
Oficjalnie oczywiście nie po to, żeby napychać państwową kasę, a w trosce o nasze bezpieczeństwo. Tylko że z tym bezpieczeństwem sprawa nie jest wcale taka oczywista.
I to nawet nie jest teza sfrustrowanego kierowcy, to wynika po prostu z dostępnych danych. Znacie Yanosika? Niezwykle popularna aplikacja to tak naprawdę gigantyczna społeczność 1,5 miliona polskich kierowców, którzy wzajemnie informują się nie tylko o niemal każdym patrolu policji, ale też ostrzegają się przed korkami czy przeszkodami na drodze.
Co więcej, przed fotoradarami hamują nie tylko ci, którzy jadą zbyt szybko, ale często także ci, którzy podróżują... za wolno. Przed radarem hamuje prawie 41 proc. kierowców, którzy jadą poniżej ograniczenia prędkości. Z kolei wśród kierowców jadących z nadmierną prędkością ten odsetek wynosi ponad 65 proc. Mamy więc "zakodowane" w głowach, że przed żółtą skrzynką na drodze lepiej zahamować.
Ale wystarczy kilkaset metrów, żeby cały ten czar przepisowej jazdy prysł. Z danych Yanosika wynika, że w odległości od około dwóch do jednego kilometra przed fotoradarem kierowcy średnio przekraczają prędkość o około 10 km/h. Około 900 metrów przed fotoradarem można z kolei zaobserwować znaczny spadek prędkości – zapewne związany z oznakowaniem informującym o fotoradarze oraz z… informacjami z Yanosika.
– Często dochodzi do wypadków na długich prostych. W słoneczną pogodę. Ludzie się potem dziwią, jak to możliwe. Zazwyczaj przed tą długą prostą są jakieś górki, zakręty, zakazy, słowem kierowcy są zmuszeni do jechania gęsiego. Nagle wszyscy decydują się wyprzedzać i wtedy dochodzi do wypadków – tłumaczy w rozmowie z naTemat Adrian Furgalski, ekspert transportowy, i dodaje: – Dlatego powinno się stosować na większą skalę odcinkowy pomiar prędkości.
Przybywa nam dróg o najwyższych parametrach. Da się po nich jechać dwieście czy znacznie więcej, ale niekoniecznie otoczenie musi tolerować taką prędkość. Dlatego inspekcja oprócz fotoradarów do punktowego zwalniania kierowców i odcinkowego pomiaru musi też dokonywać też zakupów samochodów, żeby je puszczać zwłaszcza na te drogi najszybsze. One statystycznie są bezpieczniejsze od zwykłych dróg krajowych czy samorządowych, ale Polacy przenoszą swoje niewłaściwe zachowania na autostrady czy ekspresówki. Bo nic się nie stanie, bo taka droga dobra.
Dowód? Pamiętacie, jak w 2015 roku parlament odebrał samorządom fotoradary? Opinia Najwyższej Izby Kontroli była dla lokalnych władz miażdżąca: były one wykorzystywane nie do zapewniania bezpieczeństwa na drogach, ale do ratowania miejskich czy gminnych kas. Od 1 stycznia 2016 roku zniknęły one z ulic polskich miast – zostały tylko te należące do GITD. I akurat w tym roku liczba śmiertelnych wypadków wzrosła.
Do analizy Yanosik wytypował po pięć fotoradarów z każdego województwa, przy których jeździ najwięcej użytkowników. Prezentowane dane przedstawiają wyniki z dwóch ostatnich tygodni lipca. Próbki pochodzą z segmentów wokół fotoradaru w promieniu ok. 100m. Dodatkowo w analizie wykluczono drogi gruntowe, jeśli takie znajdowały się w okolicach fotoradaru.