Krysia jest studentką, "bo nie chce, by jej mózg uschnął". Maria jest zupełnie głucha, ale chodzi na wykłady, bo poczyta sobie chociaż ze slajdów i między ludźmi posiedzi. W domu przecież i tak nikt na nią nie czeka.
– Legitymację proszę – słyszę, gdy chcę wejść na wykład o Peterze Rubensie. Kobieta stojąca przy wejściu patrzy na mnie podejrzliwie, bo pasuję tu jak kwiatek do kożucha.
– Nie mam, ale umówiłam się z opiekunką roku – tłumaczę i po chwili mogę już wejść na salę.
– Przygotowuję tekst o starości – nieśmiało zaczynam.
– To my z panią nie będziemy rozmawiać – oznajmia słuchaczka Basia.
– O seniorach lepiej brzmi? – poprawiam się.
– Nie. My po prostu jesteśmy młodzi inaczej – uśmiecha się. Już więcej nie popełnię tego błędu. Bo – jak wielokrotnie potem usłyszę – "tu wraca młodość".
Uniwersytety Trzeciego Wieku:
Uniwersytety Trzeciego Wieku od kilku lat przeżywają prawdziwy boom. Potwierdzają to dane udostępnione nam przez MNiSW (dane uzyskane w pośredni sposób w ramach prowadzenia programu „Wsparcie Uniwersytetów Trzeciego Wieku”). W Polsce działa ponad 500 UTW, które zrzeszają ponad 150 tysięcy słuchaczy.
Ideą działania UTW jest niesienie różnego rodzaju pomocy osobom zrzeszonym. Pomoc ta najczęściej przyjmuje postać zagospodarowania czasu wolnego, organizowania warsztatów, spotkań, wycieczek, a w szczególności różnych form nieformalnego kształcenia” – piszą pracownicy ministerstwa. Ważne jest jeszcze jedno: by wyciągnąć często samotnych, schorowanych ludzi z domów. Tak, by mieli po co wstać, „umyć się na większy dekolt” i wyjść do ludzi.
Rubens i cellulit
Sala Kinowa w Muzeum Narodowym. Średnia wieku – na oko 70+. W auli głównie kobiety. Wszystkie elegancko ubrane, starannie uczesane. Płaszczyki, apaszki, natapirowane włosy. 80-letnia Cecylia, żeby przygotować się na wykład na 10:30, wstaje już o 5:00. – Wstyd się przyznać. Muszę być pierwsza, żeby zająć dobre miejsce i dobrze słyszeć – szepcze. Ale trzeba przecież zrobić makijaż, ładnie się ubrać. I nie można Cecylii odmówić – wygląda kwitnąco.
To ostatnie spotkanie Uniwersytetu Trzeciego Wieku przed świętami, dlatego prowadzący od studentów dostaje w prezencie choinkę. Na zajęciach udowodni, że Rubens inspirował się Tycjanem. Wszyscy siedzą, jak zaklęci. Słuchają, notują. Ożywiają się jeszcze bardziej na wieść, że Rubens spłodził ośmioro dzieci. I gdy widzą obraz, na którym z wdziękiem prezentują się trzy półnagie gracje.
Po wykładzie większość idzie porozmawiać do kawiarenki. Każdy siada w swoim towarzystwie. – Są grupki, ja należę do takiej, w której nie mówi się o polityce, chorobach, bo mamy przecież różne dolegliwości. Uciekamy od ludzi, którzy mówią tylko o tym – promieniście uśmiecha się 80-letnia Cecylia.
Na okrągłych stolikach obok filiżanek kawy, stają lampki białego wina, talerzyki pełne ciast. A dyskusje trwają w najlepsze.
Krysia: żeby mi mózg nie uschnął 78-letnia Krysia studentką UTW jest od 16 lat. Ma męża, dzieci i wnuczęta. Ale na uniwersytecie jest raczej wyjątkiem i szczęściarą, która nie wraca do pustego domu. – Tu co druga z koleżanek jest wdową. Dobrze, że one przychodzą. Bo to wchodzi w krew: trzeba wstać, umyć się na większy dekolt – szczerze mówi Krysia. I czy deszcz czy śnieg, trzeba się zebrać. A nie zawsze się chce, bo czasami nogi odmawiają posłuszeństwa. Wiadomo, ze zdrowiem coraz gorzej. – Każda z nas się zmienia. Coś nam zaczyna dolegać przez te lata. Kiedyś ganiało się jak fryga, a teraz co druga z laseczką. Ale te zajęcia mobilizują, żeby przyjść i usłyszeć takiego pana Przemka – mówi z zapałem. Ale Krystyna ma też inną motywację: – Gdybym tu nie przychodziła, to mózg by mi uschnął.
