Być może czytaliście którąś z jego książek albo słyszeliście historię gościa, który w latach 90. zbudował w Polsce małe narkotykowe imperium. Jarosław Maringe ps. "Chińczyk" opowiedział naTemat, czym jest "dojrzewanie bananów".
Pod koniec listopada ekspedientki w kilku sklepach sieci Stokrotka musiały się nieźle zdziwić, kiedy w trakcie rozładowywania skrzynek z bananami znalazły wewnątrz nich paczki wypełnione kokainą. Biały proszek trafił do Polski wraz z transportem bananów z Ekwadoru.
Narkotyki zostały znaleziono w czterech województwach – mazowieckim, łódzkim, śląskim i dolnośląskim. W sumie 220 kg koki o łącznej wartości kilkudziesięciu milionów złotych. Pozostaje pytanie, jak do tego doszło?
Jako twórca wyjątkowo skutecznych patentów na szmuglowanie narkotyków, może mi Pan powiedzieć, jakim cudem w jednym tygodniu na terenie Polski przepada transport ponad 200 kg kokainy?
Dziwnym zbiegiem okoliczności kiedyś faktycznie zajmowałem się "dojrzewaniem bananów". Moim zdaniem przemytnicy - amatorzy po prostu pomylili skrzynki. Prawdopodobnie dilerzy, którzy czekali na towar, dostali zamiast niego banany, natomiast koks poszedł do Stokrotki. Widziałem już kiedyś takie rzeczy. Dzieje się to w Polsce co jakiś czas. Tu jednak skala pomyłki jest porażająca, ktoś strzelił sobie w kolano.
Ciekawą opcją byłoby sprawdzenie, co to w ogóle była za firma, która zajmowała się tym transportem. To jednak pewnie w końcu wyjdzie, nawet jeśli byłoby trzeba szukać prawdy po "słupach". Niesamowicie ciekawa historia.
A co oznacza fakt, że kokaina została znaleziona w zupełnie różnych od siebie okręgach – w województwie łódzkim, dolnośląskim, śląskim i mazowieckim?
To tylko potwierdza fakt, że importer adresował paczki z kokainą na magazyny Stokrotki.
Czyli kartel dogaduje się na miejscu z eksporterem bananów i to on wysyła dla nich przesyłki z narkotykami?
Tak.
Czym się Pan obecnie zajmuje?
W tej chwili zajmuje się dwiema branżami. Jestem twórcą gier MMO na urządzenia mobilne, to moja najnowsza pasja. Poza tym, w moim życiu dzieje się naprawdę dużo. Co prawda znudziło mi się już pisanie książek, lecz w ich miejsce zabrałem się za tworzenie scenariusza dla jednego reżysera. Najwięcej czasu schodzi mi jednak na gry i algorytmy. Dlatego tak ciężko mnie złapać.
Wcześniej zależało mi na tym, by wykluczyć zarabianie gangsterów na książkach. Zrobiłem to, dlatego teraz zabrałem się coś innego – w tym przypadku gry MMO.
Pan chyba szybko się nudzi.
To nie tak. Ja jestem antropologiem życia – więcej satysfakcji daje mi badanie konkretnych środowisk czy rzeczy, niż osiąganie sukcesów na ich polu.
To wyszło jakieś pięć lat temu – zastanawiałem się, czy mam jakieś zaburzenia emocjonalne, jestem uzależniony od emocji lub cierpię jeszcze na coś innego. Odnalazła mnie grupa socjologów z Collegium Civitas, pod przewodnictwem dr. Marka Troszyńskiego. Zaczęliśmy prowadzić badania nad antropologią życia. Dowiedziałem się wtedy, że jestem jedną z bardzo niewielu osób, urodzonych z tym fenomenem.
To pewnego rodzaju przekleństwo, które polega na tym, że co chwilę będę wpadał w nowe środowiska, by je badać. Tak było z przestępczością, dziennikarstwem, a teraz z grami.
Bardzo się Pan wciągnął w te gry?
Na pewno Pan o tym nie wie, ale wśród graczy MMO jestem jedną z największych legend na świecie, głównie w takich grach jak World of Tanks Blitz czy Stormfall. Dodatkowo prowadzę szkolenia dla graczy za pośrednictwem globalnych forów, o tym, jak nie dać się oszukać dużym firmom produkującym gry MMO. Piszę również poradnik o tym, jak chronić się przed oszukiwaniem na mikropłatnościach.
