Wyobraź sobie, że po blisko trzech latach niepodzielnych rządów Prawa i Sprawiedliwości w Polsce doszedłeś do wniosku, iż przydałaby się polityczna zmiana. Niewykluczone, że nawet nie musisz sobie tego wyobrażać. W takim razie musiałeś też zadać sobie pytanie: skoro nie PiS, to kto? Możliwe, że nawet udzieliłeś sam sobie odpowiedzi. Ale czy jesteś pewien, że to odpowiedź prawidłowa?
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
To do Ciebie parę dni temu z serdecznym uśmiechem na ustach i z Konstytucją w dłoni przemówił na pl. Konstytucji w Warszawie Robert Biedroń. Wie bowiem, że takich jak Ty jest całkiem sporo. I że wielu z nich ufa, iż to on będzie tym, który wprowadzi zupełnie nową jakość na polskiej scenie politycznej.
Grono jest niemałe. Już przed rokiem pojawiały się sondaże wskazujące, że gdyby Biedroń w 2020 r. zdecydował się na start w wyborach prezydenckich, mógłby liczyć na ok. 30 proc. głosów. Wtedy to było gdybanie, teraz jest to perspektywa całkiem realna, skoro prezydent Słupska oświadczył, że wraca do polityki krajowej i tworzy nowy projekt.
Przy czym na razie to wszystko jest pisane palcem na wodzie. Szczegóły mamy poznać dopiero w lutym przyszłego roku. Na wyborcze decyzje zatem jeszcze trochę czasu jest. Jednak już teraz, gdy się zdarzy, że zadzwoni do Ciebie ankieter z jakiejś sondażowni, powinieneś zadać sobie parę pytań, co dla Ciebie jest w polityce ważne.
Dotrzymywanie danego słowa
Ile razy przez ostatnie cztery lata słyszeliście z ust Roberta Biedronia, że interesuje go wyłącznie Słupsk, że to miasto jest dla niego najważniejsze i że nie zamierza go porzucić?
– Umówiłem się z mieszkańcami Słupska na monogamiczny związek, bez skoków w bok – deklarował jesienią ub.r. w TOK FM. Jeszcze wiosną tego roku w Radiu Gdańsk zarzekał się: "Tak jak już wielokrotnie deklarowałem, będę startował na prezydenta Słupska w najbliższych wyborach samorządowych".
Chwilę przed tą jednoznaczną deklaracją, na konferencji w Słupsku zapewnił, że nigdzie się nie wybiera: "moja partia nazywa się Słupsk, a jej członkami są słupszczanki i słupszczanie".
Wprawdzie czasem przebąkiwał, że może jednak wróci do polityki w Warszawie: "jeśli Kaczyński mnie wkurzy". Ale czy faktycznie przez ostatnie miesiące zdarzyło się coś, co kazałoby zrezygnować z danego słowa? I jak teraz mają się czuć mieszkańcy Słupska?
Łamanie obietnic to specjalność polityków. Fatalnie jest, jeśli już przestało to Ciebie dziwić. Szczególnie jeśli myślisz o poparciu osoby, która miałaby wnosić do polityki nową jakość.
Plan na przyszłość
Jesteś w stanie w paru zdaniach powiedzieć, co ma do zaoferowania Robert Biedroń? Kolokwialnie – z czym do ludzi idzie?
Z uśmiechem i nadzieją, że zakończy rządy PiS. OK. Ale co się za tym kryje konkretnie? Na razie Biedroń chowa się za bardzo okrągłymi hasłami, z których nie wynika zupełnie nic: "równość, solidarność, zasada państwa prawa i sprawne zarządzanie państwem". Tyle ma do zaoferowania w programie człowiek, który w polityce jest od wielu lat i poznał ją i przy Wiejskiej, i w samorządzie.
Szczegóły programu politycznego nowego projektu mają być ustalone w efekcie licznych spotkań z wyborcami w poszczególnych miastach. Biedroń już ruszył ze spotkaniami w Polskę, by budować nowy blok. Jakby zapomniał, że prezydentem Słupska pozostaje jeszcze przez parę miesięcy.
Zaangażowanie
O tym mówili w Słupsku i jego przeciwnicy, i zwolennicy. Że Roberta Biedronia w mieście po prostu nie ma. On bywa.
Pewnie też to zauważyłeś, że choć urzęduje w Słupsku, to co chwilę widzisz go, a to w studiu "Kropki nad i" u Moniki Olejnik, a to w przemierzającym ulice Warszawy samochodzie z Jarosławem Kuźniarem, a to w Empiku na Nowym Świecie na promocji swojej książki... Przed rokiem "Newsweek" wyliczył, że przez 3 lata prezydentury w Słupsku Biedroń aż 7 miesięcy spędził w delegacjach, odwiedzając aż 20 krajów.
