Szumne zapowiedzi, znane nazwisko, wielka premiera. Hit książkowy wchodzi do księgarni, by zaledwie po chwili trafić do koszy w magazynach, składach i na kiermaszach taniej książki, gdzie zamiast kilkudziesięciu złotych kosztuje nawet kilka. Wydawcy nie mają wyjścia. Wykańczają ich m.in. duzi i znani dystrybutorzy jak Empik i Merlin, którzy zalegają z płatnościami.
Pisaliśmy już w naTemat o tym, kiedy ukaże się w Polsce ostatnia gazeta. Mimo pojawiających się co chwilę nowych tytułów książkowych i tłumów w znanych księgarniach, również rynek książki ma się nie najlepiej. Nie chodzi jednak o to, że Polacy nie chcą czytać.
Brutalna polityka dystrybutorów
Sytuacja na polskim rynku książek jest zasadniczo dziwna. W ciągu 20 lat wypracowała co prawda 3 mld złotych w tzw. cenach zbytu, ale w 2010 i 2011 roku odnotowano spadek liczby wydrukowanych książek w Polsce. – To zaledwie kilka procent, ale są widoczne. Sytuacja na naszym rynku książki jest nie tyle zła, co napięta. Jest globalne zagrożenie publikacjami elektronicznymi. Ich popularność rośnie w błyskawicznym tempie, ale nadal stanowią zaledwie kilka procent obrotu wśród tych 3 mld – mówi Piotr Dobrołęcki, redaktor naczelny "Magazynu Literackiego Książki".
Wydawcy ratują się wprowadzając książki do "taniej książki". Wybierają tego typu sieciówki, bo w księgarniach płatności są nieregularne, podczas gdy w taniej książce praktycznie natychmiastowe. – Rynkowi książki ogromnie zaszkodziły opóźnienia płatności. Obserwujemy to zjawisko od dwóch lat. Dystrybutorzy zalegają z płatnościami wydawcom, ci drukarzom, a tamci dostawcom papieru – wymienia Dobrołęcki.
Jego zdaniem, odpowiada za to przede wszystkim brutalna polityka dużych dystrybutorów wobec wydawców, którzy sobie z tym nie radzą. Wśród tych dystrybutorów wymieniani są m.in. Jacek Olesiejuk, Azymut, Platon, Empik czy Merlin. – Dystrybutorzy wydłużają terminy płatności, opóźniają je lub w ogóle nie dotrzymują – dodaje Dobrołęcki.
Tania alternatywa
"Tania książka" jest również rozwiązaniem, jeśli tomy zalegają w magazynach. – Przez 10-15 lat mieliśmy problem, bo wydawcy drukowali odrazu większy nakład, bo wówczas niższa była cena jednostkowa. W tej chwili różnica przy nakładzie 4 czy 7 tys. jest żadna, a dzięki mniejszemu nakładowi wydawcy nie ponoszą tak wysokich kosztów za magazynowanie książek – wyjaśnia Piotr Dobrołęcki.
– Wydawca bardzo często uzależnia cenę książki od przewidywalnej popularności wśród czytelników. Podnosi ją, jeśli jest np. firmowana znanym nazwiskiem – uważa Małgorzata Kąkiel z czasopisma "Nowe książki" – Poza tym w tej chwili wydawcy wystrzegają się dużych nakładów, żeby nie ponosić strat. Pierwszy nakład robi się bardzo mały. Jeśli książka schodzi, robi się błyskawiczny dodruk. Wszystko czeka po prostu w gotowości – wyjaśnia.
Zdaniem redaktora naczelnego "Magazynu Literackiego Książki", to nie tragedia, że książki trafiają do sieci taniej książki. To normalne zjawisko na rynku książki od 150-200 lat, które funkcjonuje nie tylko w Europie, ale i Stanach Zjednoczonych. Do sieci tzw. taniej książki trafiają przede wszystkim końcówki nakładów.
Niepokojące jest jednak, jeśli do tych sieci nie trafiają jedynie "końcówki". – Wprowadzony w zeszłym roku VAT na książki był prawdziwym trzęsieniem ziemi dla wydawców. Hurtownicy zwracali do niech nieowatowane pozycje. Wydawcy zaczęli więc wprowadzać je do "taniej książki", nawet jak jeszcze były w księgarniach – podkreśla Piotr Dobrołęcki.
Małgorzatę Kąkiel z czasopisma "Nowe książki" to dziwi. – To jest trochę niezrozumiałe i denerwujące. To szkodzi książce, bo nie ma tak naprawdę szansy się sprzedać – dodaje.
Eksperci zwracają jednak uwagę, że wydawane są i takie książki, które od razu kieruje się do okazyjnej sprzedaży. – Co ciekawe, wcale nie są tanie. Jak się przyjrzeć to 2-3 zł to ceny tylko na zachętę. Większość książek sprzedawanych jest w granicach połowy ceny detalicznej – zauważa Dobrołęcki.
Jak to się opłaca
Według niego, sieci taniej książki robią bardzo dobrą robotę, szczególnie w wakacje. Jeżdżą do kurortów i popularnych miejsc wakacyjnych, gdzie ustawiają swoje namioty i sprzedają książki za niewielkie pieniądze.
Nie oznacza to jednak, że wydawcy wychodzą przez to na zero czy na minusie. – Powiedzmy, że wydawca zakłada zysk przy wydrukowaniu 5 tys. nakładu. Jeśli wydrukuje 7 tys. oznacza to, że te 2 tys. są i tak dodatkowe, więc nie ma problemu, żeby skierować je do sieci taniej książki, bo będzie to tylko dodatkowy zarobek – wyjaśnia Dobrołęcki.
30-55 proc. ceny detalicznej książki to koszty dystrybucji. Pozostałe koszty to prawa autorskie, tłumaczenia, redakcja, opracowanie i druk. – Druk to 10-15 proc. ceny detalicznej. Za pozostały po kosztach dystrybucji procent musi wyżyć wydawca, autor i drukarz – dodaje redaktor naczelny "Magazynu Literackiego Książki".
Nie chodzi o cenę
Ceny książek od kilku lat utrzymują się na podobnym poziomie. Zdaniem specjalistów, wydawcy po prostu spostrzegli, że ten pułap to bariera, której nie przeskoczą. Ludzie nie zapłacą za książkę więcej. – Od około 3 lat za powieść średniej grubości płaci się ponad 30 złotych. Nikt nie ma odwagi wypuścić książki za więcej, bo się po prostu nie sprzeda i będzie zalegała albo w księgarni albo w magazynach – uważa Małgorzata Kąkiel z czasopisma "Nowe książki".
Małgorzata Kąkiel zauważa jednak, że niska cena wcale nie gwarantuje sprzedaży.
– Założyłam kiedyś z kolegą małe wydawnictwo z literaturą dla dzieci. Wydawaliśmy książki po niskich kosztach, po 4-6 zł. Nikt z hurtowników nie chciał tego brać, bo przy tak niskiej cenie marża była dla nich zbyt mała. Również rodzice zastanawiali się, czy warto kupić coś, co kosztuje tak mało. To nieprawda, że tania książka sama się rozejdzie. Bardzo dobrze sprzedają się przecież te książki, które mają twarde oprawy, zdjęcia, a więc i więcej kosztują. Często dlatego, że takie właśnie kupowane są na prezent – podkreśla Kąkiel.