Czego boi się każdy kierowca? Wiadomo, awarii. Nowa Mazda 6 idzie tymczasem wbrew współczesnym trendom i oferuje swoim klientom silniki benzynowe albo wolnossące, albo... wolnossące. Taka decyzja pociąga za sobą pewne skutki. A jednym z nich jest przynajmniej teoretycznie obietnica mniejszej awaryjności.
Powiedzieć, że Japończycy idą pod prąd w motoryzacji, to właściwie nic nie powiedzieć. Bo jak właściwie można nazwać sytuację, kiedy klient na Mazdę 6 nie znajdzie w ofercie ani jednego turbodoładowanego silnika benzynowego? To znaczy jeden jest, ale tylko w USA. W Polsce nie ma takiej możliwości.
A przecież trend jest dokładnie odwrotny. Producenci wpychają klientom malutkie doładowane silniki (nawet litrowe), aby zapewnić niskie spalanie (w testach, w warunkach laboratoryjnych) oraz odpowiednią dynamikę jazdy. Bo dzisiaj mało kto chce mieć "wolne" auto.
Jednak za turbodoładowanymi silnikami idą problemy. Awarie turbin, pękające głowice (to najczęściej wysilone jednostki), problemy z dodatkowym osprzętem niewystępującym w silnikach wolnossących i tak dalej, i tak dalej. Dopóki samochód jest nowy to jeszcze jest okej. Ale przecież Polak często kupuje auto albo używane, albo nowe, ale zazwyczaj eksploatuje je przez wiele, wiele lat.
I oto jest ona: Mazda 6, której takie problemy są niestraszne. Ta w teście ma silnik o pojemności 2,5 litra, więc mamy do czynienia z bardzo old-schoolową motoryzacją. A przy okazji to nowy model: po drugim liftingu.
Kto widzi różnice?
Japończycy przekonują, że to zupełnie "nowa Mazda 6", ale wystarczy spojrzeć na auto, żeby domyślić się, że to tylko chwyt marketingowy. Tak naprawdę to drugi lifting modelu obecnego na rynku od 2012 roku. To już sześć lat!
Większe zmiany prawdę mówiąc nie były jednak potrzebne, bo po pierwsze konkurencja w ogóle wyrzuca sedany z oferty (w końcu teraz każdy chce mieć SUV-a), a po drugie to zawsze było jedno z najlepiej wyglądających aut w klasie.
To nie zmieniło się po liftingu: projektantom udało się nie zepsuć tego wyjątkowego auta, a wręcz trochę je upiększyć. Z przodu mamy więc nowe lampy, zderzak i grill, a z tyłu zderzak i lampy. Są one połączone chromowaną listwą, z przodu w oczy rzuca się fikuśny kształt wspomnianego grilla.
Czy ta kombinacja wygląda dobrze? Tak. Czy warto zmienić "poprzednią" Mazdę 6 na "tę nową" tylko dla wyglądu? Raczej nie.
Za to w środku można poczuć się w sumie jak w aucie... klasy wyższej. Podoba mi się tutaj właściwie wszystko. Na kierownicy jest mięsista skóra - nie cienka jak papier, która pojawia się u wielu innych producentów. Pomiędzy klasycznymi zegarami pojawił się jeden cyfrowy, bardzo czytelny. Przeprojektowany panel klimatyzacji wygląda znacznie lepiej.
Jest też naprawdę dużo skóry (przynajmniej w wyższych wersjach wyposażenia). Na drzwiach, na desce rozdzielczej, nawet boczki tunelu środkowego są obite przyjemnym w dotyku materiałem. A to miejsce, gdzie wielu producentów oszczędza. Także tych premium.
Fotele w nowej wersji są wyraźnie większe, zrobione bardziej pod europejskiego (czyt. wyższego) klienta. Mogą być ogrzewane i - to nowość - wentylowane. Obie funkcje działają bez zarzutu. No i wisienka na torcie: wyświetlacz przezierny dostępny bez dopłaty (!) w większości wersji wyposażeniowych. Nie taki na wysuwanej szybce, a wyświetlany na szybie przedniej, jak w autach drogich marek. Najczęściej ten dodatek jest po prostu za drogi, a tu taka miła niespodzianka.
Nie podobają mi się tylko dwie rzeczy. Po pierwsze mały ekranik na środku kokpitu. Jego rozmiar to jeszcze nie taki problem, ale sam system jest mało intuicyjny i przestarzały. Jakość obrazu z kamer też nie powala.
Druga kwestia to wykończenie tunelu środkowej w plastiku w "nieśmiertelnym" piano black. Auto nie miało gigantycznego przebiegu, ale ten element był już niemiłosiernie porysowany i po prostu zniszczony.
Jeździ... jak nic innego na rynku
Podróż nową "szóstką" jest trochę jak powrót do przeszłości. Przy czym szybko okazuje się, że ta przeszłość jest/była bardzo kusząca.
Testuję naprawdę wiele samochodów i już naprawdę rzadko mam okazję jechać samochodem z silnikiem wolnossącym. Chyba że jest to pięciolitrowy Ford Mustang, ale powiedzmy, że to "trochę" nie ten segment.
