Władysław Kozakiewicz zasłynął medalem olimpijskim w Moskwie i niezłomnym charakterem. Po wielu latach kariery sportowej został miejskim radnym Trójmiasta
Władysław Kozakiewicz zasłynął medalem olimpijskim w Moskwie i niezłomnym charakterem. Po wielu latach kariery sportowej został miejskim radnym Trójmiasta Fot. Adam Kozak / Agencja Gazeta

Przed kilkoma dniami kameruński związek olimpijski ogłosił oficjalnie, że nie wie, gdzie jest siódemka sportowców z jego kraju. Pływak, bramkarka i pięciu bokserów wyszło z wioski olimpijskiej i do dziś nie dało znaku życia. Najprawdopodobniej postanowili rozpocząć nowe życie w stolicy Angli. Skąd my to znamy? Ucieczki polskich sportowców w czasach PRL zdarzały się przecież bardzo często.

REKLAMA
Uciec z komunistycznego raju? Ale dlaczego, po co? Władze PRL, oficjalnie, nigdy nie potrafiły tego zrozumieć. Ludzi, decydujących się na ten ruch, piętnowano. Represje często odczuwali też ich najbliżsi, którzy pozostali w kraju.
Tomasz Jagodziński
dyrektor Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie

Pierwszy zawodowym sportowcem, który uciekł z PRL był piłkarz, zawodnik Górnika Zabrze, Waldemar Słomiany.


Sportowcy z uwagi na liczne zagraniczne wyjazdy na obozy, turnieje oraz mecze, zawsze mieli zdecydowanie łatwiejszą drogę do ucieczki. I chociaż w kraju mieli pieniądze, mieszkania i samochody, to bardzo często, przy pierwszej okazji, wybierali psychiczne i fizyczne uczucie wolności na zachodzie.
Podobnie, zapewne, myśleli Kameruńczycy, którzy niedawno "zgubili się" w Londynie. W ich państwie, co prawda nie rządzą komuniści, ale panuje bieda, więc i tak Wielka Brytania daje im o wiele większe możliwości. Trudno dziwić się zatem, że podjęli decyzję o pozostaniu w Londynie. Historia, którą obserwujemy za ich sprawą nie jest dla nas niczym nowym. Tomasz Jagodziński, obecny dyrektor Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie, poświęcił cały rozdział swojej książki na opis historii sportowców, którzy uciekli z PRL.
W pogoni za miłością
Jacek Jarecki był świetnie zapowiadającym się bramkarzem. Występował nawet w kadrze Antoniego Piechniczka. Gdyby spisać jego historię, mogłaby być wykorzystana jako scenariusz dobrego filmu.
Artur Brzozowski
źródło: portal Gazeta.pl (11 VII 2002)

Fragment artykułu Artura Brzozowskiego z "Gazety Wyborczej": Dwa miesiące przed wprowadzeniem stanu wojennego cała rodzina Jaroszów uciekła z Polski. Wszystko było precyzyjnie zaplanowane. Ojciec i brat Gabi opuścili Polskę, płynąc jachtem. Przepłynęli przez Bałtyk i dotarli do RFN. Jerzy Jarosz prowadził szkółkę jachtingu i miał uprawnienia kapitana pełnomorskiego. W tym samym czasie Gabrysia i jej mama Zygfryda maluchem wyruszyły w podróż z Gliwic do Dortmundu, w podróż w jedną stronę. Jacek został we Wrocławiu i nadal grał w Śląsku. Bardzo tęsknił. Nie wiedział, jak ma postąpić. (...) W połowie maja reprezentacja wyjeżdżała na trzytygodniowe zgrupowanie do Francji i Niemiec. Pojawiła się nadzieja i szansa, że po siedmiu miesiącach rozstania Jacek wreszcie spotka Gabi. CZYTAJ WIĘCEJ


– Tę historię opowiedział mi Zbyszek Jakubowski. Jarecki wyjechał, bo zakochał się w Gabrieli Jarosz, tenisistce z Wałbrzycha. To było w latach 70. albo 80. Jarosz była jego dziewczyną, może nawet narzeczoną. Za granicę wyjechali jej rodzice, więc ona, chcąc ułatwić sobie start w sportowej karierze, pojechała z nimi – mówi naTemat Jagodziński.
Również za kobietą na zachód wyjechał piłkarz Andrzej Rudy. – Jego narzeczoną była Ania – modelka, piękna kobieta. Zdobyła nawet tytuł Miss Polonia. Tańczyłem z nią raz po zdobyciu przez Śląsk mistrzostwa Polski, ale było to jeszcze przed ich ucieczką. Potem wzięli ślub – wspomina Jagodziński.
Rudy uciekł w 1988 roku, gdy kadra piłkarzy polskiej ligi grała mecz z reprezentacją mediolańskich klubów. Zgrupowanie we Włoszech było tylko pretekstem do ucieczki do Niemiec. Nie mógł jednak tak po prostu wsiąść do samochodu i przejechać kilkaset kilometrów przez kilka granic. Wówczas wjeżdżając do każdego kraju trzeba było okazać paszport, którego Rudy nie posiadał, bo dokumenty zawsze trzymał kierownik kadry.
– Władze FC Koln (w którym później grał Rudy – przyp. red.) znaleźli faceta, który był bardzo podobny do Andrzeja. Na jego dokumencie Polak przejechał trzy granicę, aż dotarł do Kolonii. Spotkałem go po wielu latach, całkowicie przypadowo, w Gelsenkirchen. Był już po rozwodzie z Anną, ale nie odczułem, aby mimo to żałował ucieczki – twierdzi Jagodziński.
Mateusz Karoń
"Uciekli do raju. Historie tych, którzy zostawili PRL" | źródło: weszlo.com

