Chorwaci kochają Karola Wojtyłę i turystów z Polski. Fajnie brzmi? Tyle że to nie jest cała prawda. Chorwaci kochają Polaków, ale nie wszędzie i nie wszystkich. Powód jest prosty – są takie rejony kraju, gdzie jeśli już zdarzą się problemy z turystami, to zawsze chodzi o tych z Polski.
Reportaż o Polakach w Chorwacji, który opublikowaliśmy w weekend, okazał się kijem wsadzonym w mrowisko. Nie świadczył o naszych rodakach dobrze, ale był wiernym zapisem tego, co wyprawiają na wakacjach w Chorwacji. Jak to w końcu jest z tymi Polakami?
Oficjalnie nikt nie powie złego słowa. Chorwacja to mały kraj liczący trochę ponad cztery miliony mieszkańców, w którym wpływy z turystyki stanowią ważny punkt w budżecie, zarówno kraju, jak i wielu gospodarstw domowych. Zwyczajnie wiele osób żyje z turystów, także tych z Polski, więc nikt nie chce narzekać.
Oficjalnie Chorwaci bardzo lubią Polaków. Posługujemy się podobnie brzmiącym językiem, Polacy i Chorwaci są w większości katolikami, żyjemy w krajach, gdzie jest silnie rozbudowany kult maryjny, inaczej niż w Hiszpanii czy we Włoszech. Chorwaci kochają Karola Wojtyłę i... Roberta Lewandowskiego.
Oficjalnie ceni się w Chorwacji turystów z Polski. Jak dowodzą badania, Polacy często jeżdżą na południe tego kraju, są regiony, gdzie trudno jest latem usłyszeć inny język niż polski. Co roku w kurortach nad Adriatykiem meldują się tysiące rodaków zostawiający miliony kun. Tyle danych oficjalnych. Bo "poza protokołem" Chorwaci mówią zupełnie co innego.
Problemy tylko z Polakami
– Moja rodzina ma dom nad samym morzem, latem wynajmuje go turystom. Powiem szczerze – kilka razy zdarzyło się mamie odwołać rezerwację dla Polaków, bo chęć przyjazdu zgłosiło małżeństwo z Wielkiej Brytanii albo Niemiec – przyznaje Radko Jergović. On sam mieszka w Krakowie z żoną Polką, ale z rodziną utrzymuje bardzo bliski kontakt.
Polacy nie mają najlepszej opinii. – Czytałem tekst Piotra Rodzika i mogę to potwierdzić co napisał o możliwie najtańszym wypoczynku. Turysta z Polski chce wydać jak najmniej, a najlepiej nic – tłumaczy Jergović. Nasz rozmówca podkreśla, że gdy jakąś miejscowość niemal w całości opanowują Polacy, restauratorzy mają ciężkie życie.
– Rzadko kiedy chodzą na obiad czy kolację do restauracji. Jeszcze w miarę dobrze sprzedają się lody, bo tego nie udało im się przywieźć z Polski. Oblężenie przeżywają za to tanie sklepy – tłumaczy Jergović. Te słowa podkreśla inny nasz rozmówca, który jednak z powodów osobistych woli nie podawać swojego nazwiska.
– Od miejscowości Dugi Rat do Makarskiej, jak popatrzysz na mapę, tam przyjeżdżają tylko "słoiki", buraki i wieśniaki. Czyli tacy, którzy przyjechali wypoczywać i bawić się "po taniości" – tłumaczy nasz rozmówca.
Przy czym dowodzi, że definicja słowa "zabawa" może mieć różne warianty. – U mnie w Omisu są cztery przystanki autobusowe, które postawiono z 15 lat temu. Przez 15 lat stały i nic złego się z nimi nie działo. Przyjechali Polacy i je rozje... – żali się nasz rozmówca.
Wcześniej bawili się w Rowach
Dubrawka Milić mieszka w Polsce od 28 lat. – Przyjechałam tu na studia i zostałam. Bardziej już jestem Polką niż Chorwatką i coraz częściej moim odwiedzinom u rodziny w Crikvenicy towarzyszy wstyd, jaki odczuwam patrząc na wyczyny moich "przybranych rodaków" – tłumaczy Milić.
