Gorączka, kaszel, katar - to oprócz ocieplenia i przebiśniegów pierwsze objawy przedwiośnia. Klasyczne środki na przeziębienie, nad którymi pracuje się latami w laboratoriach, nie przekonują jednak wszystkich. Część ludzi woli oddać swój nos w ręce pseudomedycyny.
Nauka nie potrafi jeszcze wyczerpująco odpowiedzieć na pytanie, dlaczego częściej przeziębiamy się w okresach o obniżonej temperaturze. Przeziębienie to po prostu wirusowa infekcja. Czemu miałyby atakować częściej akurat w zimę, czy przy zmianie temperatury? Możliwe, że wpływ na wzrost zachorowań ma zmiana zachowania ludzi - na przykład częstsze przebywanie w grupach - co wpływa na łatwiejsze przenoszenie się wirusów. Teorię tę trudno obronić w przypadku społeczności miejskich, gdzie pory roku raczej nie zmieniają zauważalnie sposobu życia. Inną hipotezą jest ta, która mówi o wpływie zimna, na zwężanie przynosowych naczyń krwionośnych, a przez to zmniejszenie odporności. Prawdopodobnie winowajcą może być także brak snu, albo niski poziom witaminy D. Ta ostatnia teoria ma wielu zwolenników. Niski poziom światła w zimę powoduje, że w naszym organizmie powstaje mniej tej witaminy, a jest ona powiązana z prawidłowym działaniem układu immunologicznego.
Choć nie do końca jesteśmy pewni, skąd bierze się przeziębienie, lekarze doskonale poznali jego mechanizmy. Występuje ono po prostu niezwykle często. Osoby dorosłe zapadają na przeziębienie średnio dwa do czterech razy w roku - dzieci dwa do trzech razy częściej niż starsi. Większość zakażeń pochodzi od specyficznego rodzaju infekcji - rinowirusem, albo koronawirusem. Choroba ta nie jest groźna, zwykle ustępuje po tygodniu, a jej objawy nie uprzykrzają bardzo życia. Czasem jednak katar, gorączka czy kaszel potrafią skutecznie uniemożliwić pracowanie (nie jest też w najlepszym tonie roznosić na lewo i prawo wirusy). Co robić? Oprócz konwencjonalnych opcji - tabletki, leżenie i przeczekanie - jest też mnóstwo sposobów, które proponuje tak zwana "medycyna alternatywna". Co nam oferuje?
Homeopatia, czyli zwalczaj wirusy mądrą wodą
Sezon na przeziębienia, to także sezon na reklamy leków. Pomiędzy tymi normalnymi pojawiają się także zachęcające do zakupu klipy np. Oscillococcinum - preparatu homeopatycznego podszywającego się pod klasyczne tabletki na katar, kaszel i gorączkę. Niektórzy farmaceuci poproszeni w aptece o jakiś łagodny lek na przeziębienie, proponują klientom właśnie te tajemnicze granulki. Ten "lek" rzeczywiście jest łagodny - na pewno nie zaszkodzi, bo zawiera tylko cukier. Ale sam z siebie nie pomoże.
Oscillococcinum został opracowany przez Josepha Roya w 1919, kiedy badał epidemię grypy hiszpanki. Podobno zaobserwował on wtedy bakterię, którą nazwał Oscillococcus. Miała ona według niego powodować m.in. grypę, reumatyzm, odrę, wypryski czy nawet raka. Za nosiciela tej bakterii uznał po długich "badaniach" kaczkę. Istnienie Oscillococcus nie zostało jednak nigdy potwierdzone. Okazało się także, że wiele chorób, które miała powodować, mają inne pochodzenie (np. odrę wywołują mikroskopijne wirusy, których nie mógł wtedy zaobserwować). Sportowcy trenują na mrozie. Czy to zdrowo? Sprawdzamy
Należy pamiętać też, że Oscillococcinum to preparat z pseudonaukowej dziedziny zwanej homeopatią. Zakłada ona naiwnie, niczym ludowa magia, że podobne powinno się leczyć podobnym. Co dziwniejsze homeopaci uważają, że im bardziej składniki są rozwodnione, tym lepiej działają. Wierzą bowiem w "pamięć wody". Oscillococcinum na swoim opakowaniu umieszcza tajemniczo brzmiącą nazwę substancji czynnej "anas barbariae hepatis et cordis extractum 200K". Jest to po prostu wyciąg ze wspomnianej wyżej kaczki berberyjskiej a dokładnie z jej wątroby i serca. "200K" to oznaczenie rozwodnienia. O czym ono nam mówi?
