Przez tydzień takie obrazki nie były dla mnie niczym niezwykłym.
Przez tydzień takie obrazki nie były dla mnie niczym niezwykłym. Fot. naTemat

Wiecie, że kilka dni temu zakończył się Europejski Tydzień Zrównoważonego Transportu? Jako że często testuję auta w naszym dziale MOTO, można powiedzieć, że idea tej akcji jest mi dość... obca. A jednak postanowiono się na mnie mścić i zmuszono mnie do oddania na tydzień kluczyków do prywatnego auta. Zostały schowane w warszawskiej siedzibie Ubera. W zamian mogłem korzystać ze wszelkich innych dostępnych w Warszawie środków transportu samochodowego. I co? Piszę ten tekst, więc przeżyłem.

REKLAMA
Tak, wiem, że tym, co teraz napiszę, narażę się wielu osobom, zwłaszcza tym skazanym na komunikację miejską. Niektórzy przecież pracują w takim miejscu, że nie mogą parkować, inni po prostu nie mogą sobie na taki luksus jak własne auto pozwolić.
Ja sam tymczasem jeszcze kilka lat temu byłem przecież studentem. Własne auto kupiłem całkiem niedawno. Po drodze zacząłem jeszcze testować samochody w naTemat i... no cóż, rozleniwiłem się. Jak to tak, przejechać pół Warszawy bez własnego auta? Panie, nie da się! Serio, nie wiedziałem, jak wy to wszyscy robicie. Skąd znaleźć w sobie wewnętrzną motywację, żeby wstać z łóżka, jeśli trzeba wyjść z domu o własnych siłach.
Początek koszmaru...
A mimo to podjąłem się tego wyzwania i... tu bez zaskoczenia: najgorsze były pierwsze chwile bez własnego auta. Wiecie, kiedy poznać, że człowiek jest uzależniony od samochodu? Kiedy zbliża się zima. Albo kiedy pada deszcz. Człowiek uzależniony od samochodu nie przyjmuje do wiadomości myśli, że w tej krytycznej chwili, kiedy za oknem pada delikatny kapuśniaczek, on musi wyjść na ten sztorm.
Przecież znacznie łatwiej można wsiąść do samochodu. Najlepiej w garażu podziemnym. O, to dokładnie ja. Wstaję, ubieram się, wychodzę, zjeżdżam windą na piętro minus jeden (gdzie zawsze jest ciepło, więc w aucie nie marznę, szyb nie skrobałem od nie wiem kiedy), jadę do pracy, parkuję przed samym wejściem do redakcji. Na powietrzu przebywam jakieś 10 sekund. Może padać grad, a ja mogę być w szortach i japonkach.
I wtedy nadszedł ten moment, kiedy odkryłem, że nie mam swoich kluczyków. Wiecie, to mniej więcej jak bez ręki. Albo jakby ktoś mi połamał obie nogi, przez co nie mogę prowadzić.
... I światełko w tunelu
Ale koniec końców, nie było tak źle. Bo zamiast auta miałem za zadanie poruszać się innymi pojazdami. Dostałem do dyspozycji Ubera (ale z ograniczoną ilością przejazdów i do określonej kwoty, nie myślcie, że było tak łatwo), dostęp do 4Mobility, czyli wynajmu aut na minuty (także z ograniczeniami) oraz kartę miejską. Ta, jak się pewnie domyślacie, nie miała ograniczeń. Chodziło o to, żebym przez tydzień nie jeździł wszędzie Uberem, ale jednak "zmusił się" także do innych rozwiązań.
logo
Fot. naTemat
I to rzeczywiście działa. Ale nie myślcie sobie, że będę tu komukolwiek wpierał, że auto do życia nie jest potrzebne – zresztą to nie był tydzień bez auta, tylko zrównoważonego transportu.
Życiowe lekcje
W ciągu tego tygodnia na pewno nauczyłem się czego innego i do tego chcę was przekonać. A może raczej sobie to po prostu przypomniałem: naprawdę istnieje życie bez własnego auta w każdej chwili dnia i nocy. Są sytuacje, w których po prostu lepiej je zostawić w garażu. Uber i komunikacja miejska w zupełności wystarczą w większości przypadków.
