"Wielkie brawa i podziękowania za upór i wytrwałość" – w ten sposób Idze Kazimierczyk dziękował szef Związku Nauczycielstwa Polskiego. Prezeska Fundacji "Przestrzeń dla edukacji" sprawiła, że minister Anna Zalewska musi ujawnić to, co zamierzała trzymać w tajemnicy – nazwiska autorów nowej podstawy programowej w szkołach.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
Takie orzeczenie wydał wczoraj Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie. I choć decyzja jest jeszcze nieprawomocna, to powody do satysfakcji są ogromne. Dzięki temu powinniśmy się dowiedzieć, kto stoi za zmianami, jakie właśnie są wdrażane w polskim systemie edukacji. – Jeżeli pani minister mówi, że reforma jest dobrze przygotowana, to autorzy podstaw programowych powinni być dumni – mówi Iga Kazimierczyk w rozmowie z naTemat i nie rozumie, dlaczego te dane MEN trzyma w tajemnicy.
Jak się Pani czuje, czytając opinie, iż udało się Pani przycisnąć do ściany minister Zalewską?
Ja byłabym szczęśliwa, żeby takie sytuacje nie były konieczne. Wolałabym, aby ministerstwo bez nakazów sądowych postępowało tak, jak to powiedziano w uzasadnieniu ustnym wyroku WSA: aby szanowało dobre obyczaje. Mówiąc wprost: życzyłabym sobie, aby obywatele i obywatelki nie musieli się o takie rzeczy tłuc w sądach.
To nie jest pierwsza sprawa, o którą "Przestrzeń dla edukacji", jak to Pani określiła, musi tłuc się w sądach.
Sprawa informacji na temat autorów podstawy programowej jest już drugą, jaka toczy się w postępowaniu administracyjnym. Pierwszą były tzw. protokoły z ogólnopolskich debat pod hasłem "Uczeń - rodzic - nauczyciel. Dobra zmiana". Tu też minister odmówiła dostępu do informacji o tym, jak wyglądały konsultacje w sprawie reformy, choć zachwalając tę reformę powoływała się właśnie na te debaty i przekonywała, że wszystko zostało "wydyskutowane". W tej kwestii nasza walka trwa już półtora roku, ale mam nadzieję, że rozstrzygnięcie zapadnie wkrótce, bo czekamy już na rozprawę w NSA.
Spodziewa się Pani ze strony MEN odwołania od orzeczenia w sprawie autorów podstawy programowej?
Jako obywatelka życzyłabym sobie, aby tak się nie stało. Przecież pani minister zapewnia, że wsłuchuje w głos nauczycieli i rodziców. Wystarczy prześledzić dyskusje, jakie toczą się na Facebooku czy Twitterze i można się zorientować, że takie jest powszechne oczekiwanie ze strony społeczeństwa. Rodzice i nauczyciele chcą poznać autorów tych podstaw choćby po to, aby się z nimi spotkać, zaprosić ich do siebie do szkoły lub poprosić o jakieś wsparcie merytoryczne. My, jako fundacja monitorująca system edukacji, też chcielibyśmy mieć do nich dostęp, by móc dyskutować o przyjętych rozwiązaniach.
To nie chodzi o to, że my się czepiamy i chcemy wiedzieć, kto za tym stoi dla własnego widzimisię. Ich dane są informacją publiczną. Ci eksperci otrzymali za swoją pracę publiczne pieniądze. Ich praca miała wpływ na to jak funkcjonuje polska szkoła.
Może oni się wstydzą... Mają powody, aby się wstydzić tego, co opracowali?
Odpowiem trochę "z boku". Jeżeli pani minister mówi, że reforma jest dobrze przygotowana, że została dobrze zaplanowana, że nie towarzyszą jej żadne perturbacje, a problemy z podręcznikami są incydentalne, to nie widzę żadnego powodu do wstydu. Jeśli tak jest naprawdę, to autorzy podstaw programowych powinni być dumni. Powinni sami chcieć pokazać się światu, ogłaszając: "to my!".
Fundacja "Przestrzeń dla edukacji" monitoruje jednak, jak to wygląda w rzeczywistości. I na pewno ma Pani swoje zdanie.