– Chorwacja stała się modna, bo wciąż tam jest względnie tanio jak na kieszeń przeciętnego Polaka. Zwłaszcza, że wielu z nich dostaje to nieszczęsne 500+, więc mogą sobie uzbierać na zagraniczne wakacje. Kiedyś byli Januszami i Grażynami na plaży w Rowach, teraz brylują nad Adriatykiem. Ale ogłady przez to im nie przybyło – wyjaśnia Milić.
Jak Polacy kupują lody? – Mówią po polsku. To są podobne języki, ale bez przesady. Sprzedawczyni nie rozumie. Oni wciąż swoje, więc sprzedawczyni uśmiechając się prosi na migi, żeby palcem pokazali co chcą – opowiada nasz rozmówca. – I wtedy pojawia się komentarz: "Boże, jacy ci Chorwaci to debile". W tym momencie wymiękłam – dodaje.
Podobnych opowieści jest więcej. Niektóre brzmią niczym scenariusze filmów sensacyjnych. Jak ta o Polakach, którzy przyszli do restauracji "na rybkę". Problem w tym, że weszli do środka w samych spodenkach, z gołymi torsami. A restauracja była "z tych lepszych", gdzie klientela nie wchodzi w samych klapkach Kubota i kąpielówkach na salę.
Właściciel kilkukrotnie prosił gości, żeby w swojej łaskawości założyli choćby koszulki na ciało. Bezskutecznie, co więcej, goście z Polski w dosadnych słowach wskazywali, gdzie mają tak grzeczne prośby gospodarza.
Historia zresztą ma ciekawe zakończenie. Gdy ostatecznie nie obsłużono ich w restauracji, wyszli i kilkaset metrów dalej pobili kelnera w innym lokalu. Ot tak, żeby odreagować. Ale Chorwacja to mały kraj, w którym prawie wszyscy się znają. Polaków odszukano, nieznani sprawcy wymierzyli im stosowną karę, po czym kulturalnie odwieźli do szpitala.
Kocham Polskę, ale...
– Znajomy ma taki zwyczaj, że przed przyjazdem bierze zadatek. Resztę wynajmujący mieszkanie mają mu wpłacić w ciągu kilku dni, a on tylko przy oddawaniu im kluczy chce zrobić jakiś skan dowodu. Jeśli na to turyści się nie zgadzają, to resztę umówionej kwoty muszą dostarczyć jak najszybciej, najlepiej następnego dnia – opowiada nasz rozmówca.
System prosty i wydawałoby się, że warunki są łatwe do zaakceptowania. Jednak nie dla pewnej rodziny z Polski. Zamiast wpłacić pieniądze następnego dnia uciekli bez płacenia. Gdy właściciel wszedł do środka, całe mieszkanie, podłoga, ściany i meble były... wysmarowane sosem pomidorowym.
Chorwaci z północy kraju widzą innych Polaków. – Na północy są wyższe ceny i przyjeżdżają tam lepiej uposażeni, więc zwykle lepiej wychowani i wyedukowani turyści. Na południu jest zupełnie inaczej – wskazują na pewne prawidłowości nasi rozmówcy. Na południu większość samochodów z Polski ma tablice rejestracyjne z trzema literami na początku. Czyli prowincja.
– Wiem, że to jest złe, takie ocenianie, i często krzywdzące dla wielu porządnych ludzi, ale tak to wygląda. Mój przyjaciel mówi, że zaprasza wszystkich, Czechów, Niemców, Anglików, Rosjan, Polaków. Rzadko kiedy ma jakieś problemy z turystami, ale jeśli już jakieś są, to zawsze z Polakami – podkreśla nasz rozmówca.
Chorwaci zwykle są mili i uśmiechnięci. Katarzyna z Warszawy, która żeglowała po Adriatyku w 1995 roku wspomina, że kraj dopiero wstawał z gruzów po wojnie, a już pojawiali się tam pierwsi turyści. Głównie Czesi i Niemcy. – Wtedy były jeszcze okręty NATO na morzu – wspomina.
Dziś po wojnie zostały tylko złe wspomnienia i nieliczne ślady po kulach na budynkach. – Ale gdy przyjedzie ekipa z Polski, to czasem zostawia po sobie krajobraz jak po wojnie – śmieje się Radko Jergović. – Kocham Polaków! Ale jako turystów wolę Niemców, Czechów i Rosjan – dodaje.