Po pierwsze: naprawdę nie warto się pchać wszędzie swoim autem. Np. na lotnisko. Pamiętam, że kilka miesięcy temu miałem służbowy, jednodniowy wyjazd zagraniczny. Na warszawskie Okęcie można się świetnie dostać przy pomocy innych środków komunikacji. Wtedy jednak wybrałem auto. To przecież tylko jeden dzień, parking nie będzie drogi... Zapłaciłem 80 złotych.
Znacznie taniej byłoby po prostu Uberem. A komunikacją miejską dostałbym się na lotnisko wręcz za ułamek tej kwoty, a przecież Okęcie jest doskonale połączone z resztą miasta. Autobus, Szybka Kolej Miejska... do wyboru, do koloru. Także i teraz w trakcie tygodnia zrównoważonego transportu trafił mi się wyjazd do Gdyni. Pociągiem z Dworca Centralnego. W tej sytuacji Uber był dla mnie jak znalazł.
Po drugie: własne auto nie zawsze jest najwygodniejsze. Co z tego, jeśli mogę wyjechać z ciepłego garażu, jeśli jadę do zatłoczonego centrum? Jakiś czas temu chciałem dostać się do Teatru Kwadrat. Róg Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej. Kto był, ten wie, a kto nie był, temu wyjaśniam: to piekło na ziemi. Miejsca parkingowego szukałem 40 minut. Ledwo zdążyłem na spektakl.
A przecież mogłem podjechać choćby Uberem (tym razem wykluczam komunikację miejską, żeby nie zachlapać ubrań w kiepską pogodę) pod sam teatr i w ogóle nie myśleć o parkingu. Notabene płatnym. To z kolei ukłon w stronę oferty 4Mobility – auto w wyznaczonej strefie porzucam tam, gdzie chcę (oczywiście jeśli parkowanie jest dozwolone). Parkometry mnie nie interesują.
Po trzecie: to naprawdę może się opłacać. Umiejętne łączenie różnych środków transportu pozwala nie dość, że praktycznie wykluczyć auto, to jeszcze... oszczędzić. Nawet w skrajnym przypadku, kiedy rezygnujemy z komunikacji miejskiej. Dowód? Mój kolega z pracy codziennie porusza się Uberem. Twierdzi, że kosztuje go to miesięcznie około 500 złotych. Kiedyś rzuciłem, że powinien kupić samochód. Na co on: – Rata leasingowa, utrzymanie, tankowanie... Nie opłaca się.
logo
Fot. naTemat
Po czwarte: okazało się, że jednak nie muszę codziennie rano "odstać swojego" na zakorkowanej przez budowę metra Woli. Tramwaj nie stoi w korkach.
A jeśli jednak bez swojego się nie obędzie
Oczywiście to wszystko wspaniale brzmi, dopóki nie musimy wyjechać z miasta na weekend. Wtedy nie pomoże ani Uber, ani komunikacja miejska. Oczywiście, jeśli musimy się przedostać np. z Warszawy do Gdańska, problemu nie ma. Pociąg, samolot, autobus... Do wyboru do koloru.
Ale przecież w życiu bywa różnie. Czasem potrzebujemy się dostać na weekend do niewielkiej wioski na Podlasiu. A innym razem chcemy po prostu pojechać na objazdówkę po polskim wybrzeżu. W takiej sytuacji doskonale sprawdzi się oferta 4Mobility. To szczególnie ciekawy wycinek z tego tygodnia, ponieważ w Polsce auta na minutowy wynajem to ciągle nowość, więc warto szerzej opisać tę ofertę. Od konkurentów na rynku wyróżnia ją to, że auto można wypożyczyć nie tylko na minuty, ale i na całe dni. Bierzesz telefon, rezerwujesz auto, znajdujesz je, odblokowujesz telefonem i... jedziesz. Tyle, ile potrzebujesz. A na dodatek jeździsz ciekawymi autami – Mini Cooperami czy nawet BMW serii 3.
logo
Fot. naTemat
W tym konkretnym przypadku trzeba jednak wspomnieć o kilku niedogodnościach. Przede wszystkim problematyczny jest bardzo ograniczony zasięg terenu, na którym można "oddać" auto. W Warszawie to całe centrum, a poza nim kilkadziesiąt stacji. W praktyce, jeśli chcemy potraktować ten środek jako nasz codzienny sposób lokomocji, a dodatkowo nie mieszkamy w centrum, jest to niezwykle uciążliwe.
