Kto był największym odkryciem Tour de Pologne? Na pewno on, Michał Kwiatkowski. Zdobył żółtą koszulkę lidera, bohatersko walczył o jej utrzymanie, przegrał tylko o pięć sekund. Jest nową gwiazdą polskiego kolarstwa. Sam Kwiatkowski jest pewny siebie. W Londynie chce walczyć o złoto. – Nie mam słabych stron – wyznaje w rozmowie z naTemat.
Wpisywał pan kiedyś swoje imię i nazwisko w wyszukiwarce?
Często przeglądam portale sportowe, kolarskie. Lubię czytać, co o mnie piszą.
Nie to miałem na myśli. Gdy wpisze się „Michał Kwiatkowski”, wyskakują na górze informacje o jakimś polskim piosenkarzu, który śpiewa po francusku. Jak pan myśli, kiedy to pan znajdzie się najwyżej?
Pewnie znalazłbym się nawet teraz, gdybym wystartował w jakimś „Tańcu z gwiazdami” (śmiech). Ale nie, ja jestem kolarzem, który ma plan na siebie i zrobi wszystko, by systematycznie, krok po kroku, piąć się coraz wyżej.
Krok po kroku? Wydaje mi się, że przed Tour de Pologne mało odbierał pan telefonów. A teraz, po niespodziewanym drugim miejscu, pewnie dziennikarze dzwonią raz za razem.
Tu pana zaskoczę. Telefonów rzeczywiście zbyt wielu nie miałem, ale nawet teraz, po wyścigu, zbyt często nie dzwonią. Z tego, co wiem, dziennikarze kontaktują się raczej z moimi trenerami i działaczami kolarskimi, pewnie piszą o mnie teksty i chcą poznać różne opinie. Do mnie dzwonią rzadko. Ja teraz ciężko, systematycznie trenuję i może po prostu nie chcą zawracać mi głowy?
Ja zawracam?
Nie, jestem już po treningu, możemy rozmawiać (śmiech).
Michał Kwiatkowski, w żółtej koszulce, przed jednym z etapów:
Powiedział pan, że w Tour de Pologne nastawiał się raczej na wygranie jakiegoś etapu. A tu jest pan drugi w całym wyścigu z cyklu Pro Tour, jako pierwszy Polak.
To nie do końca jest prawda. Jeszcze przed startem wiedziałem, że jestem w dobrej formie i może być pięknie. Wiedzieli to też inni, bo przed pierwszym etapem podszedł do mnie dyrektor sportowy mojego zespołu i powiedział: „Michał, nastawiasz się na klasyfikację generalną”. Ja tylko odpowiedziałem: „OK”.
Czesław Lang po wyścigu powiedział w rozmowie z Onetem, że Michał Kwiatkowski to nowa gwiazda kolarstwa.
Miło to słyszeć, ale ja nie czuję się gwiazdą. Inna rzecz, że ten wyścig śledził cały kraj, pokazywała go regularnie telewizja publiczna. Dlatego zdaję sobie sprawę z tego, że, chcąc nie chcąc, stałem się popularny.
Na jednym z etapów doszło do ciekawej sytuacji. Na pana sukces pracował kolega z zespołu, Belg Tom Boonen. Jeden z najlepszych kolarzy świata.
On jest świetnym kolegą. Mógłby chodzić z głową w górze, bo przecież już tyle osiągnął, ale tego nie robi. Wtedy ja jeszcze byłem liderem, a on chciał mi pomóc utrzymać koszulkę. To było coś pięknego. Masz 22 lata, nic naprawdę wielkiego jeszcze nie osiągnąłeś, a pomaga ci mistrz Belgii.
W rozmowie z „Przeglądem Sportowym” powiedział pan, że w Londynie jest nawet szansa, by wygrać. Dość odważne słowa.
Ale dlaczego? Trzeba mierzyć wysoko.
Na igrzyskach w wyścigu wystartuje trzech Polaków. Koledzy będą dla pana pracować?
Nie wiem, to się okaże. Cały czas powtarzam, że kolarstwo jest sportem zespołowym. Myślę, że w miarę rozwoju sytuacji będę rozmawiał z Michałem Gołasiem. Będziemy analizować, kto się lepiej czuje, kto ma większe szanse. Trzeci z nas, Maciej Bodnar, pewnie nam pomoże, bo on zdecydowanie stawia na jazdę indywidualną na czas.
Rozgrywa już pan w głowie ten wyścig. Analizuje pętlę, konkretne zakręty, podjazdy?
Na każdej rundzie jest jeden podjazd i tam będą ludzie, którzy będą chcieli przyspieszać, zaatakować. Belgowie, Holendrzy, Francuzi, może jeszcze Włosi. My raczej nie planujemy ot tak zaatakować. Raczej będziemy czekać i podłączać się do ataków. Tych poważniejszych, z szansami na dojechanie do mety. Tam będą też klasyczni sprinterzy, goście liczący przede wszystkim na szybkość na ostatnich metrach. Kluczowe będzie, by dobrze czuć wyścig.
