Reklama.
Gdyby tylko mogli, najchętniej by go odwołali. Ludzie z obozu "dobrej zmiany" o Rzeczniku Praw Obywatelskich wielokrotnie wypowiadali się z lekceważeniem lub oburzeniem. A Adam Bodnar robi swoje. Właśnie minęły dwa lata odkąd został wybrany na stanowisko (kadencja RPO trwa 5 lat) i Adam Bodnar podsumował ten czas. To podsumowanie to lektura i gorzka, i optymistyczna zarazem.
Praca RPO to codzienna walka o standardy oraz o jakość przepisów. To ujawnianie nadużyć oraz interwencje przed różnymi organami i sądami. Nie zdawałem sobie jednak sprawy, że przyjdzie mi także walczyć o samo istnienie mechanizmów, które chronią obywateli przed nadużyciami władzy oraz przed złymi ustawami. Sądziłem, że to mamy już za sobą.
Trudno mi było sobie wyobrazić, że w kluczowych sprawach ludzie będą poddawali w wątpliwość sens skarżenia się do Trybunału Konstytucyjnego. Czy można było także 2 lata temu przewidzieć, że obywatele - dość krytycznie oceniający funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości -będą masowo protestowali w obronie niezależnych sądów?
Wydarzenia z lipca przywodziły na myśl najczarniejsze scenariusze. Kiedy widać było, jak kolejne argumenty odbijają się od ściany, kiedy wydawało się, że za chwilę obudzimy się już w innym kraju... zza ścian Senatu dobiegały stłumione okrzyki zgromadzonych obywateli "Senatorze, jeszcze możesz....". Z 281 polskich miast biła łuna zapalonych świec nadziei. Tak, wspólnie, razem jeszcze mogliśmy. Więc byliśmy tam razem do końca. Rzecznik też.