Sprawdziłem to na własnym przykładzie: koło redakcji 4Mobility ma "zbazowane" dwa samochody, ale nie ma żadnej stacji pod moim mieszkaniem na Woli. Musiałem więc pojechać na Dworzec Zachodni, a następnie... dojechać autobusem.
logo
Fot. naTemat
Dopracowania wymaga także aplikacja. Nie ma w niej żadnego samouczka, a proces rezerwacji jest dość uciążliwy – trzeba z góry zadeklarować, jak długo auto będzie potrzebne i jaki dystans pokonamy. Przy odblokowywaniu samochodu musimy sprawdzić, czy nie ma na nadwoziu nowych uszkodzeń. Rzecz w tym, że auta nie zawsze są perfekcyjnie czyste, więc niektórych rzeczy nie widać, nie każdy ma świetny wzrok, zresztą tam, gdzie uszkodzenia były zaznaczone, często... sam nie mogłem ich znaleźć. A informacja, że jeśli ich nie zgłosimy, uszkodzenia wywołane przez innego kierowcę mogą zostać uznane za nasze, nie zachęca.
Także w trakcie jazdy trzeba być przygotowanym, ponieważ... nie da się wyświetlić żadnej mapy ze stacjami. Jeśli ktoś nie sprawdzi wcześniej, gdzie dokładnie jest stacja, gdzie chce dojechać – a nie "na oko" – może być różnie. Z drugiej strony warto jeszcze raz podkreślić elastyczność oferty. Potrzebujesz auta na godzinę w Warszawie? Spoko. Na weekend pod miastem? Też nie ma problemu. Na dodatek możemy jeździć nie tylko prywatnie, ale i "na firmę". W takiej sytuacji podróż razem z 4Mobility możemy sobie odliczyć i traktować go jak auto firmowe czy służbowe. Elastyczność tej oferty jest naprawdę warta podkreślenia. Dla osób, które prowadzą auto sporadycznie, nagle posiadanie własnych "czterech kółek" staje się zupełnie zbędne.
logo
Fot. naTemat
Pomóżmy sobie wszyscy
Słowem: dużo zalet i znacznie mniej uciążliwości. I nawet jeśli czasami aplikacje zawodzą, baza 4Mobility jest daleko, tramwaj jeździ tylko co dwadzieścia minut, a kierowca Ubera kiepsko mówi po polsku, od tego trendu nie powinno być odwrotu. Po pierwsze w Warszawie dramatycznie przybywa aut, a miasto, zwłaszcza jego centrum, nie rozciągnie się. Co więcej, zagęszcza się nowymi biurowcami i apartamentowcami. Każdy chce mieć dwa auta i zaklepane miejsca parkingowe, ale nie pomieścimy się.
Ale to nie wszystko. Taka akcja bardzo dobrze uświadamia jeszcze jedną rzecz: gdyby każdy z nas zafundował sobie taki tydzień zrównoważonego transportu, znacznie lepiej by się nam... oddychało. Choćby w stolicy większość smogu, który nas truje w zimowych miesiącach, pochodzi z zanieczyszczeń emitowanych do atmosfery nie przez domowe piece, a właśnie przez samochodowe spaliny.
Tymczasem jeden samochód w formule carsharing pozwala zastąpić według badań nawet dwanaście innych, prywatnych aut, bo przecież nie korzystamy z nich cały czas. Ile osób zmieści się w tramwaju czy autobusie przegubowym też nie trzeba tłumaczyć. To wszystko w sytuacji, kiedy z powodu smogu każdy Polak według badań ma krótsze życie nawet o dwa lata.
logo
Fot. naTemat