Fragment artykułu, opublikowanego na portalu weszlo.com: Droga Rudego do miłości wiodła z Mediolanu przez Monachium, Monako, Paryż, Strasburg, aż dotarł do Kolonii. Zamieszkał tam w maleńkim mieszkaniu, by ukryć się przed… prasą. Gazety przepytywały osoby z zagranicznego światka piłkarskiego, ze szczególnym uwzględnieniem pracowników niemieckich drużyn, by ustalić, gdzie może znajdować się piłkarz. Tymczasem Rudy mościł sobie gniazdko w 1. FC Koeln. Była nawet szansa, żeby zamieszkał w stolicy Bawarii. Jednak działacze Bayernu nie wykazali zainteresowania pomocnikiem, który dopiero co uciekł z kraju. Tak samo jak Bayer Leverskusen i AS Monako. Zresztą, władze ostatniego z klubów pomogły w przewiezieniu uciekiniera przez granicę francusko-niemiecką. W zamian za 150 tysięcy marek Rudy na chwilę stał się Wolfgangiem Schanzlerem (pracownik Kolonii). CZYTAJ WIĘCEJ


Pierwszy uciekinier
Historia Jareckiego i Rudego jest o tyle istotna, że byli to bardzo dobrzy piłkarze, w których wielkie nadzieje pokładali trenerzy i kibice klubowi oraz reprezentacyjni. Jednak to wcale nie oni byli pierwszymi sportowcami, którzy zdecydowali się na ucieczkę na zachód. – Pierwszy zawodowym sportowcem, który uciekł z PRL był piłkarz, zawodnik Górnika Zabrze, Waldemar Słomiany – mówi Jagodziński.
Słomiany czmychnął za granicę w 1966 roku. Wybrał, jak wielu polskich piłkarzy w tamtym czasie, ucieczkę do RFN. – To bardzo stara historia, ale pamiętajmy, że były to początku wielkiego Górnika. Trzy lata później śląski klub dotarł do finału Pucharu Zdobywców Pucharów (w finale, w 1970 roku polski klub przegrał z Manchesterem City 1:2 – przyp. red.). Słomiany był ważnym zawodnikiem Górnika, przez co jego sprawa stała się bardzo głośna – twierdzi Jagodziński.
Słomiany od razu został zdyskwalifikowany przez komunistyczną władzę, ale kara, którą otrzymał obowiązywała tylko przez pewien czas. Później przez lata występował w Schalke Gelsenkirchen. – Stał się swoistym symbolem ucieczek sportowców ze Śląska, bo to stąd najczęściej uciekano. Później głośna była sprawa Rudolfa Wojtowicza i Romana Geszlechta, którzy wyjechali z reprezentacją juniorów na zgrupowanie do Londynu i już nie wrócili do kraju – wspomina Jagodziński.
Z powodów rodzinnych
Wspomniałem we wcześniejszym fragmencie tekstu, że bardzo często za decyzje sportowców konsekwencje ponosili ich najbliżsi, którzy w ten, czy inny sposób byli szykanowani przez komunistyczne władze. Ale czasami działało to też w drugą stronę. Najgłośniejsze przypadki wyjazdów z powodów rodzinnych to historie Władysława Kozakiewicza i Zygfryda Szołtysika. – Władek to mój przyjaciel, więc wiem, że on nie uciekł. To komunistyczne media zrobiły z niego uciekiniera – twierdzi Jagodziński.
Tomasz Jagodziński
Dyrektor Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie

Miał propozycję od Niemiec, ale nie zgodził się przyjąć ich obywatelstwa. Musiał jednak przynależeć do jakiegoś klubu, aby startować w zawodach. Przyjął więc ofertę niemieckiego klubu.


