Głowa młodego mężczyzny wisi nienaturalnie. Wystaje z niewielkiej przyczepy. Na kolejnym zdjęciu młoda kobieta ubrana w miniówkę leży w salonie w kałuży krwi. – To zdarzyło się wczoraj i dziś. Do niedawna mieszkający w Łodzi były poseł John Godson donosi o czystkach dokonanych przez nigeryjską armię. Radość posła z powrotu w rodzinne strony zamieniła się w dramatyczne apele. Nim wzruszysz ramionami, że to znów plemienna wojenka na Czarnym Lądzie, pomyśl, chodzi o lud, który jest liczniejszy od Polaków.
Jeszcze niedawno były poseł na swoim profilu chwalił się zakupem 600 hektarów i założonym ranczem. Publikował krótkie filmiki z karmienia świń, igraszek psów.
To miała być spokojna polityczna emerytura byłego posła Platformy Obywatelskiej, współzałożyciela Partii Razem, współpracownika Jarosława Gowina oraz posła Jacka Żalka. Gdy w 2015 roku nie dostał się do Sejmu, John Godson postanowił wrócić do Nigerii. Zamienił poselską ławę na królewski tytuł. Dosłownie.
Czy to znaczy, że zacznie aktywnie działać politycznie? Udało się nam złapać posła, ale odmówił rozmowy. – Jestem w podróży – odpowiedział.
Miało być spokojnie
Tymczasem w ostatnich dniach radość z powrotu do rodzinnych stron ustąpiła przerażającym relacjom. Godson alarmuje, że mordowani są członkowie ludu Ibo, zwolennicy referendum niepodległościowego.
Były poseł pochodzi z ludu Ibo. O nich Ryszard Kapuściński pisał, że wszelki powiew rewolucyjny zawsze zaczynał się w Nigerii od Ibolandu. Już raz pragnęli wolności. Została im odebrana. Do dziś domagają się od władz centralnych i świata upamiętnienie tych wydarzeń mianem ludobójstwa. Teraz zdaniem posła świat też milczy. Jego wpis wywołał komentarze.
Plemię liczniejsze od Polaków
Z perspektywy Polski wieści z Nigerii przyjmujemy lekceważącym wzruszeniem ramion. Wydaje się, że chodzi o jakaś wojnę plemienną – w domyśle niewielkiej grupki ludzi uzbrojonych w maczety. Tymczasem Ibo jest więcej niż Polaków, około 40-50 mln. Zamieszkują południowo-wschodnie rejony Nigerii. W większości to chrześcijanie. Swój kraj nazywają Biafra.
W 1967 r. lud Ibo proklamował niepodległość. Wojska nigeryjskie przy wsparciu Brytyjczyków stłumiły rewoltę. Konflikt pochłonął ponad milion istnień. Głównie zmarli na skutek głodu. Biafra istniała trzy lata.
Dyskurs martyrologiczny?
Błażej Popławski wielokrotnie podróżował po zakątkach Afryki. Był również w Nigerii. Już rok temu ten afrykanista przewidywał, że 2017 w Nigerii nie będzie spokojny. Z zebranych w 2016 roku przez Amnesty International danych wynikało, że w ciągu dwunastu miesięcy zginęło 150 aktywistów biafrańskich. Powszechne są też rewizje i naloty policji na domy zwolenników separacji.
"Wspomnienie Biafry odgrywa rolę jednego z najważniejszych mitów
założycielskich dla panibonizmu, współczesnej tożsamości politycznej Ibo. Dyskurs martyrologiczny – podobnie jak w przypadku Tutsi z Rwandy – nadal stanowi jeden z głównych sposobów ekspresji nacjonalizmu" – pisał Błażej Popławski w miesięczniku "Znak”.
To nie może być panaceum, ale...
Podkreśla, że lud Ibo należy do energicznej części ludności. Założył szereg stowarzyszeń, często działający półlegalnie, które upamiętniają wydarzenia sprzed kilkunastu lat. Podtrzymują one wolnościowe idee, które odżyły, gdy upadły rządy wojska. Manifestacje staja się coraz mniej pokojowe. Żołnierze z północy kraju (zislamizowanej) dopuszczają się aktów przemocy. Tradycyjnie już społeczność Ibo oskarża stolicę o faworyzowanie Północy.
Popławski swój materiał o Biafrze kończy konkluzją, która pewnie nie spodoba się m.in. byłemu posłowi. – Renegocjacja granic w Afryce, dopasowanie jej do struktury etnicznej i religijnej jest pomysłem utopijnym i nie może być uznawane za panaceum na dylematy rozwojowe – skomentował.