
Czasem faktycznie chodzi o pieniądze. Czasem sama emerytura jest kwestią drugorzędną – ważniejsze jest zaś to, że państwo w swym majestacie uznało, że są zbrodniarzami. – O, tak, straszne rzeczy robiłam przed rokiem 1990 – odpowiada mi Grażyna Piotrowicz, która prowadzi "białą księgę" w Federacji Stowarzyszeń Służb Mundurowych RP, gdy pytam ją, za co obcięto jej emeryturę. Pracę w milicji zaczęła w roku 1981. Zapewnia, że nigdy nie była na etacie Służby Bezpieczeństwa.
Służyłam w szkole milicyjnej w Legionowie i byłam tam instruktorem kulturalno - oświatowym. Prowadziłam dwa zespoły muzyczne, sekcję filatelistyczną, Dyskusyjny Klub Filmowy, woziłam studentów do Warszawy do Teatru Wielkiego czy do muzeów. W tej chwili ten okres życia definiowany jest jako "kształtowanie wrogiego światopoglądu". Okazuje się, że to, co robiłam, to były "działania zbrodnicze". No, więc byłam zbrodniarzem...
Grażyna Piotrowicz na emeryturę przeszła nieco ponad 5 lat temu, była wówczas ekspertem Komendy Głównej ds. zabezpieczenia logistycznego EURO 2012. Kilka miesięcy temu, jak ponad 50 tys. innych osób, otrzymała informację, że jej świadczenie zostanie obniżone. – Za to obcięto mi 3/4 emerytury wypracowanej w znacznej większości po 1990 roku. Doszłam do stopnia podpułkownika, byłam naczelnikiem Wydziału w KGP. I naprawdę, pracowałam dla kraju 24 godziny na dobę, służyłam. Dziś zostałam pozbawiona możliwości funkcjonowania, ponieważ wzięłam kredyty, bo wiedziałam, że będę je mogła spłacać z mojej emerytury. A teraz jest tak, że nie jestem w stanie – wyjaśnia.
Obecnie na mocy nowych przepisów emerytury i renty byłych funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa PRL nie mogą przekraczać wysokości średniego świadczenia wypłacanego przez ZUS:
emerytura - 2150 zł brutto, średnia renta - ponad 1,6 tys., średnia renta rodzinna - ponad 1,8 tys. zł.
Na chwilę obecną mamy 32 zgony. 7 przypadków to są samobójstwa. Duża grupa to są zawały, udary lub wylewy, które nastąpiły bardzo często w momencie otrzymania decyzji z Zakładu Emerytalno-Rentowego.
1) Asp. szt. Marek M. 56-letni emeryt policyjny z Rypina (otrzymał decyzję z ZER 19 czerwca, 20 czerwca popełnił samobójstwo). W 1985 r. podjął służbę, po pozytywnej weryfikacji
w 1990 kontynuował służbę w pionie dochodzeniowo-śledczym. Na emeryturę odszedł w 2006. Otrzymywał świadczenie w wysokości 2700 zł, następnego dnia po otrzymaniu decyzji z ZER obniżającej mu świadczenie o 1000 zł, popełnił samobójstwo (...).
2) Mł. insp. Sławomir W. z Gryfic – były z-ca Komendanta Powiatowego w Gryficach, od 2007 r. na emeryturze - odebrał sobie życie 06 stycznia po podpisaniu ustawy. Nie mógł zrozumieć, dlaczego jest karany, choć nie był skazany. (...)
Oczywiście złożenie odwołania nie wstrzymuje wykonania decyzji. Sprawami będą się zajmować sądy i – wiadomo – młyny wymiaru sprawiedliwości mielą dość wolno. Zanim jednak sprawa trafi do sądu, musi przejść przez Zakład Emerytalno - Rentowy w MSWiA. A tam nie obowiązuje żaden termin na to, by dokumenty przekazać do sądu.
(...) Zakład nie jest związany terminem 30-dniowym od wniesienia odwołania do przekazania sprawy do sądu wraz z uzasadnieniem.
(...) rozpatrzenie jednego odwołania jest procesem czasochłonnym, wymagającym działania wielu pracowników Zakładu, poczynając od rejestracji w zespole terenowym, zebrania oraz kancelaryjnego przygotowania odpowiednich akt, przesłania ich wraz z odwołaniem do Zakładu w Warszawie, a także merytorycznego rozpatrzenia odwołania pod względem prawnym w Zespole Radców Prawnych, przygotowania odpowiedzi, natomiast ostatnim etapem jest przekazanie spraw do Sądu Okręgowego w Warszawie.
Ci, którzy czuli się szczególnie pokrzywdzeni lub zależało im na szybkim przywróceniu emerytury we wcześniejszej wysokości, zwrócili się bezpośrednio do ministra spraw wewnętrznych. I... raczej się zawiedli.
"Art. 8a. 1. Minister właściwy do spraw wewnętrznych, w drodze decyzji, w szczególnie uzasadnionych przypadkach, może wyłączyć stosowanie art. 15c, art. 22a i art. 24a w stosunku do osób pełniących służbę, o której mowa w art. 13b, ze względu na:
1) krótkotrwałą służbę przed dniem 31 lipca 1990 r. oraz
2) rzetelne wykonywanie zadań i obowiązków po dniu 12 września 1989 r., w szczególności z narażeniem zdrowia i życia.
(...) krótkotrwałość musi być każdorazowo oceniana indywidualnie, wszelako z zastrzeżeniem, że winna być ona analizowana przede wszystkim w ujęciu bezwzględnym, jako długość okresu służby na rzecz totalitarnego państwa.
– Ustawa nazywana jest dezubekizacyjną, jakby chodziło o byłych funkcjonariuszy UB. Ale przecież wszyscy ubecy już dawno są na cmentarzu – argumentuje szef Federacji Stowarzyszeń Służb Mundurowych. Urząd Bezpieczeństwa w PRL faktycznie przestał istnieć w roku 1956 i raczej bardzo nieliczni jego funkcjonariusze żyją do dziś. UB to czasy stalinizmu, w wyniku politycznej odwilży w to miejsce powstała SB, która oczywiście też ma bardzo dużo na sumieniu. Ale w kwestiach emerytur - jak przekonują byli mundurowi - nie można zastosować zbiorowej odpowiedzialności.
Ta ustawa w zdecydowanej większości dotknęła tych, którzy przed 90 rokiem pracowali w Służbie Bezpieczeństwa krótko, przez kilka lat. Natomiast potem większą część swojego życia spędzili w wolnej Polsce służąc w policji, Straży Granicznej czy w Urzędzie Ochrony Państwa i później w ABW. Służyli III Rzeczpospolitej.
Odwołanie złożył np. człowiek, który 2 lata służył w Polsce Ludowej, a następne 27 lat w nowej Polsce. Prawie 27, bo go w zeszłym roku zwolniono. Był odznaczany za służbę. Napisał w tej sprawie do ministra, ale odpowiedzi żadnej nie dostał.
– My, jako policjanci czy wcześniej milicjanci, byliśmy niejako własnością państwa i dla państwa mamy narażać swoje życie i zdrowie. Sami się na to godziliśmy. Tym się różni służba od pracy. My wywiązaliśmy się z naszych obowiązków. Tymczasem - poprzez tą ustawę - państwo nie wywiązuje się z obowiązków wobec nas – tłumaczy Zdzisław Czarnecki. I on, i Grażyna Piotrowicz przekonują, że obiecane mundurowym lepsze przepisy emerytalne nie są żadnym przywilejem – są rekompensatą za to, jak wyglądała ich służba.