78-latka z zawodu jest geofizyczką. I historią sztuki nigdy szczególnie się nie interesowała. – Jak była wystawa sztuki współczesnej i cała Warszawa o tym mówiła, to też szłam. Ale co ja widziałam? Jak była noga na głowie, a pięta na uchu, to nie za bardzo wiedziałam, dlaczego. Ale obejrzałam, posłuchałam – mówi Krysia.
Krysia to pilna studentka. Na każdym z wykładów zajmuje miejsce w pierwszym rzędzie. I robi staranne notatki. Najpierw zapisuje na brudno, w domu przepisuje i uzupełnia informacje. – Krysia pisze nawet w ciemności – chwali ją Cecylia. I wtem na stoliku ląduje zeszyt z historii z numerem 5. Na twardej okładce Krystyna wypisała tematy wykładów.
Chociaż studenci uczą się tu nie tylko teorii. Krysia mówi, że rozrywki jest sporo. Można przecież wybrać taniec, wykłady w Muzeum Historii Warszawy, kino seniora, zajęcia z malarstwa. Na tych ostatnich seniorzy zwykle chodzą do muzeów i przeważnie omawiają jeden wybrany obraz. Ostatnio padło na królową Bonę.
Krysia w zeszycie zanotowała: ojciec Bony – despota i drań. Jak na czysto przepisywała notatki, to nie pamiętała, dlaczego Sforza miał podły charakter. Serfując w sieci szukała odpowiedzi na to pytanie. – Zaczęłam kombinować i szukać różnych powodów. Potwierdziło się – mówi z dumą Krysia. Przy okazji dowiedziała się też, że ojciec Bony przez długi czas nie chciał skonsumować ich małżeństwa.
Basia: jestem sama, ale nie samotna
Basia ma zawadiacki uśmiech i przystrzyżoną na bok grzywkę. Przebiera pod stołem nogami, bo spieszy się na brydża. Chodziła też na taniec, ale wzeszłym roku zrezygnowała.
– Jak te nasze koleżanki tańczą… – rozpływa się Krysia. – To jest bajka. Nastolatkowie mogą się od nich uczyć. Jesteśmy leciwe, co tu dużo mówić, a kobieta prawie do parteru schodzi w tańcu – obrazuje Krysia.
Siedząca obok Cela wraca do tematu Basi: – To wyjątkowa kobieta, bardzo nam pomaga. Jest dla nas przyjazna i pomocna. Żadnej pracy społecznej się nie boi. Książki zbierała, dźwigała, bo była taka akcja. Tutaj zawsze pomaga przy sprawdzaniu legitymacji, organizuje bilety do filharmonii – wylicza 80-latka.
Basia od dzieciństwa była aktywna. – Jak przez całe życie w czymś się tkwi, to to zostaje w człowieku – mówi. Najpierw przez ćwierć wieku była pracownikiem naukowym, potem wyjechała za granicę, by opiekować się starszymi ludźmi. A na emeryturze od razu zapisała się na uniwersytet. Swoje musiała odczekać. – Dwa lata starałam się – precyzuje. Jak się już dostała, to zakasała rękawy i ruszyła do pracy. – Społecznikowskie echa się odbijają, więc trzeba działać. Poza tym, spotykanie się z ludźmi, poznawanie nowych, zawsze jest dobre – mówi. Basia prowadzi także kronikę uniwersytetu. – Fotografowanie do kroniki odziedziczyłam po śmierci koleżanki – dodaje ze smutkiem.