Kozakiewicz słynnym gestem, który wykonał podczas igrzysk w Moskwie, na słynnych Łużnikach, zraził do siebie wszystkich ważnych PRL. Odebrano mu paszport, przez co nie mógł brać udziału w zawodach lekkoatletycznych. – Raz jednak udało mu się wyjechać. Nie po to, aby uciec, ale aby wziąć udział w mitingu, na który został zaproszony. Za karę jednak, za nieposłuszeństwo wobec władzy, został zdyskwalifikowany przez PZLA i nałożono na niego karę. Otrzymał list z urzędu skarbowego z wezwaniem do zapłaty rzekomo zaległych podatków od nagród, które otrzymywał za starty dla Polski i osiągane wyniki. Gdy Władek dowiedział się o dyskwalifikacji i karach, powiedział, że zostaje, bo chce startować – zdradza Jagodziński.
Wielu twierdzi dziś, że Kozakiewicz zdradził Polskę, bo przyjął niemieckie obywatelstwo i zaczął startować dla naszego zachodniego sąsiada. Zaprzecza temu Jagodziński: – Miał propozycję od Niemiec, ale nie zgodził się przyjąć ich obywatelstwa. Musiał jednak przynależeć do jakiegoś klubu, aby startować w zawodach. Przyjął więc ofertę niemieckiej drużyny, chyba był to Hanower.
W odwecie za jego zachowanie władze komunistyczne wysłały milicję do jego własnościowego mieszkania w Trójmieście, która wyrzuciła stamtąd chorego ojca Kozakiewicza. – Potem zameldowano w tym mieszkaniu ośmioosobową rodzinę. Na szczęście ojcem Władka zajęła się jego rodzina, bo inaczej musiałby pójść spać na bruk – zdradza Jagodziński.
Podobną historię, co ojciec Kozakiewicza, przeżył Zygfryd Szołtysik. – On był prawdziwą legendą Górnika i znaczącym zawodnikiem reprezentacji Polski. Uciekinierem był jego syn, Dariusz, który w wieku 18-19 lat wyjechał do Niemiec. Przebywającemu w RFN piłkarzowi władza nie mogła nic zrobić, więc liczne szykany spotykały jego znanego ojca. Jemu też od razu zabrano paszport. Po jakimś czasie obiecano mu zwrócić dokument, ale tylko pod warunkiem, że pojedzie do Niemiec i przywiezie stamtąd syna. Wyjechał, ale już nie wrócił (śmiech) – mówi Jagodziński.
Dla spełnienia ambicji sportowych

W tytule, od razu mówię, nie ma żadnej ironii. Występ naszych sportowców na igrzyskach naprawdę uznaję, no dobrze, może nie za świetny, ale za bardzo dobry. Bardzo dobry? Jakże to, przecież miało być złoto siatkarzy, medal Radwańskiej, medal Kusznierewicza, medal mistrza świata w tyczce, medal Małachowskiego i wiele innych. CZYTAJ WIĘCEJ

Ostatnią, ale wcale nie małą grupą sportowców, do których poniekąd należy też Kozakiewicz, są zawodnicy, którzy wyjechali na zachód, aby rozwinąć swoją karierę. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia, co Zbigniew Boniek, któremu komunistyczna władza pozwoliła wyjechać do Turynu, gdy zgłosił się po niego Juventus. Inni musieli walczyć o swoją karierę w sposób, który nie mógł spodobać się władzy.
Marek Leśniak był wyróżniającym się piłkarzem Pogoni Szczecin. Miał trafić do Legii. – Był w wieku poborowym, ale nie chciał grać w klubie z Warszawy, zdecydował się na ucieczkę. Był nawet dogadany z Bayerem Leverkusen, więc było mu łatwiej podjąć decyzję – mówi Jagodziński.
Leśniak uciekł, ale za chwilę wrócił. Wydatnie pomógł mu w tym Aleksander Kwaśniewski. – On był wtedy szefem Komitetu Młodzieży, Kultury i Sportu. Wysłał do Niemiec delegację, która miała ściągnąć Leśniaka do Polski. Zawodnik uległ i wrócił. Nie został zdyskwalifikowany, ale potwornie ukarali go kibice, którzy w każdym spotkaniu skandowali "Leśniak zdrajca". Nie mógł tego znieść, więc... uciekł ponownie – zdradził szef muzeum.
Dwukrotnie uciekał też Grzegorz Więzik, piłkarz ŁKS. Z tym, że po niego nikt nie wysyłał delegacji. – Wrócił, bo nie spodobało mu się coś w Kaiserslautern. Ktoś namówił go na ten wyjazd, ale nie udało mu się załatwić formalności. Więzik chciał załatwić sobie niemieckie obywatelstwo, ale jego wniosek oparty na miejscu urodzenia, został odrzucony. Niemcy sprawdzili wszystko bardzo dokładnie i okazało się, że piłkarz, co prawda urodził się przy granicy, ale... nie po tej stronie. Był Polakiem – mówi Jagodziński.
Bez obywatelstwa Więzik miał mniejsze szanse na grę, więc wrócił do Łodzi. Długo tu jednak nie zabawił, ponieważ już po niespełna pół roku, gdy ŁKS wyjechał na zgrupowanie, zawodnik uciekł ponownie. Oczywiście kolejny raz do Niemiec.