Stało się. Po raz pierwszy hybryda jest najmocniejszym modelem Porsche. Aż trudno opisać, co czuć wewnątrz
Michał Mańkowski
08 listopada 2017, 10:05·6 minut czytania
Publikacja artykułu: 08 listopada 2017, 10:05
Czy 440-konne Porsche Panamera, które rozpędza się do setki w 4,2 sekundy i kosztuje kilkaset tysięcy złotych może wydawać się wolne i ospałe? Tak, pod pewnym warunkiem – o ile chwilę wcześniej jechałeś jego hybrydową wersją, gdzie pod maską czekały dwa silniki i 686 koni mechanicznych! Absurd i potęga tego zestawu są tak wielkie, że właściwie wystarczyłoby tylko wkleić tutaj ich osiągi „na papierze”.
Reklama.
Kilkanaście lat temu coś takiego byłoby nie do pomyślenia. Hybryda była jakimś dziwnym słowem, które jeśli już, to opisywało samochody, z którymi przeciętny kierowca nie miał żadnego do czynienia. Dziś hybryda jest już normą, każdy szanujący się producent ma ją w swojej ofercie. Do tego coraz bardziej rozpychają się, choć w Polsce ciągle raczkują, auta elektryczne. Tymczasem przez te lata doszliśmy do momentu, w którym Porsche – producent marzeń i pożądania – nie tylko ma w swojej ofercie hybrydę, ale po raz pierwszy w swojej historii to model hybrydowy (z dwoma silnikami) jest najmocniejszym wariantem danego modelu!
Zaszczyt ten przypadł w udziale Panamerze. Ni mniej, ni więcej oznacza to, że nie ma szansy byście postali mocniejszą i szybszą seryjnie produkowaną limuzynę tego producenta. No po prostu nie. Oczywiście w gamie Porsche są modele szybsze, ale to już skrajnie sportowe 911-tki w diabelskich wersjach. A tutaj cały czas mówimy o – jakby nie patrzeć – wygodnym i rodzinnym samochodzie.
Nowa Panamera wjechała na rynek już jakiś czas temu i o głowę pobiła starszą generację, która mi osobiście wyjątkowo się nie podobała. Tu efekt był świetny, a Porsche Panamerą w końcu wprowadziło do wnętrz swoich aut nową i wyczekiwaną jakość na miarę producenta z tej półki. Tutaj opisywaliśmy pierwsze wrażenia z jazdy tym modelem. Wśród nich był także najszybszy ówcześnie diesel świata. Gdy my jeździliśmy nimi po mazurskich drogach, w Niemczech pewnie już siedziała grupa inżynierów, która rozkminiała, jak Panamerę zrobić jeszcze bardziej „naj”. No i doszli do wniosku, że nie po to mają swoją dywizję w sportach wyścigowych, by z nich nie korzystać. To przecież tam w rajdach długodystansowych WEC ścisłą i niekwestionowaną czołówkę stanowią hybrydy, które są najbardziej kosmicznymi autami, jakie miałem okazję widzieć.
No więc postanowili, że skoro tam hybryda jest najmocniejsza, to podobne rozwiązanie zastosują w cywilnej Panamerze. Tak oto powstał model Porsche Panamera S E-Hybrid. Potem znowu doszli do wniosku, że skoro jest już szybko, może być jeszcze bardziej elegancko i do puli dorzucili wersję Panamera Turbo S E-Hybrid Executive. O dziwo, ta druga do pierwszej setki dolatuje o 0,1 sekundy wolniej, ale dla kierowcy nie ma to żadnego znaczenia. Jest o parę milimetrów dłuższa, wyższa i szersza.
W sporym nadwoziu zmieszczono dwa silniki: jeden zwykły spalinowy i drugi elektryczny. Na nim możemy przejechać do 50km, ale przecież wiemy, że w przypadku takiej hybrydy kwestie ekologii nie są w pierwszym rzędzie korzyści. Tutaj dodatkowy elektryczny silnik pozwala na zagwarantowanie kierowcy wręcz anormalnych osiągów. Połączenie tej dwójki sprawia, że kierowca w każdym momencie i przy każdej prędkości ma zapas mocy, którego prawie na pewno nigdy w całości nie wykorzysta. Klikasz gaz i w ułamku sekundy bez jakiegokolwiek opóźnienia grzejesz do przodu. W teorii i w idealnym scenariuszu będziesz w stanie uzyskać spalanie 2,9l/100km. Nie licz na to. Może przy naładowanym na maxa silniku elektrycznym i ekonomicznej jeździe wygenerujesz kilkulitrowe spalanie, ale po przejechaniu testowych 300 kilometrów komputer pokazywał nam solidną 12-tkę litrów na każde przejechane 100km.
Polecam to uczucie zwłaszcza w połączeniu z systemem launch control, czyli procedurą startową. W Porsche można je robić właściwie bez ograniczeń – wtedy wyciskamy z samochodu absolutnego maxa startując z miejsca w takim tempie, że reszta kierowców właściwie zdąży dopiero wcisnąć sprzęgło i wrzucić jedynkę. Ty po 3,5 sekundach będziesz pędził 100km/h, zatrzymując się w teorii na prędkości maksymalnej 310km/h. Szczegółem, ale fajnie wyglądającym są zielone wstawki wokół nazwy modelu, a także zielone zaciski hamulcowe.
