Chcę, by mieszkańcy Warszawy mieli prawdziwy wybór. Ważny jest tu przykład reprywatyzacji. Dla PO to temat bardzo niewygodny, a dla Patryka Jakiego prawdopodobnie pomysł na zbicie kapitału politycznego – mówi #TYLKONATEMAT Jakub Stefaniak. – Ja nie chcę dopuścić do sytuacji, w której o tak ważnej sprawie nie będzie mówiło się w konkretny sposób. Jeśli mamy rozmawiać o reprywatyzacji, to powinniśmy mówić o realnej pomocy ludziom. Warszawiacy nie mogą być tylko tłem dla kandydatów – dodaje rzecznik prasowy PSL, a od kilku dni także kandydat tej partii na prezydenta Warszawy.
Wierzę w to, że warszawiacy nie muszą mieć wyboru między "Warszawą elitarną" a "Warszawą wulgarną". Ja chcę Warszawy normalnej, w której wszyscy czują się dobrze. Chcę takiego miasta, w którym nie obowiązuje hasło "Zakochaj się w Warszawie", a "Warszawa kocha mieszkańców". Chcę spróbować zrobić coś takiego, co warszawiaków do mnie przekona. To nie jest kwestia wiary, a determinacji.
Absolutnie nie startuję tylko dla przyjemności z tego startu. Po pierwsze, to nie miałoby sensu. Po drugie, rzeczywiście byłoby łatwo wyczuwalne. Gdy ktoś jest nienaturalny i zostaje kandydatem "na siłę", to ludzie to zauważają. Jednocześnie wiem, że będzie bardzo trudno. By osiągnąć sukces, muszę wykonać kilka razy więcej pracy niż moi kontrkandydaci. Jednak podjąłem to wyzwanie. Nie dlatego, że ktoś mi tak kazał lub mnie w PSL wylosowali. Podjąłem to wyzwanie, bo poza determinacją mam też fajne pomysły na miasto.
To byłoby świetne, gdyby udało się rozbić ten wieczny monolog Prawa i Sprawiedliwości i Platformy Obywatelskiej. Bo póki co obserwujemy go w Warszawie w najgorszej możliwej wersji. Dwóch panów sobie stoi i rozmawia... ze sobą. Nie mogłem na to patrzeć z założonymi rękami. Nie urodziłem się w Warszawie, ale mieszkam tu już ponad 10 lat i z punktu widzenia warszawiaka marzę o dialogu w naszym mieście.
W walce o fotel prezydenta Warszawy decydują głównie kwestie światopoglądowe, a nie konkretne propozycje. Jaki więc światopogląd proponuje warszawiakom PSL? Bo nawet wyobrażam sobie, że stolicą Polski rządzą "zieloni", ale raczej tacy w stylu niemieckim lub austriackim, a nie konserwatywni agraryści...
Powtarzam jak mantrę, że był już w historii Polskie przypadek, że człowiek – jak to pan ujął – "zielony" rządził Warszawą. Co prawda było to w 1921 roku...
Był on bardziej z "konserwatywnych agrarystów" niż prawdziwych "zielonych"...
Wie pan, PSL to dziś partia, która przechodzi swego rodzaju przeobrażenie. To nie jest tylko i wyłącznie partia agrarystyczna. Już kiedyś rozmawialiśmy przecież o tym, że PSL ma ambicje stania się nową chadecją. Chcemy, by PSL był postrzegany raczej przez pryzmat członkostwa w Europejskiej Partii Ludowej, a nie stereotypowo jako partia klasowa.
Do startu w wyborach samorządowych dał się pan namówić, czy też sam zabiegał o zgodę na kandydowanie?
Była bardzo fajna grupa ludzi, która mnie namawiała do startu. Młodzi ludzie, którzy deklarowali pomoc. Ze strony prezesa też widziałem, że było zielone światło. Nie ukrywam jednak, że byli w partii i ci mniej przekonani. Sugerowali, iż może lepiej nie wystawiać własnego kandydata i zachować się tak, jak Nowoczesna. Gdy jednak zobaczyli, jak wygląda ta naparzanka między panami Trzaskowskim i Jakim, to zmienili zdanie.
Co zatem jest tak złego w Trzaskowskim oraz Jakim, że PSL postanowiło wystawić własnego kandydata w Warszawie?
