Patryka Vegi przedstawiać nie trzeba. To najpopularniejszy polski reżyser ostatnich lat. Jego filmy z serii "Pitbull" oraz "Botoks" przyciągnęły do kin miliony widzów. Vega nie zwalnia tempa i nie schodzi ze świecznika. Na Showmaxie już możemy oglądać serial "Botoks", a w lutym znów będzie o nim głośno - do kin wchodzą jego "Kobiety mafii".
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Co nowego zobaczymy w serialu "Botoks", czego nie widzieliśmy w filmie?
W przypadku każdego filmu, który jest sukcesem, nie można wykluczać jego kontynuacji. "Botoks" miał znakomity wynik frekwencji, więc postanowiliśmy stworzyć z Showmaxem 6-odcinkowy serial. Tak jak w przypadku poprzednich filmów jak "Pitbull" czy "Służby specjalne", historia została poszerzona w ten sposób, że został dokręcony nowy prolog i wynikający z niego rozwój fabuły oraz epilog. Chcieliśmy, by widzowie poczuli, że dostają ekskluzywny, pełnowartościowy utwór.
Dojdą nowe wątki lub bohaterowie czy będzie to raczej "wersja reżyserska" podzielona na odcinki?
Nie chcę spoilerować historii, ale "Botoks" był filmem o kobietach, więc dość przewrotnym pomysłem wydało nam się uczynienie piątą bohaterką Marka, którego w fabule poznaliśmy już wtedy, gdy zmienił płeć. Wątki dotyczące pozostałych bohaterów, które w oryginale były zarysowane, również zostały rozwinięte i dopełnione w serialu.
Ale historie zawsze opowiada się poprzez bohaterów. To było dla mnie pewne odkrycie od czasów filmu "Pitbull. Niebezpieczne kobiety". Środowisko policyjne spenetrowałem na wskroś, ale gdy spojrzałem na ten świat przez optykę kobiet, znalazłem w tym świeżość i opowiedziałem nową, oryginalną historię. Jestem w takim momencie kariery, że interesuje mnie ukazywanie kobiet w męskich światach. w których są skazywane na nierówności i dyskryminację. Tak też było w przypadku "Botoksu" - filmu o medycynie i współczesnej służbie zdrowia, który pokazałem z perspektywy kobiet.
A przed nami kolejny film z paniami w roli głównej i tytułowe "Kobiety mafii".
Tym razem po raz pierwszy sięgam tak wnikliwie w świat przestępczości zorganizowanej i po raz pierwszy w polskim kinie będzie ona pokazana za pośrednictwem kobiet i tego, jak funkcjonują w tych realiach.
Środowisko policyjne zna pan bardzo dobrze, a co z gangsterami? W zwiastunie filmu jest hasło, że współpracował pan z grupą mokotowską. Zna się pan z przestępcami?
Wszystko zaczęło się od mojej książki "Złe psy" i filmu "Pitbull. Nowe porządki", kiedy to jeden z gangsterów z grupy mokotowskiej miał pretensje o to, jak został pokazany. Nie pasowało mu w zasadzie to, co na jego temat twierdziła policja. Po początkowych "niesnaskach" odezwał się do mnie ponownie z propozycją nie do odrzucenia. Po co ma się mścić, jak może wspólnie ze mną napisać scenariusz.
Wówczas zdałem sobie sprawę, że to kapitalna historia, ale filmów o gangsterach było mnóstwo, dlatego zaproponowałem opowiedzenie tej historii przez optykę kobiet. Skontaktował mnie ze swoją żoną, a ona z jej koleżankami i innymi gangsterkami. Zacząłem się spotykać i rozmawiać z żonami, kochankami i córkami przestępców z grupy mokotowskiej i w ten sposób powstał scenariusz "Kobiet mafii".
Nikt mi niczego nie kazał, ale podobnie jak w przypadku "Pitbulla", kiedy to chciałem stworzyć najbardziej realistyczny film o policji, tak w tym przypadku zależało mi na tym, by stworzyć ultrarealistyczny obraz świata gangsterskiego. Gdy przebywająca w więzieniu grupa mokotowska dostała informację, że w obsadzie znalazł się człowiek, który jest tak zwanym małym świadkiem koronnym, który zeznawał przeciwko grupie przestępczej, to usłyszałem, że deprecjonowałby wiarygodność tego filmu w oczach ich świata. Z jednej strony mielibyśmy historię opowiedzianą przez gangsterów, a z drugiej strony grałby ktoś wyklęty w tym środowisku. To był tylko epizod, więc postanowiłem go usunąć, by nie robić sobie problemów.