Wytwórcy Oscillococcinum, z grubsza rzecz ujmując, najpierw miksują podroby nieszczęsnej kaczki. Następnie kroplę tego ekstraktu dodają do stu kropli wody, i potrząsają. Z tej mieszaniny wyciągają także kroplę i znów łączą ją ze stokrotnie większą ilością wody, i potrząsają itd. Robią tak dwieście razy. W całym wszechświecie znajduje się 10 do potęgi 80. atomów. Jeśli zrobilibyśmy Oscillococcinum z ich wszystkich zamiast tylko wody, wciąż byłoby to zbyt mało, aby uzyskać taki ekstrakt z anas barbariae hepatis et cordis, w którym znajdzie się choć jedna cząsteczka serca czy wątroby tego drobiu! Potrzeba by jeszcze 10 do 320. potęgi wszechświatów by stworzyć Oscillococcinum, w którym byłby "składnik aktywny"!
Gdy już dwieście razy poprzelewają sobie wodę do wody, maczają w niej kulki z cukru. Niestety jest to sacharoza i laktoza, dlatego granulki nie są nawet smaczne. Lepiej napić się herbaty z miodem.
Bańki - koszmar dzieciństwa
Dziś to na szczęście tylko wspomnienie, ale kiedyś stawianie baniek było bardzo popularne. Pamiętam dwie wizyty, z których jedna skończyła się bardzo nieprzyjemnymi oparzeniami. Oczywiście trudno mieć to za złe rodzicom, robili to, co uważali za potrzebne i dobre - po prostu nie mieli wiedzy. Nie ulega jednak wątpliwości, że bańki powinny zostać tam gdzie są włożone - między bajki. Zima we wrocławskim zoo
Bańki bowiem to metoda "leczenia" wywodząca się z kręgu medycyny chińskiej. Dzielą się one na ogniowe i próżniowe. Oba rodzaje działają na podobnej zasadzie. Wytwarzane przez nie podciśnienie zasysa skórę, na której tworzą się siniaki (czyli naukowo podbiegnięcia krwawe). Dlaczego mają one pomagać na przeziębienie?
Wyciek krwi do tkanek ma pobudzać odporność organizmu. To przeświadczenie nie jest jednak wsparte przez żadne dowody naukowe. Stawianie baniek opiera się na starożytnych przesądach i jest powiązane z flebotomią, czyli puszczaniem krwi, oraz jej odmianą zwaną hirudoterapią, czyli przystawianiem pijawek. Siniak to siniak, dlatego następnym razem, gdy złapie nas przeziębienie, można sprawdzić działanie tego przesądu bez całej skomplikowanej techniki i aparatury - poprosić o zdrowego kopniaka, bądź o zrobienie malinki…
Woda maczana w kwiatkach na każdą chorobę
Metoda dr. Bacha to mało jeszcze poznana w naszym kraju forma pseudomedycyny. Opiera swoje główne zasady częściowo na homeopatii (np. pamięci wody). Edward Bach gdzieś na początku ubiegłego wieku zafascynował się tą metodą "leczenia". Zaczął jednak własne obserwacje. Pewnego letniego poranku wpadł na pomysł, że rosa na łąkowych kwiatkach otulana promieniami słońca, nabiera "mocy" roślin. Testował na sobie działanie wody, w której maczał różne kolorowe chwasty, i którą wystawiał na działanie promieni słonecznych. Jak przeprowadzał swoje "badania"? Nie były to naukowe doświadczenia. Nakładał ręce na kwiaty i zapisywał swoje uczucia.
Bachowe preparaty nie zawierają żadnych składników aktywnych, tylko "energię" (czy wibrację) kwiatuszków, która jest wyciągana przez wodę mieszaną z brandy. Mimo tego mają leczyć prawie każdą chorobę znaną człowiekowi. Magiczne esencje Bacha według "terapeutów" tej metody wpływają na samopoczucie, które ma być głównym czynnikiem chorobotwórczym. Jak twierdzą użytkownicy - w leczeniu przeziębienia kwiatowa woda Bacha nie ma sobie równych.
Przeziębienie nieleczone...
Jak mówi mądrość ludowa przeziębienie nieleczone trwa siedem dni, a leczone tylko tydzień. Oczywiście stosowanie wyżej wymienionych metod może pomóc, jeśli mocno w nie wierzymy - badania każdej z nich, nie wykazały jednak wyższej ponad efekt placebo skuteczności. Zdecydowanie lepiej zamiast wydawać pieniądze na kulki z cukrem, siniaki czy rozcieńczoną brandy, położyć się, przykryć kocem, włączyć dobry film i napić herbaty - na to samo wyjdzie.