Czy "Kler” to film wymierzony w Kościół i religię? Czy dyskusja o nim zmieni Kościół jako instytucję? O czym tak naprawdę traktuje obraz Smarzowskiego i skąd się wzięła histeria na prawicy wokół niego? Rozmawiamy o tym z prof. Stanisławem Obirkiem, byłym jezuitą, wykładowcą na Uniwersytecie Warszawskim.
Jakie wrażenia ma pan po obejrzeniu filmu "Kler” Wojciecha Smarzowskiego. Czy to jest film antykatolicki, antychrześcijański, jak twierdzą jego krytycy?
Prof Stanisław Obirek: To nie jest film o Kościele, o księżach, o religii. To jest film o polskim społeczeństwie. Mam dwa skojarzenia związane z tym filmem. Po pierwsze chodzi o żywiołową, gorącą, namiętną recepcję odkąd pojawił się pierwszy zwiastun "Kleru”. Przed kilkunastoma laty podobną recepcję w Polsce miał film "Pasja” Mela Gibsona. Tamta recepcja także była bardzo polska. Jeździłem wtedy trochę po świecie i nigdzie tak emocjonalnie "Pasja” nie była odbierana.
Tamten film epatował brutalnością.
Tak, ale jak pamiętamy, polscy księża organizowali wręcz wyjścia zbiorowe uczniów na ten film, traktowano to niemal jak rekolekcje. Choć dla mnie był to w sumie film bardzo niereligijny. Drugi film, jaki mi się skojarzył, to oczywiście "Spotlight” traktujący o pedofilii w Kościele.
Mówię o tamtych filmach, bo wydaje mi się, że "Kler” jest bardziej filmem o nas, o polskim społeczeństwie niż o klerze. Proszę zauważyć, że tak naprawdę scenariusz został napisany na podstawie kronik sądowych. To wszystko było znane, wypowiedzi księży, wypowiedzi biskupów. To nie są historie wzięte z sufitu, tylko wynik słuchu reżyserskiego. Smarzowski niczym sejsmograf odebrał to, co w polskim społeczeństwie się dzieje.
Ten film uczłowiecza księży, pokazuje ich ludzkie słabości?
Myślę o innym jego sensie. Ten film nie traktuje, moim zdaniem, o księżach. Tak jak "Wesele” nie było filmem o polskich weselach, ale o patologii polskiej wsi, o styku szemranych interesów na prowincji, wręcz na granicy mafii. To był mocny głos Smarzowskiego na temat brutalnej transformacji społeczno-politycznej w Polsce. Tak samo tutaj – ja bym tych kliku księży, których pierwowzory można łatwo zidentyfikować – nie traktował jako reprezentantów kleru i nie postrzegał jak zwykłych ludzi.
To jak pan odebrał ten film?
To jest film o tym, jak rodziny nie są w stanie obronić swoich dzieci, jaka panuje zmowa milczenia wobec cierpienia ofiar pedofilów. To jest film o bezradności mediów, które dają się zastraszyć, mają jakieś swoje, mroczne interesy. To jest bardzo dobrze podpatrzony obraz chorej polskiej demokracji. Nie odnoszę się tutaj do komentarzy prawicowych dziennikarzy, czy polityków którzy przeważnie nie widzieli filmu, ale już wszystko wiedzą. Jerzy Owsiak słusznie napisał, że to jest jeden z najważniejszych polskich filmów po 1989 roku.
Dlaczego?
Jest ważny nie dlatego, że mówi o księdzu pijaku czy biskupie uwikłanym w jakieś "obyczajówki” w Rzymie. Bo my to wszystko wiemy. Nie muszę nawet wymieniać biskupów, którzy nie schodzili z łamów mediów, ale ich przewiny nigdzie nie były dopowiedziane. Jak media rozegrały sprawę bp. Paetza, bp. Wielgusa, Tylawy?
Możemy podać całą serię przykładów i nie trzeba tutaj Smarzowskiego, żeby je poznać. Ale on to pokazał w formie skondensowanej, choć owszem nieco agresywnej. Ale powtórzę: tak naprawdę jest to film o polskim społeczeństwie, a nie o Kościele i nie o księżach.
To skąd się wzięły w takim razie te histeryczne ataki na ten film, że jest właśnie wymierzony w Kościół, że to działo szatana, bo nie pokazuje dobrej strony Kościoła. Niektóre miasta zakazują wyświetlania tego filmu, a prawicowe media ze Stowarzyszeniem Dziennikarzy Katolickich na czele apelują o jego bojkot.
Ale są też bardzo spokojne reakcje, choćby w portalu jezuitów deon.pl, gdzie jest mowa o tym, że jest to film głęboko chrześcijański. Przede wszystkim media prawicowe i tzw. katolickie dopiero od kilku lat są reprezentatywne. To zawsze był egzotyczny margines. Z katolicyzmem i chrześcijaństwem nie miało to nic wspólnego. Teraz czują się mocne, bo dysponują wieloma głosami i rządzi PiS. Jeżeli i politycy, i dziennikarze nie pokwapią się nawet, żeby film zobaczyć, bo już wszystko wiedzą, to nie ma o czym mówić. To nie jest reakcja na rzeczywistość, na fakty, tylko próba zakrzyczenia rzeczywistości.
Mam nadzieję, że ten film wpłynie na poprawę jakości polskiego dziennikarstwa. Że nie będzie tak, iż holenderski dziennikarz Ekke Overbeek niczym samotny szeryf na południu Stanów Zjednoczonych walczy o prawdę. Może dołączą do niego inni. Poza tym wierzę, że ten film rzeczywiście spuści powietrze z nadętych księży i biskupów i trochę urealni to, kim oni są. Bo pedofilia jest tutaj tylko jednym z elementów. Myślę, że ta szara strefa, która umożliwiła budowę kosztujących miliony sanktuariów, już nie dotykam ich estetyki, czy takich albo innych pomników, zostanie odsłonięta. W tym sensie gest prymasa Polaka jest jakąś reakcją na to co się dzieje w przestrzeni publicznej.
Co jeszcze może zmienić ten film?
Mam nadzieję, że pijaństwo i konkubinaty dotyczące dużej części kleru przestaną być tematami tabu. Że rozpoczniemy, tak jak Kościół niemiecki, dyskusję o celibacie, o odszkodowaniach dla ofiar pedofilów, zamiast koncentrować się tylko na modlitwie za ich ofiary. Może to dobry czas na jakąś terapią społeczną, żeby wreszcie znormalnieć.