Rok czasu w motoryzacji to szmat czasu. Najdobitniej przekonałem się o tym za kierownicą Mazdy CX-5 drugiej generacji, którą pierwszy raz sprawdziłem w maju zeszłego roku. Teraz mamy luty i jedno mogę powiedzieć: to wciąż kawał dobrego auta. Ale niektóre rozwiązania wydają mi się już dzisiaj archaiczne.
Mazda CX-5 ciągle się podoba. Pamiętam mój zachwyt na moich pierwszych przejażdżkach tym samochodem po Katalonii i zdania nie zmieniam dalej. To absolutnie przepiękny SUV. Prosta, nieprzekombinowana bryła, duża atrapa chłodnicy i te niepodrabialne "spłaszczone" reflektory.
Choć czy rzeczywiście takie niepodrabialne? Któregoś dnia zaparkowałem CX-5 pod redakcją. Kolega po kolegium wyjrzał przez okno i od razu wypalił: - O, nowe Volvo XC60!
I zaczął się nim zachwycać. Dopiero po chwili wyjaśniłem mu, że to Mazda CX-5. Co prawda kolega nosi soczewki, ale z daleka być może rzeczywiście oba samochody są nawet trochę do siebie podobne. Ale takie porównanie można wziąć tylko za komplement. Poza tym XC60 trafiło na rynek później, więc jakby co, to nie Mazda podglądała konkurencję.
Jeśli czegoś się mogę czepić, to tylko... lakieru. Ten niebieski niby jest ładny, ale CX-5 powinna być sprzedawana chyba tylko w kolorze czerwonym. Trójwarstwowy lakier Soul Red Crystal ciągle "robi robotę". Uwielbiam na niego zerkać w słoneczne dni, kiedy widuję ten samochód na polskich drogach. Gra świateł uwodzi wzrok, a kiedy założycie okulary przeciwsłoneczne z filtrem polaryzacyjnym... Powinniście sami to zobaczyć.
Środek się szybko zestarzał
Ale już samo wnętrze auta nie jest tak urzekające, jak było w mojej ocenie przed rokiem. 2017 rok można zapamiętać jako moment, kiedy w motoryzacji bardzo upowszechniły się wirtualne kokpity. Znajdziemy je nie tylko w autach marek premium, takich jak choćby Audi A5, ale i w tańszych autach. Wirtualny kokpit możemy dziś mieć nawet w Volkswagenie Golfie, powoli do wprowadzenia się ich przymierza się nawet Skoda. Będzie on dostępny także w Kodiaqu i Karoqu, więc jakby nie patrzeć, konkurentach tego auta.
W Mazdzie CX-5 tymczasem próżno szukać takiego rozwiązania. Oczywiście nie dla każdego będzie to wada - znam masę osób, które "analogowe" zegary uważają za szlachetniejsze i po prostu ładniejsze. Niemniej jednak Mazda z CX-5 na swój sposób zbliżyła się do segmentu premium, o czym przekonywałem przed rokiem, a dzisiaj tego po prostu trochę... brakuje. Archaiczny jest też mały ekranik dotykowy na środku kokpitu. Dzisiaj raczej stosuje się większe konstrukcje i z bardziej zaawansowanymi systemami.
Ale to wszystko jest kwestią gustu. Nie do przyjęcia dla mnie za to, jak szybko zniszczyła się tapicerka w tym aucie. Pamiętam, że na premierze połączenie czarnych materiałów i kremowej skóry na fotelach zrobiło na mnie piorunujące wrażenie. Auto, które otrzymałem, miało już najechane ponad 20 tysięcy kilometrów. Na auto prasowe to jest "aż", ale dla klienta to jest "tylko". Wkurzyłbym się, gdyby moja Mazda miała taką "zbrązowiałą" i pomarszczoną tapicerkę (na zdjęciach tego nie widać) po takim przebiegu.
Ciągle prawie jak premium
Niezależnie od tego, czy mi się podoba wnętrze tego auta, czy nie, wciąż nie brakuje tutaj rozwiązań, które przypominają segment premium. Podgrzewana kierownica czy fotele to żaden wielki wyczyn, ale wyświetlacz przezierny? W tej klasie cenowej nie każdy daje taką możliwość. Warto dodać, że jeśli wybierzemy elektrycznie regulowane fotele, wspomniany head up display będzie się przesuwał razem z nimi. Jest zsynchronizowany tak, aby nigdy nie wypaść z naszego pola widzenia. I to już jest konkretny bajer.