Oczywiście. Monitorujemy cały proces wprowadzania tych zmian i mamy zastrzeżenia nie tylko do trybu ich wprowadzania. Bo wiadomo, że to wszystko jest robione o wiele za szybko a zatem za mało precyzyjnie. Najistotniejsze są jednak zastrzeżenia merytoryczne. I my – czy jako fundacja, czy jako organizacja zrzeszona w ruchu "Obywatele dla edukacji" – w procesie konsultacji te podstawy programowe zawsze opiniujemy. No i opinia naszych organizacji na temat dokumentów, które poznaliśmy do tej pory (podstawia dla przedszkola, dla klas I-III, klas IV-VIII oraz dla liceów i techników), jest krytyczna.
Wszystkie podstawy dla szkół powielają błędy, na które nauczyciele oraz specjaliści akademiccy skarżą się od lat. Chodzi o to, że te dokumenty są zbyt "detaliczne". Taka podstawa bowiem jest jednocześnie minimum programowym – czymś, co nauczyciel musi zrealizować i co wchodzi w zakres obowiązków egzaminacyjnych na koniec danego etapu edukacji. W tych podstawach treści jest tak dużo, że gdy rozłoży się to na siatkę zajęć lekcyjnych, to często wychodzi, iż na jednej lekcji polskiego czy historii trzeba zrealizować dwa tematy.
Skutki są takie, że nie ma miejsca na to, aby nauczyciel włączył coś od siebie. Nie ma zupełnie czasu na aktywne formy nauczania, które bardziej angażują uczniów, skłaniają ich do dyskusji, zadawania pytań. I nie ma czasu na to, żeby zadać sobie pytanie, dlaczego Słowacki nie lubili się z Mickiewiczem lub dlaczego pada deszcz...
...Może o to chodzi, żeby nie zadawać sobie pytań?
Jeśli pani minister wspomina o systemie edukacji w Finlandii i mówi, że tworzy nowoczesną szkołę na miarę XXI wieku, to ma się to nijak do rzeczywistości. Finowie coraz bardziej rezygnują z dzielenia na przedmioty, starają się traktować naukę bardziej problemowo, uczniowie zaś realizują konkretne projekty. Wiedzą dlaczego pada deszcz, łączą tę wiedzę o deszczu z informacjami z zakresu biologii, chemii, fizyki i matematyki.
Czyli coś takiego, co do tej pory w szkołach funkcjonowało jako "przyroda", a od czego wraz z reformą polski system odchodzi.
Można powiedzieć, że podstawowym problemem podstaw jest ich przeładowanie. Osobną kwestią jest to, w jakim idą kierunku, jakim językiem są one napisane. Że "uczeń odpowiada", "uczeń przywołuje", "uczeń jest w stanie wymienić", "uczeń wskazuje po kolei". Nie ma, że "uczeń analizuje, stawia hipotezy, bada, zastanawia się". To nam pokazuje pewien profil absolwenta tej szkoły. Takiego, który raczej odtwarza informacje niż sam stawia pytania i generuje odpowiedzi. To nie jest odpowiedź na wyzwania XXI wieku. W czasach, gdy mamy nadpodaż informacji, kluczową kompetencją jest analiza faktów czy umiejętność odróżniania prawdy od fałszu.
Iga Kazimierczyk – pedagog i nauczycielka, współzałożycielka i prezeska fundacji „Przestrzeń dla edukacji”, zajmującej się monitorowaniem i merytorycznym opiniowaniem zmian wprowadzanych do systemu edukacji. Jedna z koordynatorek ogólnopolskiego ruchu „Obywatele dla edukacji”, działającego na rzecz odpartyjnienia polityk edukacyjnych i zwiększenia wpływu na kształt polskiej szkoły jej głównych interesariuszy – nauczycieli, uczniów i rodziców. Od 10 lat współpracuje z Wydziałem Pedagogicznym Uniwersytetu Warszawskiego, nauczycielka mianowana, trenerka, autorka publikacji i programów szkoleń dla nauczycieli oraz edukatorów. Specjalizuje się w edukacji wczesnoszkolnej, przedszkolnej i żłobkowej.