Przy okazji głośnego reportażu "Superwizjera" o polskich neonazistach na jaw wyszła kolejna sprawa. Okazało się, że stowarzyszenie Duma i Nowoczesność prowadzi zbiórkę dla Janusza Walusia, który odbywa karę więzienia w RPA. Jakby tego było mało, zbiórka jest zarejestrowana na Portalu Zbiórek Publicznych należącym do MSWiA. Dla tych, którzy nie wiedzą, wyjaśniamy, kim jest Janusz Waluś – i dlaczego zbiórka funduszy dla niego to skandal.
To wydaje się wręcz nieprawdopodobne, ale to naprawdę się dzieje. Sam fakt, że skrajna prawica skupiona wokół stowarzyszenia Duma i Nowoczesność zbiera pieniądze dla polskiego zamachowca, nie jest chyba nawet w połowie tak zaskakujący, że resort Joachima Brudzińskiego wie o tej zbiórce i ją toleruje. Figuruje ona bowiem w Portalu Zbiórek Publicznych. Ze szczegółami można się zapoznać tutaj – zbieranie funduszy wystartowało niedawno, bo 14 stycznia. W urodziny Walusia.
"Minister spraw wewnętrznych i administracji nie wydaje zgody na zbiórkę publiczną w formie decyzji administracyjnej - jedynie rejestruje zgłoszenia" – tak próbował się tłumaczyć resort, ale w TVN24 profesor nauk prawnych i adwokat Maciej Gutowski zaznaczył, że ministerstwo miało prawo odmowy zarejestrowania zbiórki.
Niemniej jednak mleko się już rozlało – a my tłumaczymy, kim jest Janusz Waluś. Żeby przypadkiem kogoś nie natchnęło na wsparcie zbiórki.
Urodził się w Polsce
Janusz Waluś to Polak z krwi i kości. Nie zmienia tego fakt, że miał także południowoafrykańskie obywatelstwo. Urodził się 14 stycznia 1953 roku w Zakopanem. Jego rodzina w latach młodości przeniosła się jednak do Radomia, a sam Janusz Waluś uprawiał sporty motorowe – zdobył m.in. tytuł rajdowego mistrza Polski w Fiacie 127.
Dopiero w 1981 roku wyemigrował do Republiki Południowej Afryki – za chlebem i w ślad za ojcem i bratem, którzy ruszyli tam już w połowie lat 70. Rodzina Walusiów prowadziła tam niewielką hutę szkła, ale gdy biznes padł, ojciec wyjechał, jego brat znalazł inną pracę, a sam Janusz Waluś został kierowcą ciężarówki. W 1986 roku przyjął obywatelstwo i zaangażował się w działalność polityczną.
Jest mordercą...
W polityce w RPA Waluś odnalazł się bardzo szybko ze swoimi skrajnie prawicowymi poglądami. To był koniec lat 80. w kraju będącym w permanentnym kryzysie politycznym, który powoli wychodził z apartheidu.
Waluś skakał między nacjonalistycznymi ruchami dosłownie z kwiatka na kwiatek. Był w rządzącej Partii Narodowej, potem w Partii Konserwatywnej, wreszcie trafił do Afrykanerskiego Ruchu Oporu. Po samych nazwach ugrupowań widać, że Waluś radykalizował się coraz bardziej. Momentem przełomowym był rok 1990, kiedy uwolniony został Nelson Mandela, a także zalegalizowano działalność największych stowarzyszeń opozycyjnych.
Jednym z nich była Południowoafrykańska Partia Komunistyczna. Ruchy afrykanerskie w efekcie zradykalizowały się. Prawica obawiała się wzrostu poparcia dla komunistów. Wreszcie 10 kwietnia 1993 roku – w Wielki Piątek – stało się: Janusz Waluś zastrzelił Chrisa Haniego, czarnoskórego lidera partii komunistycznej. Zamordował go przed jego własnym domem.
... A dla wielu wręcz terrorystą
Morderstwo Haniego wstrząsnęło opinią publiczną w RPA. Na ulice wyszło 1,5 miliona ludzi, prawie wybuchła wojna domowa. Z ledwością udało się opanować sytuację. O zabójstwie pisano zresztą na całym świecie. W RPA Polak błyskawicznie stał się symbolem apartheidu, rasizmu i dla wielu po prostu terrorystą, ponieważ morderstwo, którego się dopuścił, było motywowane politycznie.
Sam Waluś po latach podkreślał, że popełnił "grzech ciężki", zdawał sobie sprawę, że osierocił dzieci Haniego, a jego żona została wdową. Jednocześnie podkreślał jednak, że morderstwo było efektem chłodnej kalkulacji. – Ten czyn był wynikiem kalkulacji. Należy rozpatrywać go w wielu kontekstach, także politycznym – mówił w 2009 roku w więzieniu w Pretorii.
Skruchy nie wykazał także przed sądem. O morderstwie, którego się dopuścił, opowiadał z zimną krwią. – Wychodził ze swojego samochodu. Wsadziłem pistolet Z88 za pasek z tyłu moich spodni i podszedłem do niego. Nie chciałem strzelać w plecy, więc zawołałem: Mister Hani. Odwrócił się, a ja wyciągnąłem pistolet i strzeliłem w niego. Kiedy się przewracał, strzeliłem drugi raz. Tym razem w głowę. Kiedy upadł na ziemię, oddałem jeszcze dwa strzały w skroń. Zaraz potem wsiadłem do samochodu i odjechałem stamtąd najszybciej, jak to było możliwe – mówił Waluś przed sądem.
