Bierzemy pod uwagę nie tylko, że jesienią będzie nam potrzebny dodatkowy koalicjant, ale i możliwość przegrania wyborów. Ciężko pracujemy z nadzieją, że to przyniesie efekt, ale musimy być gotowi także na niekorzystne rozstrzygnięcia – mówi #TYLKONATEMAT Kamil Bortniczuk. Rzecznika Porozumienia pytamy o zaufanie do partnerów ze Zjednoczonej Prawicy, plany na wybory i wszystkie możliwe scenariusze nowej koalicji rządzącej.
Nie żałuje pan decyzji o objęciu mandatu po Bartłomieju Stawiarskim, który w listopadzie zamienił Sejm na gabinet burmistrza Namysłowa? Trafił pan na Wiejską, gdy w zrobiło się naprawdę gorąco...
Nie żałuję. Podjąłem decyzję o objęciu mandatu bardzo świadomie. Plany Bartłomieja Stawiarskiego nie były dla mnie zaskoczeniem. Wiedziałem, że on od dłuższego czasu chciał powalczyć o swój rodzinny Namysłów. Oczywiście rozważyłem wszelkie za i przeciw, ale kwestią honoru, odpowiedzialności i lojalności wobec wyborców było przyjęcie tego mandatu.
A czy trafiłem na wyjątkowo gorący okres? Przecież polityka jest materią, w której zawsze dużo się dzieje. Jak rozumiem, chodzi panu o to, że aktualnie nasz obóz jest w defensywie i musi się bronić zamiast przedstawiać nowe rozwiązania dla Polaków...
Polityka prawie nigdy nie daje możliwości pełnego zadowolenia. Polityka to sztuka osiągania tego, co możliwe do osiągnięcia. Biorąc pod uwagę, ile Porozumienie "waży" jako środowisko polityczne skupiające ludzi o konserwatywnym światopoglądzie i liberalnym podejściu do gospodarki, uważam, iż udało nam się osiągnąć bardzo dużo. Szczególnie w zakresie pozytywnych zmian dla mniejszych przedsiębiorców oraz zachęt do inwestycji w badania i rozwój.
Każdej ekipie rządzącej zdarzają się okresy lepsze i gorsze. To normalne. Jeśli – jak zwrócił pan uwagę - opinia publiczna zauważa jednak, że Porozumieniu udaje się unikać kryzysów, to pozostaje nam się z tego cieszyć. Polityczne pożary staramy się gasić skutecznie i szybko.
Gdy jednak patrzę na całą Zjednoczoną Prawicę, mogę z pełną odpowiedzialnością ocenić, iż zasługujemy na pozytywną ocenę. Tak też oceniają nas Polacy. Co potwierdzają ostatnie sondaże – nie tylko partyjne, ale również te dotyczące jakości życia. Sądzę, że cały nasz obóz wypada na mocną 4-kę. Może nawet z symbolicznym plusem - tak, jak brandujemy nasze kluczowe projekty.
Wierzy pan prezesowi Kaczyńskiemu, iż nie wiedział on o agenturalnej przeszłości Kazimierza Kujdy?
Tak. Zakładam, iż nie ma powodów, by Jarosław Kaczyński miał mówić nieprawdę. Zwróćmy uwagę, że chodzi o tajnego współpracownika, który z natury rzeczy jest... tajny. Gdyby o przeszłości Kazimierza Kujdy było powszechnie wiadomo, nasi przeciwnicy polityczni wykorzystaliby to dawno temu.
Zacznijmy od tego, że w całej tej inwestycji w wieżowce chodziło o zagwarantowanie przychodów Instytutowi im. Lecha Kaczyńskiego, by ten mógł działać za 10, 15 czy 20 lat. Dopiero wówczas byłyby przecież z tego prawdziwe zyski, a nie tylko środki na spłatę kredytu. A to dowodzi jedynie temu, iż Jarosław Kaczyński jest państwowca i mężem stanu, który patrzy w przyszłość. Nie tylko tę najbliższą, ale i czasy, gdy w polityce już go nie będzie.
Zakładam więc, że mąż stanu i państwowiec nie rozmawiał ze Zbigniewem Ziobrą jako prokuratorem generalnym o toczących się śledztwach. Sądzę, iż obaj panowie rozmawiali jako szefowie koalicyjnych partii. Tematów do takich rozmów w okresie przedwyborczym jest naprawdę sporo. Domykamy przecież kształt list kandydatów do Parlamentu Europejskiego.
Skoro mowa o wyborach... Mamy niesamowity rozrzut w nowych sondażach – jedne dają Zjednoczonej Prawicy ponad 37 proc. poparcia, inne ledwo 29 proc. Które uznajecie za bardziej wiarygodne?
