Kartka od księdza, którą znaleźli niektórzy mieszkańcy Rzeszowa, wywołała ogromne poruszenie w internecie. Przypomnijmy, proboszcz Robert Mokrzycki zobowiązał w niej parafian do płacenia comiesięcznych datków na budowę kościoła, co bardzo się nie spodobało. Pod adresem księdza posypały się negatywne komentarze pełne oburzenia, niektórzy zaczęli przypominać niechlubne fakty z jego życia. To z ich powodu ks. Mokrzycki sam zrezygnował z funkcji, którą wcześniej piastował. A był m.in. proboszczem Katedry Polowej Wojska Polskiego.
Ksiądz Robert Mokrzycki jest w Rzeszowie od ponad trzech lat, od podstaw tworzy nową parafię pw. bł. Ks. Jerzego Popiełuszki na zupełnie nowym osiedlu Zawiszy, na które wprowadza się mnóstwo młodych ludzi. W 2014 roku miasto przekazało Kościołowi teren, trzeba go było oczyścić, doprowadzić drogę, przenieść tymczasową kaplicę z innej parafii. I dekretem biskupa ks. Mokrzycki został pierwszym proboszczem.
– Można powiedzieć, że nasza parafia powstała na odludziu. Wielu mieszkańców nawet jeszcze nie wie, gdzie ona jest. Gdzie indziej mamy adres meldunkowy, gdzie indziej mieści się parafia. Niektórzy błądzą po mieście, by nas znaleźć – mówi naTemat. Chyba nie zdawał sobie sprawy, ile zamieszania tą słynną już "kartką z wycieraczki" może wywołać. – Narzuca ksiądz parafianom te wpłaty na kościół? – pytam. – Ależ skąd! – pada odpowiedź.
"Poprawiłem po konsultacji z radą parafialną" Informacja o tym, że parafianie "zobowiązani do comiesięcznego wspierania budowy parafialnego kościoła, składając na ten cel ofiarę na tacę, w podpisanej kopercie", jest częścią szerszej wiadomości dla parafian. Zanim zaczniemy rozmawiać, proboszcz czyta głośno cały komunikat z informacjami o parafii, który jest znacznie szerszy, niż ten kontrowersyjny fragment.
A potem sam przyznaje, że słowo "zobowiązani" faktycznie można uznać za drażliwe i być może niewłaściwe. – Przyznam, że może niefortunnie się tutaj znalazło, choć w prawie kanonicznym jest mowa o zobowiązaniu. Dlatego, skoro wywołało to takie emocje, to wychodzimy naprzeciw. Już to poprawiłem. Po konsultacji z radą parafialną teraz pojawia się zwrot "parafianie są proszeni" o wspieranie budowy kościoła. To bardziej koncyliacyjne określenie – mówi naTemat. W czasie trwania kolędy, kartkę sukcesywnie mają otrzymywać kolejni parafianie.
Sztabka złota, biznesmeni, polityka...
To internauci skojarzyli fakty, że ponad trzy lata temu ksiądz o takim nazwisku był jedną z osób powiązanych z tzw. aferą podkarpacką, a jego biuro zostało wtedy przeszukane przez CBA. Media grzmiały wówczas, że CBA znalazło u niego dwa sejfy, sztabkę złota, którą biznesmeni z Leżajska mieli wręczyć posłowi z PSL Janowi Buremu, a także 200 tys. zł.
– Ksiądz Robert M. usłyszał zarzut powoływania się na wpływy w instytucjach, za co miał otrzymać korzyści majątkowe. Przeszukanie potwierdziło przypuszczenia - mówił wówczas prokurator Zbigniew Jaskólski z Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie. Ksiądz szybko został zawieszony przez biskupa (za samo przeszukanie), ale gdy złożył wyjaśnienia przełożonemu, został przywrócony. Był wtedy proboszczem Katedry Polowej Wojska Polskiego.
To on po katastrofie smoleńskiej odsłaniał w katedrze tablicę upamiętniającą ofiary. – Wielka strata, jaką ponieśliśmy nie może ulec zapomnieniu. Upamiętnienie tej tragedii jest czymś naturalnym – mówił w 2010 roku. A potem odpierał ataki środowisk prawicowych w sprawie generała Jaruzelskiego i spowiedzi, o którą poprosił przed śmiercią i ją odbył. To właśnie on przekazał publicznie tę informację, a także tę, że w czasie choroby generała, z inicjatywy jego przyjaciół, w Katedrze Polowej odprawiana była msza św. o łaskę bożą dla niego i o zdrowie.