Według pana do mety dojedzie cała grupa? Czy może jakiemuś śmiałkowi uda się uciec i wygrać?
Według mnie to będzie finisz grupki około trzydziestu kolarzy.
I pan sądzi, że może się w takim gronie okazać najlepszy?
Tak jest.
Niezależnie od tego, co będzie w Londynie, gdzie widzi się pan za kilka lat? W klasycznych, jednodniowych wyścigach czy raczej w takich pokroju Giro d'Italia lub Tour de France?
Szczerze? Nie wiem. Jestem młodym kolarzem, mam 22 lata i w tej chwili ciężko mi spekulować, w którą stronę może pójść moja kariera.
Oglądając Tour de Pologne doszedłem do wniosku, że jest pan zawodnikiem uniwersalnym.
Tak, mogę na pewno powiedzieć o sobie, że jestem kolarzem wszechstronnym. Radzę sobie na finiszu, potrafię uciec, nieźle jeżdżę po górach. Tak sobie nawet myślę, że w zasadzie to ja nie mam słabych punktów.
Czesław Lang myśli o tym, by kolejne Tour de Pologne zaczęło się w Trydencie, we Włoszech. To dobry pomysł?
To by na pewno urozmaiciło ten wyścig. A i pan Lang zebrałby przy okazji bardzo ciekawe doświadczenie. Zresztą zobaczmy, w kolarstwie ostatnio jest taki trend. Przecież ostatni wyścig dookoła Włoch zaczynał się w Danii.
Niektórzy mówią, że Tour de Pologne to pewna koncepcja, która już się wypaliła. Bo ciągle te rundy, te samy podjazdy, etapy...
A dla mnie to ma swój urok. O wyścigu dookoła Polski nie powiem złego słowa. Czasami na rundzie było trochę niebezpiecznie, ale tak jest wszędzie. Zaraz przy drodze było mnóstwo kibiców, do tego każdy znał trasę. Sorry, ale dla mnie tego typu słowa to pusta krytyka.
Uprawia pan sport, który wielu ludziom kojarzy się negatywnie. Z oszustwem, z dopingiem. Z tym, że kończy się wyścig, ktoś go wygrywa, a potem się dowiadujemy, że grał nie fair.
Oczywiście, historia pamięta wiele takich zdarzeń. Ale ja uważam, że kolarstwo jest w tej chwili jedną z najczystszych dyscyplin sportowych.
Słucham?
Weźmy chociażby ostatni przykład Franka Schlecka. W jego organizmie wykryto śladowe ilości jakichś substancji. Śladowe. Ciężko w ogóle określić, jak się tam u niego znalazły. Tymczasem Frank, mimo że się bronił, zostaje od razu wycofany z wyścigu. A teraz wyobraźmy sobie piłkarza, u którego wykrywa się śladowe ilości czegoś, co uchodzi za doping. Jestem pewien, że mógłby się bronić. Że od razu nie dostałby takiej kary.
Kolarze są monitorowani permanentnie. Pan doświadczył takich nagłych kontroli?
Chociażby w tym roku mieliśmy z 5-6 porannych kontroli antydopingowych, do tego dochodzą kontrole zaraz po wyścigach. Łącznie było ich kilkanaście. Mógłbym teraz powiedzieć, że to niekomfortowe, ale nie będę się skarżył. Bo tak już jest, tak wygląda ten nasz sport. Nie będę narzekał.
Na pana stronie na Facebooku widziałem zdjęcie zestawu, który zamówił pan w McDonaldzie. Mam rozumieć, że wtedy wyjątkowo odwiedził pan ten lokal?
Wtedy po prostu restauracja w moim hotelu była już zamknięta, ja byłem potwornie głodny i kilkaset metrów dalej był akurat McDonalds. Ale wie pan, czemu wrzuciłem tę fotkę? Bo chciałem ludziom pokazać, że ja jestem normalnym człowiekiem. Że nie jestem jakimś cyborgiem, który widzi rower, wsiada na niego, rusza i potem ocenia świat tylko z perspektywy dwóch kółek.
Bardzo podobała mi się jazda Michała Kwiatkowskiego na etapie do Bukowiny Tatrzańskiej, gdzie miał ataki z każdej strony, a został sam i nie mógł liczyć na pomoc swoich kolegów z Quick Stepu. Pięknie się jednak obronił i wjechał na metę na trzecim miejscu. Wtedy uwierzyłem, że może naprawdę wiele osiągnąć w kolarstwie, bo ma niesamowity potencjał.
Leszek Szyszkowski, wieloletni trener Kwiatkowskiego
w rozmowie z Polską Agencją Prasową:
Michał posiada potencjał, który umożliwi mu podjęcie walki z najlepszymi zarówno w wyścigach klasycznych, jak i w wieloetapowych, jak Tour de France czy Giro d'Italia. Ta wszechstronność, o której wspominałem sprawi, że Michał będzie - w co wierzę głęboko - wielkim kolarzem.