Lokalni radni skarżyli się, że mało kiedy prezydent pojawia się na sesjach Rady Miasta lub na posiedzeniach komisji. Od tego byli zastępcy. I teraz zastępczyni Biedronia w słupskim ratuszu Krystyna Danilecka-Wojewódzka zamiast niego kandyduje na stanowisko prezydenta miasta. Nie brak opinii, że to ona dotąd kierowała miastem z tylnego siedzenia, a Biedroń tylko "dawał twarz". Czy to nie za mało?
Otoczenie
Zazwyczaj w nowych bytach politycznych jest tak, że to lider daje twarz. Kto stoi za nim, to w chwili wyborów kwestia trzeciorzędna. To on jest lokomotywą, która ma pociągnąć ten pociąg.
Jak głosujesz na PiS, to wiesz, że za Jarosławem Kaczyńskim stoi i Beata Szydło, i Zbigniew Ziobro, i Krystyna Pawłowicz, i także Antoni Macierewicz. Nawet jeśli na czas kampanii jest schowany. Zdajesz sobie sprawę, że tam jest i kropka. Głosujesz na PO, to też wiesz, że w pakiecie z Grzegorzem Schetyną dostajesz Sławomira Neumanna, Andrzeja Halickiego i Joannę Muchę. I jesteś w stanie orzec, czy ten zestaw Ci pasuje, czy nie.
Gdy decydujesz się na poparcie nowego politycznego projektu, to zazwyczaj nie wiesz, kto stoi za liderem. Ile to razy wyborcy się zdziwili, gdy zagłosowali na ugrupowanie Ryszarda Petru, a do Sejmu wprowadzili fana PiS Zbigniewa Gryglasa; gdy poparli antysystemowego Pawła Kukiza, a de facto zagłosowali na lidera nacjonalistów Roberta Winnickiego; gdy oddali głos na Janusza Palikota, a w zestawie znalazł się też (oprócz choćby Roberta Biedronia) były ksiądz Roman Kotliński, który trafił za kraty za podżeganie do zabójstwa żony.
Dziś trudno przesądzić, kto mógłby się znaleźć na ewentualnych listach ewentualnego ugrupowania Biedronia. Pewne jest jednak, że na ruszającej serii spotkań do polityka będzie się przyklejać masa ludzi, którym zamarzy się polityczna kariera. Pozostaje pytanie, czy lider znajdzie sposób na to, by odsiać tych, których do Sejmu nie należałoby wpuszczać.
Umiejętność współpracy
W ostatnim czasie Robert Biedroń poczuł się bardzo pewnie. Oczywiście, nietrudno się zachłysnąć własną potęgą, jeżdżąc od miasta do miasta i spotykając się ze zwolennikami. Błędem jest jednak ignorowanie tego, jak aktualnie wygląda układ sił w polityce. I że zawsze porozumienie jest lepsze od kłótni.
Pomijam już ostatnie uszczypliwości Roberta Biedronia wobec Grzegorza Schetyny i buńczuczne słowa o tym, że boją się go i PiS, i PO, bo jego nowy projekt sprawi, że obie partie znikną ze sceny politycznej.
Istotniejsze jest to, że Robert Biedroń nie był w stanie dogadać się z politycznymi oponentami na poziomie samorządu. Efekt zaś był taki, że prezydent Słupska nie uzyskał w swoim mieście absolutorium. Radni PiS zagłosowali przeciw, radni PO wstrzymali się od głosu, zarzucając prezydentowi miasta manipulacje danymi choćby o bezrobociu i długach, i Biedroń pozostał bez wystarczającego poparcia w Radzie Miasta.
Jeśli więc Biedroniowi marzy się, że bez współpracy z tymi, z którymi da się zawrzeć sojusz, na przykład z Barbarą Nowacką, jednoosobowo pokona Prawo i Sprawiedliwość, to pozostaje pytanie, czy nie za bardzo oderwał się od rzeczywistości.
Jest alternatywą
Więc jeszcze raz – wyobraź sobie, że po blisko trzech latach niepodzielnych rządów Prawa i Sprawiedliwości w Polsce doszedłeś do wniosku, iż przydałaby się polityczna zmiana. Niewykluczone, że nawet nie musisz sobie tego wyobrażać. W takim razie musiałeś też zadać sobie pytanie: skoro nie PiS, to kto? Znów mniejsze zło? Może to w końcu jest jakaś alternatywa. Jakaś, bo jeszcze nie bardzo wiadomo jaka.
Tym, którzy liczą na Roberta Biedronia, pozostaje wierzyć, że w lutym przedstawi faktycznie jakieś konkrety. I że wtedy będzie wiadomo, z czym (i z kim) do ludzi.