Bo Basia widzi, że coraz więcej osób przestaje na uniwersytet przychodzić. – Po prostu koleżanki fizycznie nie dają rady. Jedna z nich właśnie dlatego, że nie może chodzić, przestała pojawiać się na uniwersytecie. Była bardzo czynna, bardzo chciałaby dalej działać, ale jak to się mówi: nogi odmówiły jej posłuszeństwa, i to dosłownie – rozkłada ręce.
– Ten rok był taki niefartowny, bo trzy albo cztery koleżanki nam już odeszły na drugą stronę – mówi ze smutkiem. Ale za moment dla równowagi dodaje: – Jak pani widziała, średnia wieku jest tutaj dobrze plus, więc nic dziwnego, że następuje pewnego rodzaju wymiana i zmiana – uśmiecha się. Basia ma zasadę: tematu chorób i śmierci w ogóle się nie podejmuje. No chyba że podczas seminarium zdrowotnego.
Przejście na emeryturę było dla Basi twardym zderzeniem z rzeczywistością. – To bardzo trudne, zwłaszcza, jak ma się zwyczaj kupowania książek. A te drożeją w drastyczny sposób – zauważa. I cieszy się, że księgarnie znikają z centralnych ulic miast i nie rzucają się w oczy. Ale i tak z tego powodu serce ją boli. Choć uśmiech na twarzy pojawia się, gdy pytam o filharmonię, do której Basia załatwia tańsze bilety. – Filharmonia na szczęście jest dla nas łaskawa. I jak nam daje bilety, to z 80 procentową zniżką – precyzuje. Basia często wychodzi z domu i to nie tylko do filharmonii i nie tylko dlatego, że mieszka w nim sama: – Jestem sama, ale nie samotna. Na uniwersytecie mam wielu przyjaciół – mówi pewna swego.
Śmiech i sen
Pomysł terapii śmiechem jako jednej z aktywności dla seniorów na twarzach moich sąsiadek z ławy budzi tylko śmiech i jest pretekstem do żartów. Jestem na UTW Szkoły Głównej Handlowej na wykładzie z medycyny chińskiej, refleksoterapii stóp i toksykologii. – Wiedza praktyczna, czegoś zawsze można się dowiedzieć, jakoś sobie ulżyć – słyszę przed salą. Część zgromadzonych notuje, część przegląda kolorowe gazety, które czekają pod ławką. Niektórzy przysypiają: głowa im leci a to na prawo, a to na lewo. Wysoki mężczyzna przespał prawie cały wykład. – To człowiek powszechnie znany, jest w komisji rewizyjnej, ale trochę nie słyszy, trudno się z nim porozumieć, a że przysypia – bywa – słyszę od jednego ze studentów. I ten dodaje: – Kiedyś na spotkaniach klubu dyskusyjnego zwróciłem uwagę, że on przysypia, to koleżanka, która też zasnęła, powiedziała: "a co to jest, nie możemy sobie spać?".
Tadeusz: za mało czasu na wszystko
Tadeusz zajmuje miejsce w pierwszej ławce. I bardzo irytuje się, że koleżanki siedzące za jego plecami ciągle rozmawiają. Kiedyś wyliczył, że na jednym wykładzie otworzyły do siebie buzie aż 44 razy. Dla niego uniwersytet to świętość , tak jak szacunek do prowadzącego, nawet jeśli wykład jest nudny. Jego życie od siedmiu lat kręci się właściwie wokół Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Tu pracuje na pół etatu (ma umowę zlecenie) i studiuje, choć jest już na emeryturze.
Na uniwersytet wypchnęły go córki. I Tadeusz od razu trafił do samorządu UTW. Chodzi na wszystkie wykłady, trochę z obowiązku, trochę z ciekawości, bo przecież kieruje także Klubem Seniora. – To tak z nazwy, natomiast w rzeczywistości robię, co trzeba, komu trzeba i jak trzeba. Pomagam przy wszystkim – uściśla.
To dopiero początek aktywności Tadeusza. To on założył English Club, gdy okazało się, że po angielsku mówi lepiej niż pozostali koledzy, a bardziej zaawansowanej grupy już nie było.
