Trochę się bałem tego testu, bo choć jeździłem już dużymi i ciężkimi samochodami, to Mitsubishi Outlander spotykany na ulicy zawsze mnie trochę onieśmielał. Z zewnątrz wygląda jak czołg, wielki, pancerny, który inne samochody może zdmuchnąć z drogi samą rurą wydechowa. Tymczasem Outlander okazał się bardzo przyjemnym i przyjaznym autem, trochę większym od "Malucha".
Mitsubishi Outlander to dziwne auto. Wielkie w środku, wielkie na zewnątrz, na większość samochodów jadących po ulicach patrzy się z góry, a jednocześnie tak przyjazne i tak zwrotne, że można próbować szczęścia z parkowaniem nawet na zatłoczonych ulicach. Przydarzyło mi się parkować na wąskiej i zastawionej samochodami wąskiej uliczce na warszawskich Starych Bielanach. Miejsca było tyle, żeby w sam raz podjechać Smartem, ewentualnie jakimś Maluchem. Outlander też się zmieścił, choć na styk, i nie na raz. Ale bardzo mały jak na tę wielkość samochodu promień zakrętu sprawił, że sztuka ta się udała.
Przy czym kierownicą kręci się dosłownie jednym palcem. Nawet drobna kobieta, która na co dzień jeździ małym miejskim samochodem, po krótkim zapoznaniu się z Outlanderem stwierdzi, że ta "ciężarówka" jest łatwiejsza do prowadzenia niż jej autko. Wystarczy wsiąść, podnieść fotel żeby cokolwiek widzieć przez przednią szybę, i można zwiedzać świat.
Mitsubishi Outlander nie boi się żadnej drogi. Świetnie czuje na asfalcie – i to zarówno w mieście jak i na trasie. Nie przeszkadza mu wiatr, nie przeszkadza deszcz ani nawet głębokie kałuże. Jak czołg sunie do przodu i trudno go wytrącić z równowagi. Outlander nie boi się też leśnych duktów i polnych dróg gruntowych. Napęd na cztery olbrzymie koła sprawia, że nawet jak się wjedzie w kopny piach, auto zdaje się pytać rozczarowanym głosem, kiedy wreszcie zaczną się jakieś wyzwania. Dla zwykłego mieszkańca miast i wsi, który nie będzie chciał przejechać Outlanderem przez piaski pustyni Gobi, auto w podstawowej konfiguracji i na fabrycznych oponach w zupełności wystarczy do tego, żeby pojechać do pracy, na ryby czy na grzyby.
Przy czym można się wybrać na naprawdę duże ryby, albo nazbierać dużo grzybów. Bagażnik mały nie jest, chyba że komuś przyjdzie do głowy wybrać się na te grzyby całą rodziną i rozłoży dodatkowe dwa siedzenia. Osoby siedzące w trzecim rzędzie komfortu odczuwać nie będą, jest mało miejsca na nogi, a i nad głową jakoś nie za dużo, ale dwójka dzieci będzie przeszczęśliwa, gdy tam usiądzie. Gdy na ryby pojedziemy tylko ze szwagrem, można złożyć siedzenia dla niespodziewanych gości i tylną kanapę – wówczas Outlander zamienia się w małą ciężarówkę.
O ile ktoś dojdzie do tego, jak złożyć tę kanapę. Moje pierwsze doświadczenia z tym patentem było rozczarowujące. Oparcie kanapy składa się pozornie w sposób jak najbardziej typowy, przez pociągnięcie specjalnej klamki na górze oparcia. Oparcie nie kładzie się jednak na płasko, tylko pozostaje odchylone o kilkadziesiąt stopni do góry. Trochę trwało, zanim doszedłem do tego, jak rozłożyć siedzisko. Ale nawet wtedy nie ma szans na płaską podłogę. Dopiero jak zaryzykowałem przestawienie specjalnego suwaczka, który staje się widoczny po odchyleniu do przodu siedziska, można kanapę położyć już zupełnie.