W Panamerze wyjątkowe jest to, że mimo jechania komfortową limuzyną, dostajesz rasowe, sportowe osiągi i wrażenia. Nie męczysz się, a odczuwalna prędkość jest o jakieś 100km/h niższa niż ta, z którą pędzisz w rzeczywistości. Uwaga, to zdradliwe. Tak naprawdę to samochód idealny w specyficznym tego słowa znaczeniu. Odnajdzie się w nim zarówno profesjonalny kierowca, który będzie w stanie wykorzystać jego możliwości do ostatniej kropli paliwa, ale za kierownicą równie dobrze będzie czuł się totalny laik. Nie chcę powiedzieć, że to auto dla idiotów, ale prowadzenie jest tak pewne, że naprawdę, ale to naprawdę trzeba się starać, żeby auto w zakrętach zrobiło coś, czego się nie spodziewasz. Mi się nie udało, a testowe zakręty próbowałem pokonywać na różne sposoby.
Konfiguracja wnętrza jest tak dowolna, jak sobie tylko zamarzysz. Przeszycia, obszycia, kolory, akcenty. Do wyboru, do koloru. I od twojej wyobraźni tylko zależy, jak długo będziesz czekał na swoją Panamerę. Im bardziej zaszalejesz, tym dłużej poczekasz. W jednym z modeli środek był całkowicie brązowy, może nawet lekko za bardzo. Na początku się dziwiłem i podchodziłem sceptycznie, ale gdy chwilę później wskoczyłem do Panamery ze „zwykłym” czarnym wnętrzem nagle wydawała się ona… za zwykła. O ile tak to można nazwać.
Przy okazji premierowych jazd hybrydą, Porsche pokazało i dało się przejechać po raz pierwszy także swoim nowym wynalazkiem. Dla wielu dość dziwnym, bo mowa o Porsche Panamera… kombi, czyli fachowo nazywanym Sport Turismo. Gdy pierwszy raz usłyszałem o tym pomyśle, zrobiłem zdziwioną minę i byłem nastawiony nieco sceptycznie. W teorii to po prostu niezły dziwoląg. Nie dość, że mowa o Panamerze, czyli luksusowej limuzynie, która sama w sobie ze względu na tył może być odbierana jako kombi, to tutaj faktycznie zrobiono z niej jeszcze bardziej kombi. O dziwo, w rzeczywistości nie ma szoku. Gdy oba modele (zwykły i Sport Turismo) stoją obok siebie, różnica w „tyłkach” jest wyraźnie zauważalna. Jednak, gdy samo Sport Turismo mknie po ulicy, stawiam hipotezę, że niewprawione oko nie zauważy nawet, że to inna Panamera.
Model sam w sobie nie jest brzydki. To po prostu Panamera z nieco większym tyłem. Zresztą spójrzcie sami. Jeśli chodzi o właściwości jezdne i kwestie wyposażenia, mamy tutaj do dyspozycji wszystko to, co w zwykłej Panamerze. Nowością jest system siedzeń z tyłu. Po raz pierwszy Panamera nie musi być limuzyną w wariancie 2+2. Tutaj opcjonalnie z tyłu możemy dostać zestaw 2+1, czyli zrobić z niego pełnowymiarowe pięcioosobowe auto. Wtedy po prostu znika środkowy panel pomiędzy dwoma fotelami, a zamiast niego dostajemy jedno miejsce więcej. Nie będzie może wygodnie dla trzech dorosłych osób z tyłu, ale dzieciaki wejdą.
W normalnej Panamerze Turbo S z tyłu wysuwa się zjawiskowy spoiler. Tutaj postawiono na coś innego. Na dachu zamontowano adaptacyjny tylny spoiler, który jest nachylony pod trzeba różnymi kątami. Zależnie od tego, co dzieje się na drodze i wybranego przez kierowcę trybu jazdy, może generować do 50kg dodatkowego docisku na tylną oś. Gdy jedziemy poniżej 170km/h, spoiler jest „schowany”. W ten sposób ogranicza opór o – w teorii – wpływa korzystanie na spalanie. Gdy pędzimy już powyżej 170km/h, spoiler samoczynnie się wysuwa, zwiększając stabilność jazdy. W przypadku jechania w trybach sportowych, spoiler wysuwa się już od 90km/h. Element ten reaguje także na otwarty szyberdach, dzięki czemu pozwala nieco zniwelować hałas wewnątrz auta.
Na koniec odpowiedź na sakramentalne pytanie: a za ile? Ceny bardzo „porszawskie”. „Cywilne” wersje Sport Turismo, czyli „kombi” jest w tym zestawieniu tańsze. Od 448 do 774 tys. złotych zależnie od wersji. Panamera S E-Hybird to wydatek, którzy zaczyna się od 903 tys. zł za wersję „zwykłą”, i 968 tys. zł za Executive. Realnie ostateczna cenaz dodatkami będzie wynosić minimum milion złotych. Okrągła sumka. W tej cenie na przyszłych właścicieli czeka nie tylko skrajny luksus i osiągi, ale świadomość tego, że ma „największego”. 686 koni mechanicznych i fakt posiadania najszybszej Panamery, jaka jeździ na rynku.