Wróćmy do tematu kobiet. Faktycznie w kinie gangsterskim czy policyjnym zwykle są na drugim planie, to u pana grają pierwsze skrzypce. Myśli pan, że obsadzenie głównych ról płcią piękną zadecydowało o sukcesach ostatnich filmów?
Generalnie w Polsce decyzję o zakupie biletu do kina podejmuje kobieta. Jest wiele filmów, które są komediami romantycznymi i nie robią tak dobrych wyników, w związku z czym nie wystarczy uczynić głównych bohaterów kobietami. Za sukcesem stoją też inne elementy.
Jestem producentem, który realizuje filmy w oparciu o prywatny kapitał, a nie dotacje państwowe. Dla mnie te pieniądze nie rosną na wierzbie, w związku z czym każdą złotówkę wydaję z głową. Tworzę filmy w silnym rygorze produkcyjnym. Dla inwestorów, którzy finansują moje filmy, ważne jest to, żeby na nich zarabiać w ciągu 12 miesięcy. Moim zdaniem to jest krótki okres, ale nie niszczący moich filmów - można je rzetelnie wykonać w post-produkcji, jeśli się nie myśli o niebieskich migdałach, tylko skupia na pracy.
Pieniądze pieniędzmi, ale to i tak rekordowo szybko! Przecież prócz samego kręcenia, jest jeszcze montaż, udźwiękowienie i wiele innych rzeczy. A jeszcze znalazł pan czas np. na dokrętki do serialu "Botoks".
I równocześnie pracuję nad pięcioma innymi filmami, które mam zaplanowane do 2020 roku. Życie jest sinusoidą i raz jest dobrze, a raz źle. Teraz mam poczucie, że wiatr wieje mi w żagle, więc staram się ten czas wykorzystać jak najlepiej.
5 filmów w 2 lata - to robi wrażenie. Z tego, co czytałem, to jeszcze w tym roku na ekranach kin pojawi się film o handlu dziećmi.
Tak, zdjęcia do "Small world" ruszają wiosną. Za to "Kobiety mafii" będą trylogią - co roku w lutym do kin będzie trafiać kolejna część. Oprócz tego planuję nakręcić film o kobietach w sądownictwie i mam też projekt o kobietach uzależnionych - od seksu, pracy, leków i innych rzeczy. Myślę, że to też jest znak naszych czasów.
Do hejtu jestem bardzo pozytywnie nastawiony. Kiedy film staje się zjawiskiem socjologicznym, to w pewnym momencie dochodzi do sytuacji, że hejt zaczyna mu służyć. Ludzie nie idą wtedy do kina, bo coś im się podoba lub nie. Chcą wyrobić sobie swoje zdanie, by jak najszybciej włączyć do dyskusji. Dla mnie hejt jest sprzyjający w komercjalizacji filmu.
Ale "Koronę królów" można przecież obejrzeć też w internecie.
Nie oglądam żadnych polskich produkcji. Ostatni film, jaki widziałem, to "Dom zły" Smarzowskiego (2009 rok - red.).
Nurtuje mnie jeszcze jedno: czy specjalnie robi pan kontrowersyjne filmy, takie, by wszystkich wkurzyć, a ludzie będą szturmować kina, czy ma pan jakieś wyższe ambicje? Czy wszystko to jest robione dla pieniędzy, czy ma pan ukrytą misję, cel w tym wszystkim?
Nie wychodzę z założenia: "nakręcę film, który wkurzy wszystkich ludzi", ale za każdą produkcją stoi jakiś imperatyw, coś co nas porywa i mamy poczucie wewnętrznej konieczności, by opowiedzieć daną historię. To jest zawsze dla mnie punkt wyjścia, poznaję opowieść bohatera, która mnie intryguje i po prostu idę w tym kierunku.
"Początkowo odebrałem to z przymrużeniem oka, ale gangster przystąpił do spisywania historii swojego życia. Kontakt z nim był utrudniony, bo siedział w więzieniu. Analiza tekstu i spotkania były więc utrudnione i wymagały tak zwanych spotkań adwokackich, które pozwalały nam na wspólną pracę. Po kilku miesiącach dostałem w swoje ręce tekst, który był fantastycznym zapisem zbrodni, napadów, przestępstw i kradzieży, spisany z ogromną ilością szczegółów i wspaniałymi dialogami."