Tylną kanapę można przesuwać. Jeśli ktoś jednak myśli, że dzięki temu można zwiększyć przestrzeń bagażową lub miejsce na nogi w jakiś zauważalny sposób, to się myli. Kanapa przesuwa się tylko o kilka centymetrów i trudno zauważyć jakieś znaczące różnice. Poza jednym – przesuwając kanapę do przodu można bardziej odchylić do tyłu oparcie, dzięki czemu wygodniej będzie się wyciągnąć i zdrzemnąć podczas podróży.
Co ciekawe, w burtach bagażnika są w sumie cztery otwory, w które montuje się mocowania rolety zakrywającej przestrzeń ładunkową, dzięki czemu roletę można zamontować trochę bliżej lub trochę dalej od kierowcy, a co za tym idzie, oparcie kanapy też można mniej lub bardziej położyć przy odsunięciu kanapy do tyłu. Ciekawostka, choć w mojej ocenie zupełnie niepotrzebna. Miejsca w tym aucie jest naprawdę dużo. Za fotelem kierowcy ustawionym pod mężczyznę słusznego wzrostu i tuszy jest dość miejsca, by siedzieć z nogą założoną na nogę i jeszcze można sobie palcem w bucie machać. Po odsunięciu foteli maksymalnie do tyłu pasażerowie w drugim rzędzie jeszcze nie będą narzekać na brak miejsca.
Mnie jednak Outlander interesował głównie z punktu widzenia kierowcy. Do testów dostaliśmy wersję 2.0 MIVEC 150 KM CVT Calligraphy. Pod tą nazwą kryje się auto z napędem przełączanym na 2 lub 4 koła, silnikiem benzynowym o pojemności 2 litrów i bezstopniową skrzynią biegów CVT, z wnętrzem kabiny w topowej wersji wyposażenia. Już wcześniej wiedziałem, że czeka na mnie samochód w najlepszej (i najdroższej) konfiguracji, więc po wejściu do środka moje pierwsze wrażenia nie były najlepsze.
Samochód designem nie zachwyca. Wszystkie elementy deski rozdzielczej wyglądają, jakby ktoś je wycinał ostrym jak brzytwa samurajskim mieczem z kloca drewna. Próżno szukać tu finezyjnych przetłoczeń, załamań w których można się spodziewać ciekawej gry światła podczas jazdy ku zachodzącemu słońcu. Tu wszystko jest proste. I aż do bólu funkcjonalne. A jednocześnie intuicyjne, proste w obsłudze. Wystarczy wsiąść, rozejrzeć się po kabinie i można jechać, nie trzeba wertować wcześniej 1000-stronicowej instrukcji obsługi, choć akurat tego fragmentu o składaniu kanapy pewnie nie zaszkodziłoby przeczytać. Jedynym problemem, z którym jednak dość szybko się uporałem, było włączenie nawigacji w fabrycznym zestawie Alpine. Przyciski są małe, ikonki też. Trudno zauważyć. Ale udało się.
Sam zestaw Alpine to o tyle ciekawa konstrukcja, że po odchyleniu przedniego panelu można do środka wsadzić płytę kompaktową. To zupełnie inne rozwiązanie niż preferowane przez wielu producentów wsadzanie odtwarzacza płyt do schowka przed pasażerem. Gdy jedzie się gdzieś samemu, takie rozwiązanie wydaje mi się wygodniejsze, odtwarzacz jest pod ręką i nie trzeba się schylać. Oczywiście zamiast płyt można połączyć przez bluetooth telefon komórkowy lub tablet i słuchać zapisanych gdzieś na karcie utworów muzycznych. Choć radio swoim designem przypomina trochę rozwiązania z początku wieku, to jest to na wskroś nowoczesna i "wszystkomająca" konstrukcja.
