Niemiecki tygodnik "Der Spiegel" na swojej stronie internetowej prezentuje listę dziesięciu najgroźniejszych polityków Europy. Tych, którzy na fali antyunijnych resentymentów rosną w siłę rzucając populistyczne hasła.
Listę otwiera Markus Söder, minister finansów Bawarii, który głośno powtarza, ze Grecja powinna opuścić strefę Euro, co uczyni z niej przykład dla innych państw.
Znajdziemy tu jednak także dużo "groźniejszych" polityków. Popularność w Unii zdobywają bowiem egzotyczni do tej pory kandydaci, startujący pod szyldami eurosceptycyzmu oraz flirtujący z elementem faszystowskim.
Taką jest Francuzka Marine Le Pen, jedyna kobieta na liście, która w wyborach prezydenckich we Francji zdobyła trzecie miejsce z 17,9 procentami głosów. Kieruje Frontem Narodowym, partią jej ojca Jeana-Marie Le Pena, o profilu narodowo-konserwatywnym. Także Timo Soini, fiński polityk z socjalnej i nacjonalistycznej partii Prawdziwi Finowie, w wyborach prezydenckich w swoim kraju osiągnął niemały sukces. Zajął czwarte miejsce otrzymując 9,4 procent głosów.
Dalej na liście pojawili się tacy politycy jak Brytyjczyk Nigel Farage, europarlamentarzysta znany z ciętego języka (mówił o przewodniczącym Rady Europejskiej Hermanie Van Rompuyu, że ma "charyzmę ofiary losu") i krytykowania demokratyczności ciał unijnych. "Spiegel" "wyróżnił" także Geerta Wildersa – znanego w naszym kraju za sprawą otwartej przez niego strony internetowej, która umożliwiała składanie donosów na imigrantów, głównie Polaków.
W "zaszczytnym" gronie znajdziemy także Viktora Orbana – niepokornego premiera Węgier, Heinza-Christiana Strachego – przewodniczącego Wolnościowej Partii Austrii, której czołowa działaczka negowała Holocaust, Alexandra Dobrindta czołowego polityka niemieckiej CSU, który głośno krytykuje Grecję i nawołuje do powrotu drachmy, oraz Silvio Berlusconiego – kontrowersyjnego byłego premiera Włoch.
Na liście nie znalazł się żaden polski polityk – od kiedy pożegnaliśmy w wyborach Samoobronę i Ligę Polskich Rodzin, antyunijne resentymenty nie przebijają się w naszym kraju. Prawdopodobnie dlatego, że po prostu bardzo zyskaliśmy na naszym członkostwie.
Czy jednak takie ruchy nie nasilą się także u nas? Przy następnych wyborach przekonamy się, czy eurosceptyczna nuta nie będzie głośniejsza.