Choć zbiór zastrzeżony IPN, czyli tzw. Zetka, został formalnie zlikwidowany w połowie 2017 roku nadal odsłania jakieś swoje tajemnice. Najnowszą jest informacja, że Kazimierz Kujda, wieloletni prezes powiązanej z PiS spółki Srebrna, był Tajnym Współpracownikiem SB o pseudonimie "Ryszard”. Plotki na jego temat krążyły w środowisku PiS juz od jakiegoś czasu, teraz potwierdzili je dziennikarze i w końcu przyznał to sam Kujda. Wcześniej w "Zetce" znaleziono akta Jerzego Zelnika i Andrzeja Przyłębskiego. Co może jeszcze skrywać?
O lustracji Kujdy pisaliśmy w naTemat tutaj. Portal Onet przeanalizował jego akta, odtajnione pod koniec stycznia ze zbioru zastrzeżonego. Wynika z nich, że Kazimierz Kujda został zarejestrowany w 1979 r., zaś wyrejestrowany w 1987 r.
To PiS grało teczkami
Dlaczego dokumenty dotyczące Kujdy wyciekły dopiero teraz, po ujawnieniu nagrań prezesa Kaczyńskiego? To przecież PiS, a szczególnie środowisko Antoniego Macierewicza lubowało się przez lata w grach teczkami. Poza "świętym gralem" byłego ministra obrony, czyli wciąż nieujawnionym aneksem z raportu likwidującego Wojskowe Służby Informacyjne, drugim takim rezerwuarem spekulacji i domysłów był tzw. zbiór zastrzeżony IPN.
Po ostatnich wyborach Kujda objął szefostwo Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska, które jako jedyne tak wysokie stanowisko w państwie jest... wyłączone z lustracji. A ustawę lustracyjną tworzyli i nowelizowali politycy PiS.
– Logika zbioru zastrzeżonego IPN była taka, że to są dane osób, które ze względu na to iż mogą być jeszcze w jakiś sposób przydatne dla państwa, czy dla służb, nie powinny zostać ujawnione. Na to nałożono jednak różne filtry polityczne – tłumaczy w rozmowie z naTemat Piotr Niemczyk, były oficer służb, obecnie ekspert ds służb specjalnych.
– Pojawiały się bowiem legendy o tym, że znajdują się tam np. nazwiska wysoko postawionych duchownych. Że nie chodzi tylko o osoby ważne z punktu widzenia interesów, czy bezpieczeństwo państwa, ale także o osoby "przechowywane" tam ze względów politycznych – dodaje.
To jeszcze nie koniec
Według Niemczyka nie jest oczywiście tak, że wszystkie teczki byłej SB są skompletowane w IPN. – Tyle różnych ekip próbowało w tym gmerać i tak wielu badaczy, których nie chcę nazywać historykami bo bardziej zasługują na miano manipulatorów, że nie zdziwiłbym się, gdyby wypłynęły kolejne nazwiska – podkreśla.
Instytut Pamięci Narodowej otrzymał je od Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Agencji Wywiadu (wcześniej Urzędu Ochrony Państwa), Straży Granicznej oraz dwóch służb wojskowych podlegających ministrowi obrony narodowej: Służby Kontrwywiadu Wojskowego i Służby Wywiadu Wojskowego (wcześniej: Wojskowych Służb Informacyjnych).
Zgodnie z nowelizacją ustawy o IPN z 29 kwietnia 2016 r. instytucja zastrzegania dokumentów w tym zbiorze przestała istnieć. Tzw. zbiór zastrzeżony został formalnie zlikwidowany 17 czerwca 2017 r.
Wcześniej powstawały na temat tego zbioru różnego rodzaju teorie i mity. Szczególnie prawica wierzyła, że znajdują się tam materiały, które wyjaśnią najnowszą historię Polski. Tymczasem od likwidacji zbioru minęło prawie dwa lata, a na razie wielkich sensacji nie było, no chyba że w PiS.
Mieliśmy też lustrację Andrzeja Przyłębskiego, ambasadora w Niemczech, męża prezes TK Julii Przyłębskiej. IPN udostępnił teczkę personalną tajnego współpracownika o pseudonimie „Wolfgang”. Według "GW” teczki „Wolfganga” były przechowywane latami w zbiorze zastrzeżonym. On sam zaprzecza jednak współpracy i twierdzi, że jego teczka "nigdy nie była w tzw. zbiorze zastrzeżonym”.
W ostatnich latach głośno było też m.in. o sprawie abp Józefa Kowalczyka, oskarżanego o współpracę z bezpieką. "Rzeczpospolita" dotarła jednak do raportu, który wskazuje na to, że abp Kowalczyk współpracy odmówił. Dokument ten znajdował się przez lata właśnie w zbiorze zastrzeżonym IPN. A także o abp Sławoju Leszku-Głodziu, metropolicie gdańskim.
Dzika lustracja ma jednak zawsze dwie strony. Gra zbiorem zastrzeżonym naraziła na niebezpieczeństwo byłych albo nawet czynnych polskich agentów. – Pamiętam że, gdy ten zbiór zaczął być ujawniany przy "rozpakowywaniu" wielu byłych współpracowników wywiadu, czy nawet oficerów wywiadu działających w dyplomacji III RP nagle zostało zdemaskowanych – opowiada Niemczyk. Tak mogło być np. z "Wolfgangiem”.
Akcja "Hiacynt"
Część fachowców uważa jednak, że z prawdziwym trzęsieniem ziemi w polityce możemy mieć do czynienia, gdy zostaną opublikowane dokumenty z akcji "Hiacynt”, którą prowadziła milicja obywatelska na rozkaz gen. Czesława Kiszczaka wobec homoseksualistów od 1985 do 1990 r. Milicjanci zgromadzili dane o ok. 12 tys. osobach, począwszy od ówczesnych nastolatków.