
Jordan Peele, sławę zyskał m. in. dzięki programowi MADtv, w którym występował u boku innego popularnego komika - Keegana-Michaela Keya. Z kolei ich wspólne skecze "Key & Peele" z Comedy Central mają miliony wyświetleń na YouTube. Twarz reżysera możemy też zobaczyć w serialu "Fargo", a jego głos - w "Big Mouth". No i są jeszcze memy.
W "To my" skorzystał z jednego z najbardziej przerażających, ale mało oklepanych konceptów, który może podważyć zaufanie wobec drugiego człowieka. Mowa o sobowtórach. Ileż to razy wydawało nam się, że nagła, nawet niewielka zmiana zachowania lub wyglądu drugiej osoby jest czymś niezwykłym? A może ta osoba została podstawiona? W popkulturze istnieje nawet teoria spiskowa dotycząca Avril Lavigne, która rzekomo umarła lata temu, a obecnie na scenie można zobaczyć jej klona...
W "To my" mamy wyraźnie zarysowane akty, które sprawiają wrażenie antologii różnych, ale mocno powiązanych podgatunków horroru. Zanim rodzinę głównych bohaterów odwiedzą przerażające sobowtóry, mamy stopniowanie napięcia na sielankową modłę. Kiedy bohaterowie wypoczywają na plaży, mamy wrażenie, że za chwilę z wody wyskoczy rekin - Peele wzorował się na najlepszych (a jeden z bohaterów nosi koszulkę z filmu "Szczęki").
Peele jest satyrykiem, który odnalazł się w pewnej niszy. Rzadko kiedy horrory skłaniają do jakichś głębszych refleksji. Jednak nawet odrzucając aspekt społeczny, "To my" jest świetnym filmem dla koneserów gatunku. Ilość smaczków i odwołań poraża - widać, że facet bawi się konwencją, ale jest też wielkim fanem klasyki.