Adaptacyjny tempomat potrafi nie tylko utrzymać prędkość poprzedzającego auta, ale i zatrzymać się w korku. A potem znowu ruszyć. Mazda CX-5 jest też świetnie wyciszona (silnik diesla jest praktycznie niesłyszalny), a jak ktoś ma fantazję, może zamówić 10-głośnikowy system BOSE. Tym razem go nie było, ale pamiętam go jeszcze z pierwszych testów. Aż miło go posłuchać.
No i wreszcie silniki. Ich wybór najbardziej przypomina mi marki premium. Oczywiście nie ma tutaj żadnych wielolitrowych potworów, ale w biurze projektowy Mazdy downsizing ewidentnie jest zakazanym słowem. W czasach, kiedy kupno SUV-a z silnikiem 1.4 nie stanowi żadnego wyzwania, Mazda nie oferuje żadnej mniejszej jednostki niż dwa litry. Benzyniaki mają od właśnie od dwóch litrów do dwóch i pół litra. Co ciekawe (i przy okazji to już jest totalny oldschool) są to jednostki wolnossące, tyle że bardzo zaawansowane technicznie.
Z kolei diesle są dostępne tylko z pojemnością 2,2 litra w kilku konfiguracjach. Testowana wersja jest najmocniejsza, bo ma 175 koni mechanicznych i aż 420 Nm momentu obrotowego. Niemniej jednak pomimo radości z dużych jednostek, tej mocy prawdę mówiąc... nie czuć. CX-5 z tym silnikiem i automatyczną skrzynią jest trochę ospała. Jest sprawna, zarówno w mieście jak i w trasie, nie ma żadnych problemów z osiąganiem wyższych prędkości. Ale brakuje tu jakiejkolwiek dramaturgii nawet pomimo dużej mocy.
Bardzo przyjemne jest za to spalanie. Przy płynnej jeździe po drogach krajowych wystarczy nam pięć litrów z hakiem. Na autostradzie spokojnie zmieścimy się w dziewięciu litrach. W mieście - zwłaszcza z warszawskimi korkami - należy się spodziewać około 11 litrów ubytku w baku po stu kilometrach.
Co z tą słynną jednością?
I najdziwniejsza sprawa na koniec: silnik może i jest ospały, ale samochód prowadzi się... bardzo dobrze. Przez ten rok nie zmieniłem zdania w tej kwestii . Mazda CX-5 ciągle może wyznaczać standardy innym SUV-om. Układ kierowniczy jest bardzo precyzyjny, a zawieszenie świetnie zachowuje się na nierównościach. Czytaj nie udaje, że ich nie ma. CX-5 jest dość twardym autem.
To samochód, którym na autostradzie nie boję się jeździć 130 km/h nie tylko na prostej, ale i w zakrętach. Gdyby Mazda MX-5 była SUV-em, byłaby własnie "cepiątką". Samochód jest lekki (mniej niż półtorej tony, a to przecież pokaźny SUV) i sztywny. Nie tylko sztywniejszy od poprzednika. On jest sztywniejszy także na tle konkurencji.
Za kierownicą po prostu czuć sportowe geny tej marki. Marketingowcy Mazdy powiedzieliby, że to dzięki filozofii marki, słynnemu "Jinba Ittai", które słychać w każdej telewizyjnej reklamie japońskiego producenta. Nie wiem, czy rzeczywiście można mówić o takiej jedności kierowcy z samochodem, jak przekonują Japończycy. Ale tym się naprawdę dobrze jeździ.
Pozostaje kwestia ceny. Najtańsza Mazda CX-5 to wydatek niespełna 96 tysięcy złotych, ale w tej cenie lepiej kupić coś od tańszych producentów. W przypadku Mazdy warte uwagi są wyższe wersje wyposażenia.
Bazowo auto z takim silnikiem i wyposażeniem jak testowane kosztuje 166 900 złotych. Niemniej jednak kilka dodatków wystarczy, żeby dobić do 170 tysięcy. To i dużo, i mało. Dużo, bo są w Polsce tańsze SUV-y. Mało, bo nie każdy oferuje tak designerskie i tak zaawansowane auto... Choć z pewnymi przestarzałymi detalami.