Na polu gier MMO prowadzę naprawdę dużo różnych działań, jednak nie o wszystkim mogę Panu teraz powiedzieć. Proszę jednak śledzić doniesienia medialne, bo wkrótce będzie o tym głośno.
Brzmi poważnie.
Zasadniczo chciałbym stworzyć miejsce wirtualnej rozrywki dla tysięcy osób. Świata opartego na naszej planecie w dwóch wersjach zbudowanych na jednym silniku. Dla pierwszej grupy graczy będzie dedykowany świat stylizowany na wiek XVIII, XIX i XX. Drugi model ma nawiązywać do mojej ulubionej serii Warhammer, czyli produktu firmy Total War.
Dla niewtajemniczonych, świat będzie mocniej osadzony w świecie fantasy niż rzeczywistym. Mówię o tym pomyśle otwarcie, ponieważ wielu ludzi może mieć ideę, ale tylko garstka wie, co z nią zrobić. Na przykład jak ustawić mikropłatności, by użytkownicy nie czuli się wykorzystywani. Ja to wiem.
Mam wrażenie, że poza badaniami w zakresie "antropologii życia", bardzo istotną kwestią w Pana przypadku jest hajs.
I tu się pan myli. Na pewno kreatywność jest cechą, którą uwielbiam rozwijać, ale hajs? Ja dam panu pewien przykład, a nawet dowód – gdyby chodziło o pieniądze, nie skłóciłbym się z pewnymi dziennikarzami przy okazji promocji mojej książki. Jednak, że uznałem to środowisko za wyjątkowo paskudne, wolałem pozostać uczciwym wobec siebie i nie brać udziału w ich szemranych rozgrywkach.
Przez to odcięto mi dostęp do obecności w mediach, skutkiem czego sprzedaż moich książek spadła o 90 proc. Ja napisałem je przede wszystkim po to, by zamknąć temat zarabiania gangsterów na byłym bandytyzmie. To był mój cel, pisałem o tym w mailach, które być może kiedyś opublikuję.
A Pan nie odcinał kuponów na byłym bandytyzmie? Czytając Pana książkę, miejscami wpada się w świat, który przypomina akcję hollywoodzkiego filmu. Z tą różnicą, że Pan to przeżył.
To wszystko zależy od tego, na jakim się jest poziomie świadomości emocjonalnej. W tej chwili mój punkt świadomości jest zupełnie inny, jestem wysoko ponad starym życiem. Wiadomo, że dostarczało mi ono wielu przeżyć, emocji i rozmaitych doświadczeń. Mieszkałem w 11 krajach, odwiedziłem około 50 – poznałem mnóstwo ciekawych kultur.
Wynalazłem patent na przemyt amfetaminy w butlach gazowych, który nigdy nie wpadł na granicy. To dawało mi emocje, owszem, ale wtedy, nie teraz.
A za co Pan tak nie lubi dziennikarzy?
To nie jest tak, że nie lubię wszystkich dziennikarzy, żebyśmy mieli jasność. Mam szacunek do bardzo wielu z nich, jak chociażby Magdaleny Rigamonti. Nie cierpię tych, którzy na początku lat 90. nie nadawali się o niczego, ale przypadkiem udało im się trafić w taką niszę, jak dziennikarstwo śledcze.
Wtedy wszystko tak naprawdę działo się samo, nie trzeba było wiele się starać, żeby zrobić karierę w prasie. Oni jednak poczuli się wielcy, wyjątkowi i zaczęli manipulować ludźmi. Jest kilku takich dziennikarzy śledczych, którzy raczej prowadzili śledztwo, jak zarobić parę złotych, zamiast tropić prawdziwe afery. To czysta hipokryzja.
Ile zawdzięcza Pan ludziom a ile sobie?
Wszystko zawdzięczam samemu sobie, jednak staram się pomagać innym ludziom. Mam w sobie bardzo dużo empatii, lubię to robić.
Nie zawdzięcza Pan niczego nawet swoim rodzicom?
Dziękuję mojej mamie za to, że mnie urodziła. Poza tym nic. W wieku 13 lat zarabiałem 100 dolarów tygodniowo, mając 16 bylem już takim indywidualistą, że sam się utrzymywałem.
A stare życie naprawdę już Pana nie pociąga?
Powiem panu, że mi o tych narkotykach to już nawet wstyd mówić. Totalnie mi na tym nie zależy.