Oddaje się też aktorstwu. Tadeusz potrafi swoją mimiką i głosem wyrazić, co czuł Podkolesin w "Ożenku" czy Pan Twardowski. W obu tych sztukach 78-latek grał pierwsze skrzypce. Spektakle wystawił senioralny Teatr Kurtyna. Mimo że Tadeusz to skromny człowiek, to duma go aż rozpiera. Ale ostatnio uznał, że z pamięcią nie jest już tak dobrze, a opanowanie kilkudziesięciominutowej roli coraz gorzej mu przychodzi. Wyliczył sobie, że na próby poświęca zbyt dużo czasu, a grafik i tak ma bardzo napięty. Dlatego poprosił reżysera, by teraz dawał mu jakieś krótsze role.
Tadeusz ma trzy córki i dwóch wnuków. Bardzo ubolewa, że dwie jego pociechy nie mogą mieć dzieci. Pytam go o małżonkę. – Żona nie żyje od 9 lat – ciężko wzdycha. I wspomina, że poznali się na studiach. Ona była muzykologiem, Tadeusz – inżynierem do spraw eksploatacji złóż ropy i gazu ziemnego. – Widzi pani, jaka przepaść między nami. Ale pewnego razu kupiłem bilety na koncert Igora Ojstracha. Żona oniemiała – wspomina z rozrzewnieniem. Czasem przychodzi mu nawet do głowy myśl, by się z kimś związać. – Ale wie pani, gdyby człowiek znalazł taką, która by do serca przypadła, to pewnie tak by się stało. Ale na razie do tego nie doszło, więc... A wiązać się z kimś na siłę, to nie ma sensu – tu przemawia pragmatyzm Tadeusza.
Na koniec pytam go o marzenia. Pauza, długa pauza. Obawiam się, że nikogo już nie ma po drugiej stronie. Ale po chwili namysłu Tadeusz wraca do rozmowy: – Chciałbym, aby się jeszcze jakiś wnuk pojawił, to na pewno. Ja tak kocham dzieci, uwielbiałem te moje wnuki. Jak były małe, to robiłem dla nich wszystko. Na przykład pociąg z rampą, jak dziecko chciało zobaczyć, jak rampa opada – słyszę uśmiech w jego głosie. Ale szybko Tadeusz przypomina sobie, że już musi kończyć, bo spieszy mu się na uniwersytet.
Maria: dla zabicia czasu
Na wykładzie z medycyny chińskiej niedaleko Tadeusza siedzi elegancka blondynka. Ma na sobie białą bluzkę z kołnierzykiem, granatową marynarkę. Ta została jej z czasów, gdy była nauczycielką. Uśmiecha się i odsłania przy tym zęby, które podobnie, jak usta pociągnęła pomarańczową pomadką. Na blacie położyła notatnik, obok długopis z logo PiS, a pod drewnianą deską – kolorową gazetkę. Zagląda do niej czasem, gdy zaczyna się nudzić. Bo Maria jest "głucha jak pień", więc jak ktoś mówi za cicho, to 77-latka nie ma co robić.
Przerwa. Zaczepiam Marię i pytam, dlaczego zapisała się na UTW. – Dla zabicia czasu. Samotność to najgorsza rzecz, dlatego ja wychodzę z domu nawet na te wykłady, bo gdzie pójdę, no gdzie? Co by mi pani innego zaproponowała? – pyta Maria. 20 lat temu pochowała męża, a jej dorosła córka ma już swoje życie. Od czterech lat nie opuściła żadnego wykładu. Zresztą budynek uniwersytetu ma pod blokiem.
Słabo słyszy, czasami w ogóle nic. Dlatego zawsze zajmuje miejsce w pierwszej ławce. – Jak jest dobry wykładowca i głośno mówi, to słyszę – zaznacza. A jeśli nie, to przeczyta coś ze slajdów, choćby jedno zdanie i zapamięta. – To dla mnie duża sprawa. I ja to sobie bardzo cenię. A jak czasami nie rozumiem jakiegoś wyrazu, to zanotuję i w domu zajrzę do encyklopedii czy do internetu – mówi. Dla niej siedzenie na wykładzie to wypoczynek. A trzy godziny zajęć, to rozrywka.
