"Dawno, dawno temu, za górami, za lasami..." - od tych słów powinna zacząć się polska ekranizacja słynnej książki Arkadego Fiedlera. "Dywizjon 303. Historia prawdziwa" z założenia miał być produkcją o triumfie Polaków, a nie kolejnym o klęsce biało-czerwonych. Twórcy tak wzięli to sobie do serca, że nakręcili film o nieśmiertelnych superbohaterach.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Na planie "Dywizjon 303. Historia prawdziwa" przez lata unosiło się widmo niepowodzenia. Atmosfera była tak napięta, że pierwszy dystrybutor filmu - Kino Świat - wycofał się z produkcji. Zarzucił twórcom m. in. niezgodność historyczną. Po seansie już mniej więcej wiadomo o co poszło.
Historia nie do końca prawdziwa
Mając tak doskonały materiał źródłowy jak książka Arkadego Fiedlera, twórcy zdecydowali się na przekoloryzowanie, a raczej zakamuflowanie niektórych wydarzeń. Przecierałem oczy ze zdumienia, gdy po jednej z akcji na ekranie zobaczyłem całego i zdrowego Josefa Františka.
Czech słynął z tego, że często odłączał się od grupy. Pewnego razu nie wrócił z pozostałymi. Jedna z wersji mówi o tym, że zabrakło mu paliwa, inna, że usnął ze zmęczenia, ale faktem jest, że rozbił się wracając z lotu patrolowego 8 października 1940 roku.
"W owym dniu Frantiszek, wracając z bojowego lotu, zaczepił nieopatrznie skrzydłem o kopiec w czasie wykręcania tradycyjnej 'beczki' i rozbijając maszynę, zginął na miejscu. Działo się to ponoć przed domem jego bogdanki, mieszkającej w Ruislip, w pobliżu lotniska w Northolt." Fragment "Dywizjonu 303" Arkadego Fiedlera
Kiedy w filmie jednak wraca z akcji, początkowo myślałem, że lotnikom objawił się duch Františka - jednego z największych asów tej wojny (17 pewnych zestrzeleń maszyn Luftwaffe). Został jednak tylko zrugany przez dowódcę dywizjonu w humorystycznej scenie. Filmowcy przemilczeli jego śmierć.
Kolejny raz, gdy twórcy byli nie do końca uczciwi w stosunku do widza, przychodzi w finale. Pilot Tadeusz Andruszków żegna się na lotnisku z wybranką swojego serca. W gorączkowej scenie, pełnej pośpiechu w związku z wylotem na podniebną bitwę, żegna się z Brytyjką i obiecuje, że do niej powróci.
Widzowi pozostaje w pamięci dramatyczna scena miłosna i nadzieja na to, że jednak wszelkie obawy zakochanej w Polaku kobiety okażą się niesłuszne. Trudno ocenić, czy ów romantyczny wątek miał poprzedzać ostatnią podróż Andruszkowa, ale polski pilot zginął 27 września 1940 roku pilotując Hurricane'a.
Avengersi przy polskich lotnikach to cieniasy
Syn autora książki, Marek Fiedler, nie chciał dopuścić, by film kończył się rzewnie... Powstaniem Warszawskim - to miał być jeden z niewielu obrazów o zwycięstwie Polaków. I jest. "Dywizjon 303. Historia prawdziwa" jest przez to laurką wystawioną naszym bohaterskim lotnikom, a nie dokumentem, jak sugeruje tytuł.
Film miał celebrować zwycięstwa i je celebruje. Wyłącznie. O porażkach praktycznie nie ma mowy - tylko w jednej scenie bohaterowie odśpiewują nasz hymn z powodu śmierci dwóch pilotów. Tak jakby śmierć na polu chwały była czymś wstydliwym. Rzecz jasna nie zależy mi na epatowaniu przemocą, ale to przecież opowieść o wojnie, a nie bajka na dobranoc.
Choć polscy piloci są bardziej niepokonani niż superbohaterowie w serii "Avengers", to nie ogląda się ich wyczynów z wielkim zażenowaniem. Akceptując cukierkowatość filmu, seans nie nuży i nastraja pozytywnie. Niektórzy widzowie mogą poczuć się zaskoczeni, ale to duża zasługa aktorów i efektów specjalnych. Pompatyczności dziełu dodaje też podniosła muzyka i urokliwe kadry na tle zachodzącego słońca.
Nie pomyl filmu
Wiele osób odstrasza plejada popularnych aktorów, których widzimy w co drugim filmie czy serialu - zwłaszcza jeśli chodzi o ckliwe romansidła. Nie dajmy się zwieść pozorom - ani Piotr "Jan Paweł II" Adamczyk, ani Maciej "polski Brad Pitt" Zakościelny nie sprawiają, że chce się wyjść z kina. Przyjemnie się na nich patrzy. I słucha. Adamczyk popisał się perfekcyjną angielszczyzną!
Scen batalistycznych, o które wszyscy się najbardziej obawiali, a które stanowią główny element książki, graficy nie muszą się wstydzić (zwłaszcza, że na planie latali tylko... jednym samolotem, a reszta została wygenerowana komputerowo).
Walki powietrzne są widowiskowe, nieźle zrealizowane i emocjonujące - zwłaszcza wtedy, gdy kamera staje się oczami pilota, słyszymy bicie serca, szybki oddech... aż sami chcemy nacisnąć spust i zestrzelić Messerschmitta!
Fabułę uzupełnia i spaja, bo film jest poszatkowany jak teledysk, wątek prywatnego zatargu Polaków z niemieckimi pilotami. Jeden z nich to stereotypowy Aryjczyk, który nie ma skrupułów nawet przy strzelaniu do szpitali, a drugi to nazista mimo woli. Za to Brytyjczycy są przedstawieni jednowymiarowo - jako "świnie", które chcą wykorzystać Polaków do własnych celów.
Jak polski film wypada na tle konkurencyjnej "303. Bitwa o Anglię"? O niebo lepiej - i to pomimo skromniejszego budżetu! Niestety to wciąż produkcje średnich lotów. Obie jednak się uzupełniają - brytyjski opisuje skandaliczne potraktowanie bohaterów Dywizjonu 303 po wojnie, a polski może się pochwalić lepszymi scenami walk i wytłumaczeniem na czym polegała przewaga naszych asów.
Nie ukrywam, że satysfakcjonującym wyjściem przy wyborze seansu będzie... przeczytanie "Dywizjonu 303". Lektura jest krótka i pochłonięcie jej zajmie tyle czasu co obejrzenie obu filmów. Język Arkadego Fiedlera wciąż zachowuje świeżość i werwę - pomimo reportażowej formy. To książka przygodowa, która ma wszystko to czego zabrakło w filmach: krzepi serca bez uczucia żenady i przesłodzonego patosu.