Pożar katedry Notre Dame nieoczekiwanie stał się doświadczeniem pokoleniowym. Czyli wydarzeniem, które głęboko przeżywamy wszyscy i zapamiętamy już na zawsze. Czujemy jego historyczny i emocjonalny ciężar, jesteśmy świadkami historii. Jednak niektórzy czują się nimi aż za bardzo. A świadczy o tym ocean wrzucanych na Facebooka, Instagrama i Twittera zdjęć z katedrą. Tych prywatnych – ładniejszych i brzydszych. Drodzy ludzie, stop.
Pamiętam, jak 11 września 2001 zawaliły się wieże World Trade Center. 12-letnia ja spoglądałam w telewizor i nie do końca rozumiałam, co się dzieje. Wiedziałam tylko, że coś bardzo złego. Mama płakała, pani w telewizji była bardzo zmartwiona, wszędzie pojawiał się ten sam obraz – wysokich wieżowców w ogniu. Dlatego kiedy tata wrócił do domu, z poważną miną powitałam go słowami: "Nie ma już Nowego Jorku". Nowy Jork oczywiście nadal był, ale dla mnie coś się wtedy skończyło – poczucie bezpieczeństwo i dziecięca niewinność.
Cztery lata w przód. 2 kwietnia, sobotni wieczór. Miałam 15 lat, byłam już nieco mądrzejsza i odrobinę bardziej doświadczona życiem. Jednak na śmierć Jana Pawła II zareagowałam podobnie jak we wrześniu feralnego 2001 roku. Coś się skończyło. Telewizja mówiła tylko o śmierci polskiego papieża, ludzie byli cali we łzach, palili świece na ulicach. Pamiętam, że siedziałam wtedy z rodziną przed telewizorem i płakałam. Bo ten ból udzielał się wszystkim, obojętnie, jakie kto miał uczucia do Jana Pawła II. W końcu żałoba narodowa.
Sześć lat później wcale nie było mi łatwiej, kiedy 10 kwietnia polski samolot rozbił się w Smoleńsku. Zwłaszcza, że wtedy na scenie pojawiły się powszechne już media społecznościowe. Obudziła mnie wiadomość od koleżanki. – Jezu, wiesz, że prezydent nie żyje? – przeczytałam. Włączyłam telewizor, zobaczyłam czarny ekran ze zdjęciem Lecha i Marii Kaczyńskich i czerwony pasek pod spodem. Nieważne, co myślałam o ówczesnej władzy – poczułam się tak samo wstrząśnięta i opuszczona, jak 11 września i 2 kwietnia przed laty.
15 kwietnia (kwiecień, jak widać, jest dość feralny) 2019 roku poczułam się podobnie, kiedy po obejrzanym z koleżanką odcinka "Gry o tron", weszłam na Facebooka i zobaczyłam, że płonie katedra Notre Dame. Przez kilka minut siedziałyśmy ze znajomą w ciszy i czytałyśmy medialne doniesienia. Moja koleżanka popatrzyła na mnie w pewnym momencie ze łzami w oczach i powiedziała: – Nie wierzę w to, to jest koszmar.
Co łączy te cztery momenty z mojego życia? To, że praktycznie wszyscy ludzie przeżyli je tak samo, jak ja. Szok, niedowierzanie, smutek, łzy, poczucie osamotnienia i świadomość pewnego końca. Coś się skończyło, nawet jeśli nie wiemy jeszcze w kryzysowym momencie co. Mamy jednak świadomość, że jesteśmy świadkami historii. Dzieje się coś wielkiego, coś apokaliptycznego. Coś, co nam się w głowach nie mieści.
To, co zaskakuje to fakt, że pożar katedry Notre Dame podziałał na nas aż tak mocno.
Doświadczenie pokoleniowe
Budynek, prawda? Do tego kościół, nuda. Super stara katedra, którą nie każdy widział. A oprócz tego nie każdy wierzy w Boga, nie każdy jest chrześcijaninem, być może nigdy w żadnym kościele nie był. Jednak obraz płonącej katedry Notre Dame wstrząsnął bez wyjątku, co widać było chociażby na Facebooku – nie było tam innego tematu, niż pożar paryskiego zabytku. Z zamachami terrorystycznymi czy kataklizmami jest różnie, takiej jedności raczej nie ma, tutaj była ona jednak stuprocentowa.
