Gdy w Jedynce lub Dwójce widziałem jakiś czas temu reklamy relacji z nadchodzących igrzysk, byłem przekonany, że podziękuję, wybiorę konkurencję. Ale zostałem, bo publiczna Londyn 2012 relacjonuje ciekawie, przechodzi samą siebie. Jestem w szoku. I chylę czoła. Nie spodziewałem się.
Dotychczas było tak - jest jakieś wydarzenie sportowe i pokazują je dwie stacje. TVP i, powiedzmy, Eurosport. Konkurs skoków albo Tour de Pologne. Uruchamiam publiczną i dowiaduję się, że temu wyszło, bo mu powiało pod narty. A temu nie wyszło bo dostał podmuch w plecy. Tak jakby nie liczyły się umiejętności, a tylko warunki. Nic więcej. Albo dowiaduję, że wyścig Tour de Pologne jest wspaniały, że startują w nim najlepsi kolarze świata, w tym aktualny mistrz globu. Komentator mówi, że oni wszyscy w Polsce jadą na maksa.
Ja widziałem co innego i szukałem gdzieś normalności. Wybierałem konkurencję, taki Eurosport. Teraz są igrzyska w Londynie, największa z możliwych imprez. I, o dziwo, teraz wybieram Jedynkę.
Ściągnęli właściwych ludzi
Kluczem było postawienie na komentatorów znanych z innych stacji. Już na Euro 2012 ściągnięto z Canal Plus Jacka Laskowskiego. Trzeba przyznać, że w trakcie polsko-ukraińskiego turnieju gwarantował najwyższą jakość programu. Teraz relacjonuje siatkówkę - mecze kobiet i mężczyzn, szkoda, że nie Polaków - i idzie mu nie gorzej niż z piłką. Kolarstwo? W publicznej pojawił się Krzysztof Wyrzykowski, który dotychczas największe wyścigi relacjonował w Eurosporcie razem z Tomaszem Jarońskim. Czy to ściganie na szosie, czy na torze - znak firmowy Wyrzykowskiego pozostał. Po pierwsze wiedza, po drugie żarty, dygresje, idealnie komponujące się z całą transmisją.
Wyrzykowski z Jarońskim w swoim stylu komentują Tour de France:
Oglądając walki bokserskie, zastanawiam się zawsze, czy jest ktoś, kto o swojej dyscyplinie wie więcej niż Janusz Pindera. Na ring wychodzi człowiek, którego pierwszy raz widzę na oczy, a on mi od razu tłumaczy na antenie, kiedy z kim walczył, jaki był wynik, czy były kontrowersje. Jakie ma lepsze i gorsze strony. Na igrzyskach Pindera komentuje też tenis stołowy. Relacjonował mecz pierwszej rundy, w którym Polskę reprezentował Wang Zeng-Yi. Wandżiego poznałem przed jego wylotem, zrobiłem o nim materiał, myślałem, że wiem bardzo dużo. Tymczasem w ciągu kilkudziesięciu minut dowiedziałem się wielu nowych rzeczy.
Świetny mecz ze świetnym komentarzem
Strzałem w dziesiątkę było zaproszenie do transmisji tenisowych Wojciecha Fibaka. Największego naszego zawodnika w dziejach. Przy mikrofonie klasa światowa, naprawdę. Rozległa wiedza, wyczucie, w dodatku znajomość psychiki sportowca. Widać, że kiedyś grał. Wie, co kiedy powiedzieć. Dlaczego ktoś wyrzucił w aut albo strzelił w siatkę.
W męskim turnieju singla mieliśmy genialny półfinał Federera z Argentyńczykiem Juanem Manuelem del Potro. Prawie pięć godzin wspaniałej gry. A potem finał, w którym Federer nie grał tak źle, a jednak został zdeklasowany przez Andy'ego Murraya. Ważne jest dla mnie, by świetny mecz tenisowy był równie świetnie komentowany. Tu tak właśnie było. Nie musieliśmy słuchać historii Jadzi Jędrzejowskiej, która w latach 30. na tym samym korcie walczyła o porównywalną stawkę. Ani jakiejś ciągle nawracającej opowieści o ostatnim Brytyjczyku, który na początku XX wieku zdobył złoto igrzysk. Dużo gorzej z Jackiem Jońcą, który Fibakowi partnerował. Wątpię, by grał w tenisa. Na szczęście odzywał się rzadko.
Tak Dariusz Szpakowski wymienia nazwiska Koreańczyków:
Szpakowski nie ma jak się mylić
Dariusz Szpakowski znany jest z tego, że myli fakty i powołuje do życia nieistniejących ludzi. Janczyka czyni Jańczakiem, Boguskiego Boguckim. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby kiedyś powiedział, że piłkarz Wisły Kraków Osman Chavez to nie żaden Hondurańczyk, ale syn prezydenta Wenezueli. Tu komentuje zmagania wioślarzy i kajakarzy. Jest mu o tyle łatwiej, że od zawsze jak mało kto potrafił wzbudzać emocje. A nazwiska? Tu wystarczy mówić, że medal zdobywają Niemki. Albo Węgierki. I nie ma żadnej wpadki.
Włodzimierz Szaranowicz jako komentator skoków narciarskich notorycznie mnie drażni. Zwłaszcza to jego takie tanie psychologizowanie. Ale to już taka konkurencja, że ciężko tu czymś błysnąć. Jeden narzeka na wiatr, drugi relacjonuje jak dr Freud. Gdy Szaranowicz dostaje lekkoatletykę, a obok niego jest Marek Jóźwik, wygląda to dobrze, nawet bardzo. Jest wiedza, są ciekawostki, jest budowanie napięcia. Wiedzą kiedy coś mówić, a kiedy milczeć.
Cenię też Przemysława Babiarza. Kiedyś w Lesie Kabackim na 10 kilometrów dokładał mi pół minuty. Teraz by pewnie wygrał wyraźniej. Słuchasz go w trakcie maratonu i od razu dojdziesz do wniosku, że ten człowiek biega. I dużo o bieganiu czyta. Lubi to, podobnie jak pływanie.
Chmara - klasa, Kołecki - klasa
To a propos komentowania wydarzeń. Nieźle było też z ekspertami zapraszanymi do studio. Sebastian Chmara jak mało kto potrafi przeanalizować wydarzenia na bieżni czy skoczni. W końcu uprawiał dziesięciobój i jako zawodnik wie wiele o licznych konkurencjach. Świetnym pomysłem jest Szymon Kołecki. Pytasz go o jakiegoś sztangistę i słyszysz nie odpowiedź, a opowieść. Z porcją ciekawostek. Do tego na początku Maja Włoszczowska. Odpowiadający za pływanie Stefan Tuszyński trochę poziom zaniżał, ale dramatu nie było.
Słaby punkt TVP? Na pewno prowadzący studio. Czy to odsunięta w trakcie igrzysk Odeta Moro-Figurska, czy pewien cukierkowaty pan w okularach, który zdaniem czytelniczek "Tele Tygodnia" jest od lat najlepszym dziennikarzem sportowym w tym kraju. Lepszym niż Mateusz Borek. Albo Tomasz Jasina, który w studio TVP Sport mówił tak, jakby akurat wkuwał regułki do egzaminu.
Ale i tak bilans wychodzi zdecydowanie na plus. Igrzyska w publicznej to miła niespodzianka.