Pakiet Calligraphy to kilka dodatków, bez których można przeżyć, ale które bardzo umilają życie. Trzy najbardziej widoczne to napis Outlander na masce, napis Calligraphy na burcie samochodu i alcantara w środku gdzie się tylko da. Tym materiałem wykończona jest dosłownie cała deska rozdzielcza. Świetnie to wygląda, a czarna matowa struktura pochłania promienie słoneczne, dzięki czemu słońce nie odbija się i nie razi kierowcy, jak to często ma miejsce w samochodach, gdzie deski są bardzo ładne i błyszczące, ale właśnie przez to często niepraktyczne. Można się zastanowić, jak ciężko będzie to wyczyścić, gdy po jakimś czasie pojawią się na desce różne włoski i okruszki, ale "na wejście" efekt jest naprawdę świetny. Dodatkowo w pakiecie Calligraphy tu i tam pojawiają się czerwone przeszycia, więc całość naprawdę może się podobać.
Skoro jednak samochód ma nie tylko wyglądać, ale też jeździć, ważne jest, jak radzi sobie z drogą. Wspomniałem już o zachowaniu na asfalcie i nawierzchniach gruntowych. Dodam jeszcze, nawet piasek rozsypany na asfalcie na zakręcie nie był w stanie wyprowadzić Outlandera z równowagi i sprowadzić na złą drogę (czytaj: do rowu). Problemem za to jest dziurawy asfalt. Auto wyraźnie nie lubi takiej nawierzchni, nieprzyjemnie podskakuje i kołysze się nerwowo.
Testowany Outlander wyposażony był w bezstopniową skrzynię CVT. To ciekawe rozwiązanie, z którym miałem pierwszy raz do czynienia. Jeździ się trochę jak skuterem, nie czuć szarpnięć przy zamianie biegu. Gdy chcemy dynamicznie ruszyć, wskazówka obrotomierza bez zwłoki wchodzi na ponad 6 tysięcy obrotów i tam się utrzymuje tak długo, aż zdejmiemy nogę z gazu. Samochód przyśpiesza płynnie, choć cicho w środku nie jest. Gdy zdejmie się nogę z gazu, samochód zachowuje się, jakby jeszcze chciał się szarpnąć na chwilę do przodu, po czym stabilizuje prędkość. W czasie jazdy na trasie spalanie bez problemu można utrzymać na poziomie około 8 litrów na 100 km. Przez tydzień jeździłem Outlanderem w mieście i na drogach krajowych, a średnie spalanie dla około tysiąca kilometrów wyniosło 9,2 litra. A nie oszczędzałem na siłę na kosztach przejazdu, gdy trzeba było kogoś wyprzedzić na trasie to z przyjemnością naciskałem pedał gazu.
Czy czegoś mi brakowało? W kilku ostatnio testowanych samochodach był szklany dach, które to rozwiązanie bardzo mi przypadło do gustu. W Outlanderze na dachu są przetłoczenia dodające sztywności całej konstrukcji, więc pewnie dlatego konstruktorzy nie zdecydowali się na wycinanie w nim dziury. Oprócz tego Outlander jest jak dla mnie autem kompletnym. Dużym, wygodnym, w którym komfortowo może jechać 5 osób ze sporymi bagażami. Łatwym do opanowania i zadziwiająco zwrotnym jak na swoją wielkość. Manewry ułatwiają duże lusterka, naprawdę duże – to jeden z nielicznych samochodów, w którym nie trzeba przestawiać lusterka by zobaczyć, czy najeżdża się tylnym kołem na krawężnik lub inną przeszkodę.
Auto świetnie sprawuje się w lekkim terenie, zawracanie na wąskiej leśnej dróżce nie stanowi problemu, więc auto może być doskonałym wyborem choćby dla leśnika. Sprawdzi się wszędzie tam, gdzie zwykłe auto osobowe nie da sobie rady.