O Notre Damy pisały i media, i zwykli ludzie. Wrzucali smutne i niedowierzające posty z emotkami pękniętych serc, udostępniali artykuły, wrzucali zdjęcia katedry (do czego jeszcze wrócę). Pod newsami w komentarzach powtarzał się płacz, szok, smutek. Pisali do mnie przerażeni znajomi, w domu rodzice przez kilka godzin oglądali doniesienia z Paryża. Te zdominowały bowiem wszystkie stacje informacyjne.
Kiedy wczoraj widziałam tę niesamowitą reakcję na tragedię w Paryżu, miałam dwa przemyślenia. Pierwsza: jest nadzieja w ludziach, skoro są tak załamani zniszczeniem cennego europejskiego zabytku. Nie tylko pieniądze i rozrywki nam w głowach.
Drugie: oto jestem świadkiem kolejnego pokoleniowego doświadczenia w moim 30-letnim życiu. Bo znowu wspólnie to przeżywamy, będziemy tym długo żyć, zapamiętamy na długo. Będziemy już zawsze wiedzieć, co robiliśmy w momencie, kiedy dowiedzieliśmy się o pożarze Notre Dame.
Lokalizacja: Notre Dame
Takie wspólne przeżywanie ma jednak swoje minusy. A może raczej mniej minusy, a bardziej irytujące aspekty. Jakie?
Pomijając fakt, że może nas już irytować ilość postów i grafik dotyczących katedry Notre Dame (których jakość jest przeróżna), to wrzucane przez kolejnych znajomych na Facebooku i Instagramie prywatne zdjęcia spod świątyni są już nie do wytrzymania. Przeglądając FB we wtorkowy ranek natknęłam się na pięć takich postów pod rząd. Postów w stylu: człowiek i katedra na zdjęciu, lokalizacja: Notre Dame, podpis: emotka złamane serce i hasztag Notre Dame. Ewentualnie "Czuję się: zszokowany".
Oczywiście nie czepiam się tego, że ludzie przeżywają smutek. Jak już mówiłam, to zrozumiałe. To tego rodzaju wydarzenie, że wstrząśnięci jesteśmy wszyscy, mimo że nawet nie do końca potrafimy wytłumaczyć dlaczego. Rozumiem, że takiego rodzaju posty mają być wyrazem hołdu dla Notre Dame. Nie ma w tym nic złego, doceniam.
Jednak dla mnie wrzucanie takich zdjęć to swojego rodzaju chwalenie się. "Patrzcie, byłem tam, widziałem". Trochę w stylu: "skoro tam byłem, to wiem wszystko o tej katedrze".
Widać to zresztą w wielu internetowych dyskusjach, w których ludzie nie mający pojęcia o renowacji zabytków/remontach/gaszeniu pożarów/historii Notre Dame, brzmią jak światowej sławy specjaliści. A najczęściej pojawiający się argument to właśnie: "byłem w Notre Dame, więc wiem".
Trochę to jednak słabe (co dotyczy również kolejnych teorii spiskowych i odczytanych "symboli"). Bo nie wiemy nic (chyba że naprawdę jesteśmy specjalistami).
Przez chwilę bądźmy cicho
Ludzie lubią być w centrum uwagi, lubią obserwować tragedie i wypadki z bliska, robić zdjęcia i kręcić filmiki, dzielić się nimi w internecie. Lubią sensacje. Taka już ludzka natura – lubimy jak coś się dzieje, uwielbiamy to wspólnie przeżywać. A wtrącać się dosłownie kochamy. Więc w przypadku pożaru katedry Notre Dame ci, którzy byli na miejscu, wrzucali nagrania z miejsca tragedii (często na żywo), a ci, którzy takiego "szczęścia" nie mieli, publikowali "foteczki z katedrą".
Warto sobie jednak uświadomić, że nie zawsze chodzi o nas. Katedra płonie i skupmy się na niej, a nie na własnych przeżyciach. Bardziej interesuje mnie, jaki jest stan świątyni i jakie już działania podjęto w celu jej odbudowy, niż to, że x lat temu pozowałeś na placu przed Notre Dame.
Pozwólmy sobie na żałobę, ale przeżywajmy ją mądrze. Czasem po prostu pomilczmy, pomyślmy. Nie martwmy się: jeśli nie wrzucimy do mediów społeczościowych postu z hasztagiem #NotreDame, nie oznacza, że katedra nic a nic nas nie obchodzi.
Wręcz przeciwnie: obchodzi nas i to bardzo. Z szacunku dla niej po prostu chcieliśmy być przez chwilę cicho.