Nie działał sam
Janusz Waluś nie był samotnym wilkiem. Do zabójstwa podżegał go Clive Derby-Lewis, były lider Partii Konserwatywnej w RPA. To on dał mu choćby pistolet, z którego Waluś zastrzelił Haniego. Derby-Lewis został za to skazany na karę śmierci (niewykonaną) razem z Polakiem.
Dookoła sprawy narosło jednak mnóstwo legend. Żadnej nigdy nie do końca ani nie potwierdzono, ani nie obalono. Pojawiły się podejrzenia, że Waluś nie działał sam, a na polecenie służb specjalnych. Tym bardziej, że Chris Hani był komunistą szkolonym w Moskwie.
Pikanterii sprawie dodaje fakt, że w 1997 roku zamachowiec z Zakopanego stanął przed Komisją Prawdy i Pojednania. Organ stworzony w celu rozliczenia z apartheidem mógł udzielić amnestii winnym nawet najcięższych przestępstw, jeśli wykazali, że ich działania wynikały z bycia na usługach systemu. Mimo to Waluś nie wyszedł – odmówiono mu amnestii.
Istnieją też teorie, że Waluś był po prostu trybikiem w dużym spisku. W jego rzeczach podobno znaleziono listę z nazwiskami wpływowych polityków z Nelsonem Mandelą na czele. On sam od lat kategorycznie zaprzecza, że miał zlecenie i na przyszłego prezydenta RPA. Ta sama komisja, która odmówiła Walusiowi amnestii, sugerowała też, że za zleceniem stał "ktoś trzeci". Kto – nie wiadomo.
Mógł wrócić do Polski
Sprawa Walusia dalej trwa. Choć został skazany na karę śmierci, nie doczekał jej – Nelson Mandela, gdy tylko został prezydentem, zniósł ten wymiar kary. Zamieniono mu ją na dożywocie, tak jak zresztą nieżyjącego już od ponad roku Clive'a Derby-Lewisa.
Mało brakowało, żeby Waluś i tej kary nie wypełnił i po prostu wyszedł z więzienia. W 2016 roku sąd w Tshwane (czyli po prostu w Pretorii) orzekł, że Waluś może opuścić warunkowo więzienie w ciągu 14 dni po ustaleniu wysokości kaucji. Resort sprawiedliwości RPA złożył jednak apelację, a w 2017 roku Najwyższy Sąd Apelacyjny podjął obalił postanowienie sądu, a Waluś pozostał za kratkami.
W jego sprawie interweniowała także strona polska. W 2016 roku poseł Kukiz'15 Tomasz Rzymkowski chciał sprowadzić Walusia do Polski. Jak twierdził, Waluś jest "więźniem politycznym". Sam zamachowiec także robił co mógł, żeby wrócić nad Wisłę. Zrzekł się obywatelstwa RPA, w 2015 roku przekazał przez polską ambasadę do naszego MSZ prośbę o przeniesienie do Polski i umożliwienie dokończenia kary w Polsce. Podobno polska dyplomacja prowadziła w tej sprawie nieoficjalne zabiegi. Na ten moment wszystko jednak wskazuje na to, że 65-letni dziś Waluś spędzi resztę swoich dni w południowoafrykańskim więzieniu.
Wciąż ma obrońców
Waluś w RPA jest pierwszą osobą, która przychodzi na myśl, kiedy ktoś mówi o Polsce. Choć na miejscu jest znienawidzony przez czarnoskórych mieszkańców, wśród białych nie brakuje takich, którzy uważają, że uratował kraj przed komunizmem i losem choćby sąsiedniego Zimbabwe, którym przez kilkadziesiąt lat rządził w praktyce Robert Mugabe.
Waluś ma także obrońców w Polsce. Wspomniany Rzymkowski uważa go za "więźnia politycznego", a dlaczego zbiórkę dla niego prowadzi stowarzyszenie Duma i Nowoczesność? Według nich to "więzień sumienia". "Sąd RPA uznał, że zamiarem skazanego Walusia była chęć powstrzymania komunistów przed objęciem władzy. Jeśli zatem przyjmiemy, że komunizm jest złem, to ten, co walczy z jego emanacją, czyni dobro" – czytamy na stronie organizacji.
Ta nieprawdopodobnie pokrętna logika, w której chodzi jedynie o moralne uzasadnienie morderstwa, była podstawą rozpoczęcia dla niego zbiórki, ponieważ według Dumy i Nowoczesności Waluś nie ma dostępu do lekarza i leków, a żywność, którą da się jeść, kupuje w więziennej kantynie za pieniądze nadesłane przez córkę.
Co więcej, Duma i Nowoczesność uważa go za ostatniego... żołnierza wyklętego, który jest więziony za walkę z komunistami. Mało? W 2016 roku, kiedy wydawało się, że Waluś wyjdzie na wolność, nie mógł się nachwalić go Artur Zawisza, były poseł i współtwórca Ruchu Narodowego oraz Stowarzyszenia Chrześcijańsko-Narodowego.
Zapytany, kim jest dla niego Waluś, odpowiedział bez zawahania: – Następcą żołnierzy wyklętych. Człowiekiem, który nie na rozkaz państwa, ale w poczuciu obowiązku walczył z międzynarodowym komunizmem.
I to nie koniec. Na YouTube można z łatwością znaleźć nagrania jego obrońców. Na trybunach Legii Warszawa pojawiały się transparenty świadczące o wsparciu dla niego ze strony "Żylety". Można tylko pocieszyć się jednym: zbiórka Walusiowi wystarczy może na tygodniowe obiady.