Turbodoładowane samochody - także te benzynowe - mają swoją unikalną charakterystykę. Nie ważne czy to samochód 100-konny czy 200-konny, gwałtowne wciśnięcie gazu bardzo szybko kończy się osiągnięciem wysokiego momentu obrotowego. Dlatego nagle okazuje się, że np. dwulitrowa Skoda Superb w kombi dosłownie wbija w fotel.
Czar pryska po przekroczeniu pewnych obrotów, kiedy silnik dostaje zadyszki. Pozostaje podnieść bieg, znowu pokonać turbodziurę (jeśli jest), znowu odbicie głowy od zagłówka, znowu utrata tempa i tak w kółko.
Mazda 6 jest zupełnie inna. Dostojna - to chyba najlepsze słowo. 192-konny (tak, bez turbo tyle się "wyciąga" z tak dużego silnika) idealnie współpracuje z "tylko" sześciobiegowym automatem. Moc rośnie liniowo, dość aksamitnie, aż do końca obrotomierza.
"Szóstka" pomimo dużego silnika przyspiesza w pewnym sensie spokojnie. Po wdepnięciu gazu w podłogę można bez kłopotu ruszyć najszybciej na światłach (8,1 sekundy do 100 km/h), ale ten samochód do tego zupełnie nie prowokuje. Tu się bardzo przyjemnie połyka kolejne kilometry. Tak po prostu.
Może dlatego, że w środku jest tak komfortowo. Za Mazdę 6 w takiej wersji jak w teście (SkyPASSION) trzeba zapłacić co najmniej 150 tysięcy złotych, ale w środku można poczuć się jak w aucie z co najmniej dwójką z przodu. Nie żartuję. Nawet moja dziewczyna zwróciła na to uwagę sama z siebie.
Mazda 6 świetnie wybiera nierówności, ale nie jest niestabilna w zakrętach. Wreszcie jest w niej naprawdę cicho, przytulnie i po prostu wygodnie. Jedyny minus to hałas silnika przy gwałtownym przyspieszaniu. Ale już przy miarowej jeździe w środku jest naprawdę komfortowo. To samochód, w którym po prostu chce się być.
Dlatego Mazda 6 sprawia najwięcej przyjemności wtedy, kiedy jest delikatnie traktowana. Bo podkreślmy to jeszcze raz: ci, którzy szukają sportowych emocji za kółkiem, raczej nie mają... w ogóle czego tu szukać.
Nie szokuje także spalanie. To znaczy w mieście zagwozdkę będzie miał ten, kto będzie chciał zejść poniżej 12 litrów. To jednak duże, ciężkie auto, z relatywnie dużym silnikiem, które wymaga obrotów do sprawnej jazdy.
Ale już w trasie jest bardzo minimalistycznie: na autostradach nawet mniej niż 9 litrów, a na drogach ekspresowych wystarczy 7-8 litrów. Więc nie jest tak, że niskie spalanie jest możliwe w nowych autach tylko z doładowanymi silnikami. A że Mazda 6 dzięki swojemu komfortowi jest wręcz stworzona do długich podróży, to widać jak na dłoni, że to auto dla tych, którzy jeżdżą dużo.
Drogo i niedrogo
Cennik Mazdy 6 zaczyna się od niecałych stu tysięcy złotych. Za te pieniądze można wyjechać autem w najuboższej wersji SkyMOTION i dwulitrowym, 145-konnym silnikiem benzynowym.
Nie miałem okazji jechać takim autem, ale mam pewne wrażenie, że dla kierowcy w 2018 roku taka moc może być już niewystarczająca. Mimo wszystko. Lepiej rozglądać się za odmianami 165-konnymi (jeśli nie taką 194-konną jak w teście).
Cennik zamyka wersja kombi z 184-konnym dieslem (2,2 litra) - i jest to jedyny model dostępny z napędem na cztery koła. Cena to już niecałe 200 tysięcy. Oczywiście "po drodze" jest wiele innych wersji.
O Maździe często mówi się jako o tańszej alternatywie choćby dla Volkswagena, ale prawdę mówiąc porównywalne wyposażeniem wersje Passata są dość podobne cenowo. Nie ma tu więc jakiegoś efektu wow.
Ale jest też druga strona medalu. Z przyjemnością stwierdzam, że za kierownicą tego auta można poczuć się tak komfortowo, jak w autach tych droższych niemieckich marek. A od nich "szóstka" jest już znacznie tańsza. Śmiejcie się, ale naprawdę jest dobrze.
I może to będzie najlepsze podsumowanie: często testuję auta, o których mówię, że mógłbym sobie je kupić, ale mnie na nie jednak nie stać. To też mógłbym sobie kupić... i może nawet kiedyś to zrobię. Nie wiem czy nowe, może używane. Ale jest szansa, że będzie dość mało awaryjne.
Mazda 6 na plus i minus:
+ Jeden z najlepiej wyglądających sedanów na rynku + Olbrzymi komfort jazdy + Niskie spalanie w trasie - Jazda dla niektórych może nie być wystarczająco dynamiczna nawet z 2,5-litrowym silnikiem - Hałas przy przyspieszaniu