Oglądanie totalnie sponiewieranego Maradony przez moment było śmieszne, fakt. W gruncie rzeczy był to jednak jeden wielki festiwal żenady. Upadek Boga dokonany na oczach całego świata.
Po wtorkowym meczu Argentyńczykami muszą targać skrajne emocje. Z jednej strony euforia - po fatalnym początku mundialu Albicelestes awansowali do 1/8 finału. Z drugiej zażenowanie noszące znajomą twarz boskiego Diego. Maradonie wybaczono już wiele razy. Wybaczy mu się i teraz. Nie zmieni to jednak faktu, że oglądanie tego publicznego nurzania się w rynsztoku jest cholernie przykre.
"Obraz rozpaczy" – te słowa dziennikarza Tomasza Ćwiąkały najlepiej oddają to, co mogli zobaczyć kibice w trakcie transmisji meczu w Sankt Petersburgu. Po bramce Leo Messiego wyglądający na pijanego Maradona wznosił oczy ku niebu w szaleńczej euforii. Pół godziny później spał, by wrócić z dobrze znanym szałem w oczach w 87. minucie, kiedy "pozdrowił" Nigeryjczyków środkowym palcem. Jak po wygranej w 1986, kiedy wznosząc puchar w szatni krzyczał: "Wam to dedykuję, których k..wa na świat wydała!".
Bóg
Nawet jeśli sam nim nie jest, to na pewno ma jakieś szczególne względy na wyższych piętrach. W 2000 trafił do szpitala w Urugwaju po tym, jak jego serce niemal wysiadło przez nadużywanie kokainy. Cztery lata później drżała o niego cała Argentyna. Maradona znajdował się w stanie krytycznym. Z ogromną nadwagą, problemami z oddychaniem. W kwietniu 2005 roku wszczepiono mu bajpas. Ze wszystkich tarapatów udawało mu się wychodzić cało.
Wtorkowy festiwal żenady zakończony wyniesieniem sponiewieranego Maradony z trybun również nie skończył się źle. Przynajmniej w kwestiach zdrowotnych. "Chciałem powiedzieć wszystkim, że nic mi nie jest. Nie jestem ani nie byłem hospitalizowany. W połowie meczu rozbolał mnie kark, przez co mocno cierpiałem. Lekarz chciał mnie odesłać do domu. Ale jak miałem to zrobić, kiedy ryzykowaliśmy wszystko? Buziaki, pozdrawiam wszystkich!" – napisał Maradona w oświadczeniu opublikowanym na swoim oficjalnym fanpage'u.
Demon
Zawsze w centrum uwagi. Na tyle nieprzywykły do bycia drugim, że w czasie audiencji u papieża Jana Pawła II potrafił obrazić się o różaniec. Uznał, że papież się pomylił, wręczając matce Maradony identyczną pamiątkę jak boskiemu Diego. Gburowaty, zapatrzony w siebie jak w święty obrazek ze swoją podobizną. Taki jak te, które zdobią ołtarze kościołów maradońskich.
– Kokaina na pewno zniszczyła mu niejeden neuron w mózgu – mówił Eduardo Galeano, urugwajski pisarz, w artykule "Rzeczpospolitej" - "Maradona, historia choroby". – Ale bardziej go sponiewierał narkotyk o nazwie "sukces". Jest od niego uzależniony, jak cały nasz świat. Jedynym grzechem śmiertelnym w świecie jest dziś brak sukcesu – podkreślał.
Ku zatraceniu
Przez lata Diego przytył do monstrualnych rozmiarów. W 2015 roku Maradona ponownie został poddany operacji wszczepienia bajpasów do żołądka. Dodatkowo alkohol i kokaina spowodowały problemy z nadciśnieniem i sercem. W ciągu poprzedniej dekady Diego co rusz oświadczał, że zerwał z destrukcyjnym stylem życia. Wydaje się jednak, że wszelkie zapewnienia o zejściu z karuzeli śmierci mają słabe pokrycie z rzeczywistością. W sieci można znaleźć filmik, na którym Maradona w ekwilibrystyczny sposób wypija kieliszek wódki na pokładzie prywatnego samolotu. Nagranie jest datowane na lipiec ubiegłego roku. W komentarzach internauci zwracają uwagę na rzekomą paczkę kokainy, leżącą pod lewym łokciem Diego.
Po skończonym mundialu w Rosji Diego Maradona zamieszka tuż za miedzą - w białoruskim Brześciu. Jeśli tylko uda mu się dożyć do tego momentu, zostanie prezesem miejscowego Dynama. Średniaka sąsiedniej ligi. Nie można podcinać skrzydeł drużynie zza Buga, ale czego tych młodych chłopaków ma nauczyć człowiek, którego życie jest w totalnej rozsypce? Na dziejącym się na oczach całego świata kolizyjnym kursie ze ścianą.
Mając w pamięci sceny z wtorkowego spotkania trudno uwierzyć, że Diego Maradona kiedykolwiek zwolni tempo. Przykre jest to, że legenda jego kalibru staje się klaunem ku uciesze globalnej gawiedzi. Niestety, tak wygląda upadek.