
Przez niemal cztery lata rządów "dobrej zmiany" nikt z władz państwowych nie chciał słyszeć, że coś jest nie tak. Rodzice, nauczyciele, władze małych i dużych miast bili na alarm, ale napotykali na mur z betonu. Non stop słyszeliśmy za to, że reforma jest świetna, a Mateusz Morawiecki wychwalał Zalewską pod niebiosa. – Pani minister Annie Zalewskiej tak naprawdę należy się medal za to co zrobiła – mówił.
"Minister nie przeprowadził rzetelnych analiz"
Teraz NIK wytrącił jej z ręki argumenty, które miesiącami bezczelnie wciskała rodzicom, nauczycielom i samorządom. "My o tym mówiliśmy od dawna. Teraz mówią fakty" – roznosi się na nauczycielskich forach.
"Wątpliwości NIK budzi także proces przygotowania nowych podstaw programowych. Już teraz cześć dyrektorów szkół wskazuje na potrzebę ich zmiany, bo nie są one dostosowane do możliwości uczniów". Czytaj więcej
"[Minister] Nie dysponował m.in. pełnymi i rzetelnymi informacjami na temat kosztów reformy. Minister przewidywał, że reforma będzie sfinansowana z części oświatowej subwencji ogólnej oraz oszczędności samorządów. W latach 2014 - 2017 wydatki organów prowadzących na zadania oświatowe wzrosły o ponad 12 proc. przy wzroście subwencji tylko o 6 proc.".
"Dodatkowo Minister błędnie założył, że reforma przyniesie samorządom oszczędności z tytułu dowożenia dzieci - w latach 2017-2018 miało to być 82 mln zł, podczas gdy wydatki te wzrosły o ponad 67 mln zł.".
Czy Zalewskiej pali się grunt pod nogami? Wściekłość rodziców ignorowała, do kosza poszło milion podpisów przeciwko reformie, nie reagowała na ich apele. Ale emocje wcale nie ustały, wręcz przeciwnie.
Ale ludzie nie dadzą się oszukać. Wielu z nich przeczytało w raporcie NIK dokładnie to, co sami przeżyli na własnej skórze lub na swoich dzieciach. I wielu nie ma złudzeń, jak podziękuje za to PiS.