"Jest dobrym gospodarzem"
W 2014 roku zrezygnował z funkcji w Ordynacie Polowym i dość szybko wrócił do rodzinnej diecezji na Podkarpaciu. Sprawa z aferą podkarpacką jeszcze jednak się nie zakończyła. – Jestem w dyspozycji organów sprawiedliwości. Nic z tego, co zostało mi zarzucone, nie jest prawdą – mówi naTemat. Czuje się wplątany w tamtą aferę i nie chce już do tego wracać.
Różnie z tego powodu oceniano w mediach ogólnopolskich jego pojawienie się w Rzeszowie i fakt, że otrzymał parafię. Ale on całkowicie się jej poświęcił, na stronie zamieszcza mnóstwo zdjęć z postępu prac. Ostatni wpis dotyczy wieży. " Trwają prace przy ścianach zewnętrznych kościoła, chóru oraz stropach zakrystii. Równolegle wykonywana jest wieża" – czytamy.
I – jak słyszę – oceniany jest bardzo dobrze. – Nigdy nie słyszałam, by wymagał jakichś zobowiązań od ludzi. Jest dobrym gospodarzem, cały czas tworzy jakieś grupy dla młodzieży, dla osób starszych, dla potrzebujących, powstaje Caritas. Widać, że coś się w tej parafii dzieje. Tu nie jest tak, że ksiądz jest sam sobie – mówi nam Agata Bacher, przewodnicząca Rady Osiedla Dąbrowskiego, na którym proboszcz miał rozdawać te kartki. Do niej żadna nie dotarła, o niczym takim nawet nie słyszała, o proboszczu ma jak najlepsze zdanie a apel o pomoc jest dla niej całkowicie zrozumiały.
– Wiadomo, że parafia się buduje, pieniądze są potrzebne i trzeba o tym mówić, by ludzie poczuwali się do odpowiedzialności. To przecież nie jest kościół księdza, tylko nasz. Ksiądz kiedyś sobie stąd pójdzie, a my zostaniemy. Nasze dzieci i wnuki też – reaguje.
W podobnym duchu komentarze pojawiły się również pod artykułem w naTemat, ale nie tylko. Widać, że apel rzeszowskiego proboszcza – choć oburzający dla wielu – mocno podzielił katolicką społeczność. Temat okazał się istotny nie tylko z punktu widzenia tej konkretnej parafii, ale w ogóle – taki problem może być przecież wszędzie. Sam proboszcz znalazł też wielu obrońców.
"Wypiszmy się, nie chrzcijmy dzieci i po kłopocie. A jak chcemy należeć do kościoła to niestety mamy jakieś obowiązki a co za tym idzie trzeba datki dawać zależne od naszych możliwości" – reagują niektórzy internauci.
"Nikt nie odważyłby się zwrócić z takim apelem do parafian"
Faktycznie, wierni zawsze wspomagali budowę swojej świątyni. Tylko może nie zawsze w taki sam sposób i nie w takiej dość kategorycznej formie. – Jeśli tak proboszcz ogłosił, to delikatnie mówiąc, jest to niezręczność w stosunku do parafian – przyznaje rzeszowska radna Marta Warchoł o "zobowiązaniu". Ona mieszka w zupełnie innej części miasta, w parafii Św. Rodziny, gdzie też kościół był kiedyś budowany.
– U nas kościół również powstawał razem z osiedlem i coś takiego się nie zdarzało. Myślę, że nikt nie odważyłby się zwrócić z takim apelem do parafian. Datki były dobrowolne, ale przede wszystkim proszono o pomoc fizyczną w budowie kościoła. Pojawiała się informacja, kiedy konkretne prace będą wykonywane i mieszkańcy, którzy mogli i mieli siłę, byli proszeni o przyjście w tym dniu i pomoc – mówi.
Jeśli ktoś nie mógł przyjść, sam płacił dobrowolny datek. – Poczuwaliśmy się (mieszkańcy) do obowiązku (kto chciał), aby pokryć koszty wysokości dnia pracy. W ciągu roku były to zwykle dwie dniówki, bo o dwa dni pracy proszono mieszkańców z poszczególnych ulic. Oczywiście, jeżeli ktoś mógł częściej pomagać, to pomagał – podkreśla.