I tu wchodzimy w komentowanie tego, co robią inni kandydaci... Ja tego nie chcę i będę skupiał się na czymś innym! Jeśli mamy zaproponować inną, trzecią drogę, to musimy rozmawiać inaczej. Chcę, by mieszkańcy Warszawy mieli prawdziwy wybór. Ważny jest tu przykład reprywatyzacji. Dla PO to temat bardzo niewygodny, a dla Patryka Jakiego prawdopodobnie pomysł na zbicie kapitału politycznego. Ja nie chcę dopuścić do sytuacji, w której o tak ważnej sprawie nie będzie mówiło się w konkretny sposób. Jeśli mamy rozmawiać o reprywatyzacji, to powinniśmy mówić o realnej pomocy ludziom. Warszawiacy nie mogą być tylko tłem dla kandydatów.
Nie chcę z góry przekreślać pańskich szans, ale... nie obawia się pan utraty partyjnej pozycji po przegranej w walce o Warszawę?
Wie pan, to wszystko zależy od tego, co rozumie się jako sukces. Dla mnie sukcesem jest już to, że mogę zaproponować dobre rozwiązania dla Warszawy. Mam też świadomość, że nie wszyscy mogą wygrać. Podjąłem decyzję o kandydowaniu ze świadomością odpowiedzialności. Będę robił wszystko, by wynik był jak najlepszy. Dzisiaj mam więc inne zadanie niż zastanawiać się, co to się stanie, jeśli przegram.
Aktualnie skupiam się na tym, by stworzyć pewną wizję programową. Właśnie ogłosiliśmy "umowę warszawską", którą chciałbym z warszawiakami podpisać. Został też zaprezentowany jeden z pomysłów – na kartę parkingową warszawskiej rodziny, który będzie teraz z mieszkańcami dyskutowany. Wkrótce będziemy to czynili z następnymi pomysłami. A jakiego wyniku się spodziewam? Nie wiem, ale chcę powalczyć na poważnie.
A propos wyników... Nie irytuje was w PSL pączkujące poparcie dla konkurencji, na przykład tej z SLD? Wy się dwoicie i troicie z różnymi projektami i medialnymi akcjami, ale macie ledwo 5 proc., a oni po cichu dochrapali się już prawie 10 punktów.
Mnie to w żaden sposób nie irytuje. Bardzo pokornie podchodzę do tych sondażowych wyników. No i mam w pamięci, że PSL zawsze okazywało się mocno niedoszacowane. Ważny jest jeszcze jeden fakt... PSL dziś w Sejmie jest, a SLD nie ma. Bo rzeczywistość wyborcza często wygląda zupełnie inaczej niż sondaże. W PSL wiemy, że trzeba robić swoje, pokazywać zmiany w partii i proponować konkretne rozwiązania.
Mówi pan o swoich odczuciach, a co z odczuciami betonu partyjnego? Wszakże era Władysława Kosiniaka-Kamysza pod hasłem "nowe PSL" miała poprawić sondażowe słupki, a trochę stoicie w miejscu.
Nie wiem, o jakim betonie pan mówi...
Może u was nosi to bardziej kwiecistą nazwę. Jestem jednak przekonany, iż dobrze pan wie, o co pytam...
Zbyt wiele mamy wokół nas betonu, trzeba raczej sadzić silne drzewa, by zrobiło się zielono... A jeśli chodzi o wyniki sondażowe, to pamiętajmy, iż jeszcze dwa lata temu, po przegranych wyborach – bo tak trzeba je nazwać – sondaże dawały PSL ledwo 2-3 proc. Dzisiaj widać więc, że jest jakaś tendencja wzrostowa i zmiana na lepsze. PSL zrobiło coś, czego oczekiwali wyborcy. Potrafiliśmy przyznać się do błędów, uderzyć w pierś i wyciągnąć wnioski. Przyznaliśmy, że nie byliśmy aniołami, ale się zmieniamy i chcemy to naprawić.
Sądzę, że Polacy będą powoli, ale sukcesywnie to doceniać. Sondaże to jedno, ale widzę też reakcje na spotkaniach z ludźmi. A tam spotykamy się z naprawdę dobrym odbiorem. Oczywiście, że gdyby nasz wynik był już na poziomie kilkunastu procent, to bylibyśmy bardziej zadowoleni, ale mamy motywację do pracy. I widzimy, jak to wszystko rośnie. Może powoli, ale rośnie!