Pytam Marię o wiek. – Wyglądam młodo, czasami dowód muszę pokazać, ale sił ubywa – mówi 77-latka. Chce to zobrazować, przekłada więc swoje siły na kilogramy warzyw i owoców, których już tak, jak kiedyś dźwigać nie może. Teraz wracając z bazarku do jednej ręki może wziąć najwyżej dwa kilogramy. Dlatego chodzi dwa razy. Mogłaby przecież zabrać wózek, ale nie cierpi nawet nawet patrzeć na chodzące z nim staruszki. – Może i ja za rok wózek kupię? – patrzy na mnie.
Choć to chyba zdecydowanie za wcześnie. Nie dalej jak parę lat temu, na jej urodę połasił się pewien pan. Wysportowany mężczyzna od dłuższego czasu spoglądał na nią wymownie.
Marię ta sytuacja bardzo rozbawiła, ale nie zasmuciła. Ona i tak woli sama siedzieć na ławce. Ale sama w domu siedzieć już nie lubi. Mimo że mąż zostawił jej piękne mieszkanie i pokaźną emeryturę.
Z każdego wykładu Maria wyciągnie coś dla siebie, ale nie wszystkie jej się podobają. Na przykład ten o Japonii był beznadziejny. – Ona nawet w szkole nie powinna uczyć, bo nie umiała ładnie zdania zbudować. Była w Japonii, a nawet nie potrafiła opowiedzieć, jak kwiaty tam wyglądają – skarży się Maria. Ale rozpływa się nad innymi zajęciami. – Młody człowiek opowiadał o opiece nad starymi ludźmi i był genialny. Sypał zdaniami jak z rękawa. Z przyjemnością się go słuchało, a temat przecież taki beznadziejny – ocenia. Była żywo zainteresowana, chłonęła, bo pomyślała, że jak będzie przywiązana do łóżka, to jej się ta wiedza przyda. – Wtedy komuś podpowiem, jak mnie trzeba umyć – rzuca.
Po zajęciach zdobyła się na komplement. "Nie mógł pan z tym wykładem przyjechać 20 lat temu, kiedy miałam kłopoty z mężem? I czaiłam się, jak zabrać się za mycie głowy?" – mówi Maria. To szorstkie, ale w ustach Marii "piękne". Nabrała sobie przeróżnych gazetek, z jednej już skorzystała koleżanka. Maria żyje z dnia na dzień, bo wie, że w przypadku cukrzycy śmierć może przyjść w każdej chwili. – To może być nawet jutro – mówi bez emocji. – To się dzieje naokoło mnie. Mam sąsiadki, które myją się w brodzikach, mnie to jeszcze nie odpowiada. Ale pewnie niedługo i ja wannę na brodzik będę musiała przerobić – mówi.
Maria nie narzeka na finanse i wie, że jest szczęściarą. Bo ma koleżanki, które muszą liczyć każdy grosz i wtedy nie mają nawet czasu, by myśleć o jakichś tam uniwersytetach. Muszą walczyć o przetrwanie.
– Jedna w bloku naprzeciwko w ogóle nie świeci światła, żeby nie płacić dużo. Przecież ja to widzę. I mówię do niej któregoś dnia, że niedługo telewizji nie będzie oglądała. Wystarczy jej światło telewizora, żeby nie płacić za prąd. Wodę też oszczędza, nie spłukuje nawet po każdym pobycie w łazience. I smród jest, ale o tym głośno nikomu nie powie. I takich ludzi jest wielu, ale o przykrych sprawach publicznie się nie mówi – zauważa Maria. – Gdybym ja miała tak ciężko, to też nie rozmawiałabym z panią, bo bym się rozpłakała nad swoim losem – dodaje.
Imiona niektórych bohaterów – na ich prośbę – zostały zmienione.
Był gejem. Robił tej Izabeli awantury i bił ją. Czyli te dwa słowa, które sobie zapisałam były prawdziwe.
Maria
Pewnego razu nie wytrzymał i zapytał, czy może usiąść obok mnie. Zgodziłam się. On zaczął się spowiadać, że miał żonę, która zmarła, potem się ożenił z jej przyjaciółką. Ale ona z kolei miała wysokie ciśnienie i cukrzycę, też zmarła. I on do mnie: „pani to chyba jest zdrowa”. Ja mu na to, że też mam cukrzycę i wysokie ciśnienie. I wie pani, że już więcej nie przyszedł. Nawet się nie przechadzał.