniewska. Zaznacza, że w sezonie na jednej tonie zarobi około 5-6 tysięcy na czysto. – Dla niektórych to mało. To głównie oni wywieszają informacje o lodach naturalnych i podnoszą ceny pod niebiosa – tłumaczy Wiśniewska.
Klienci wracają. Lub nie
Jak twierdzi, nie dziwi jej ich postawa. Sezon nad Bałtykiem trwa kilka miesięcy. Lody sprzedają się od maja do połowy września. – Kto ma lokalny biznes i woli go opierać na stałych, zadowolonych klientach, ten nie będzie szarżował z ceną. Oni stawiają na tych, którzy mają grubszy portfel, nie chcą stać w kolejce i prawdopodobnie przyjechali do Ustki raz i nieprędko ją odwiedzą ponownie – tłumaczy.
Wracając do średniej polskiej rodziny, która po powrocie z plaży pójdzie na lody. Tu liczy się przede wszystkim cena. – Średnio jedna rodzina z dwójką dzieci kupuje 10 gałek – twierdzi Wiśniewska. – Choć oczywiście są i tacy miłośnicy słodyczy, którzy jednorazowo zamawiają po 5 albo 6 gałek, ale to się rzadko zdarza – dodaje. 10 gałek to wydatek około 30-35 złotych. – Jeśli rodzina przyjechała na dwutygodniowy urlop i je przynajmniej raz lody dziennie, to jedno 500+ wydamy tylko na lody. I to pod warunkiem, że się nie szaleje i kupuje po taniości – stwierdza Stefan Zimek, po czym dodaje: – Wakacje są raz do roku. Co mam zrobić, dziecku jagodowo-pomarańczowych odmówić?