Może moje myślenie nacechowane jest życzeniowością, ale... bardziej przekonują mnie sondaże, w których wypadamy lepiej! Jednak wcale nie uważam, że najistotniejsze są badania preferencji partyjnych. O wiele bardziej ciekawią mnie sondaże, w których Polacy oceniają jakość swego życia, czy np. poziom realizacji postulatów wyborczych. W tego typu badaniach wyborcy oceniają nasze rządy bardzo pozytywnie.
Dlatego sądzę, iż przy urnach okaże się, że zasłużyliśmy na legitymację do rządzenia w kolejnych latach. Pierwsze z tegorocznych wyborów – te do PE – będą jednak specyficzne. Na ich wyniki rzutuje frekwencja, która „tradycyjnie” bywa bardzo niska...
Największym zagrożeniem dla Zjednoczonej Prawicy jest demobilizacji wyborców?
W mojej ocenie, to zjawisko łączące całą klasę polityczną. Ten problem miały dotąd absolutnie wszystkie partie. Z jakiegoś powodu Polacy wyjątkowo niechętnie chodzą na wybory do Parlamentu Europejskiego. Frekwencja na poziomie 20-25 proc. jest dla demokracji żenująca. Przecież wyniki referendów, przy takiej frekwencji nie są uznawane za wiążące.
Wszyscy myślą już głównie o jesieni. Bierzecie pod uwagę, że wasz obóz trzeba będzie wówczas poszerzyć o nowego koalicjanta?
To byłby z naszej strony brak roztropności, gdybyśmy o tym nie myśleli. Wiemy, że wybory w 2015 roku ułożyły się dla nas bardzo szczęśliwie. Na ich ostateczny wynik wpłynęło kilka zbiegów okoliczności. Partia KORWiN była ułamek poniżej progu, podobnie jak koalicja Zjednoczonej Lewicy. Obowiązujący w Polsce system wyborczy sprawił, że dzięki temu nasza przewaga ważyła więcej przy przeliczaniu głosów i osiągnęliśmy samodzielną większość.
Powtórzę jeszcze raz: jestem przekonany, że zasłużyliśmy w pełni, by dostać legitymację do zmieniania Polski przez kolejne cztery lata. Bo realizujemy konsekwentnie nasz program i rozwiązujemy problemy Polaków – zarówno zastałe, jak i te pojawiające się na bieżąco. W polityce trzeba jednak zakładać wszystkie scenariusze.
Bierzemy więc pod uwagę nie tylko, że będzie nam potrzebny dodatkowy koalicjant, ale i możliwość przegrania wyborów. Ciężko pracujemy z nadzieją, że to przyniesie efekt, ale musimy być gotowi także na niekorzystne rozstrzygnięcia.
Załóżmy, że Wiosna osiągnie tak wysokie poparcie, jak marzy się to Robertowi Biedroniowi. Bylibyście wówczas gotowi wejść w koalicję z Platformą Obywatelską, by powstrzymać światopoglądową rewolucję?
Nie czuję się upoważniony, by wypowiadać się w tej sprawie w imieniu całej Zjednoczonej Prawicy, czy nawet Porozumienia, ale osobiście uważam, że to scenariusz wyjątkowo trudny do realizacji. PO powinno najłatwiej porozumieć się z Biedroniem. Teraz wymieniają silne ciosy tylko dlatego, że walczą o podobny elektorat.
Sądzę, iż Zjednoczonej Prawicy znacznie bliżej byłoby do Polskiego Stronnictwa Ludowego, czy ruchu Pawła Kukiza. Zapewne moglibyśmy też rozmawiać z formacją, którą dopiero tworzy Robert Gwiazdowski.
Rozważmy jeszcze jeden "hardcorowy" scenariusz... A co jeśli PO będzie mogła zatrzymać tylko i wyłącznie koalicja z Wiosną?
Uważam, że nie ma na to szans. Zjednoczona Prawica zbyt mocno stawia na konkretne idee. Tymczasem po zapowiedziach programowych Roberta Biedronia – pomijając kwestię ich wykonalności, czy raczej awykonalności – widzimy, że to inny biegun. Jeśli mowa o lewicy, to chyba łatwiej porozumielibyśmy się z Sojuszem Lewicy Demokratycznej...
Z Wiosną współpracy sobie nie wyobrażam. Oni podważają wszystko, na czym opiera się polska państwowość. W partii Roberta Biedronia kwestionują naszą kulturę, tradycję i religię. A ich postulaty ekonomiczne? Są zupełnie nieprzemyślane, nieprzeliczone i podszyte ideologią. Dziś trudno mi sobie wyobrazić, że mielibyśmy tworzyć koalicję.