W dzisiejszych czasach niektóre konserwatywne grupy mężczyzn zostały w tyle za kobietami, które mają dość stereotypowego spychania ich do roli matki Polki. To jeden z powodów frustracji inceli, którzy w swoich poszukiwaniach przywiązanej do tradycji partnerki "wypłynęli" nawet do dalekiej Wenezueli czy Filipin. Choć brzmi to jak totalny absurd, w Niemczech taki plan się udał. Niestety na krzywdzie wielu kobiet.
Na początku czerwca tygodnik "Plus Minus" opublikował tekst "Dlaczego kobietom i mężczyznom coraz trudniej się dogadać?". Odpowiedź na to pytanie to przede wszystkim fakt, że żyjemy w czasach, w których wiele kobiet zliberalizowało się – porzuciło tradycyjny model rodziny, ruszyło ze wsi do miast, gdzie panie postawiły na edukację na uczelniach.
Liczby nie kłamią. Z badań przytoczonych przez magazyn "Rzeczpospolitej" wynika, że 65 proc. absolwentów szkół wyższych stanowią panie. Jeszcze większą przewagę kobiety mają na studiach podyplomowych. W tym miejscu warto również dodać, że pod koniec PRL wykształcenie wyższe miało 4 proc. pań i 5 proc. młodych panów, a dzisiaj odpowiednio 52 i 33 proc.
Żeby było tak jak było Incele często atakują niezależne kobiety, sprowadzając je do hiperseksualnych samic, które w wolnych chwilach oddają się wyłącznie rozpuście i poszukiwaniu kolejnych seksualnych partnerów – Chadów. Choć w pewnych przypadkach faktycznie może tak być, cały ten pogląd inceli to wielka generalizacja. Krzywdząca dla wielu kobiet, które postawiły na odmienny model życia. Taki, w którym tylko one trzymają ster swojego losu.
Stąd konflikt. Konserwatywni wyznawcy Jordana Petersona, uznający "wymuszoną monogamię" za jedyny klucz do swojego szczęścia, widzieliby panie w roli usłużnych, wdzięcznych małżonek. Takich, które i dziecko przewiną, i obiad ugotują, a po wszystkim spełnią swoją małżeńską, misjonarską posługę. W dwóch słowach: XIX wiek.
Dlatego poza bezpośrednimi atakami na kobiety, które objawiły się w takich pomysłach jak osławiony "Projekt Klaudiusz", osoby żyjące w mimowolnym celibacie wymyślają bardziej praktyczne sposoby na rozwiązanie swojej nieciekawej sytuacji. Jednym z nich jest sprowadzanie do Polski kobiet z biedniejszych krajów, jak Wenezuela czy Filipiny. Absurd? Właśnie tak to brzmi. Choć z drugiej strony czy gehenna polskich piwniczaków różni się czymś od cierpienia bawarskich chłopów?
Guten Morgen, meine Damen
Z podobnymi problemami, co polscy incele, zmagali się mężczyźni w Niemczech w drugiej połowie XX w. Powód był ten sam – emancypacja obywatelek RFN i pożegnanie z patriarchalnym modelem rodziny. Oczywiście w kontrze do mężczyzn, zwłaszcza tych, którzy zamieszkiwali tereny wiejskie, jak np. Bawaria.
Początków takiego stanu rzeczy trzeba szukać pod koniec lat 60.. W Niemczech mieliśmy wtedy do czynienia z tzw. "rewolucją 1968 r.". Młodzi ludzie buntowali się przeciwko mieszczańskim obyczajom i wzroście tendencji imperialnych. W RFN ważnym czynnikiem tego buntu było także uchwalenie ustawy o stanie wyjątkowym.
– Na kanwie tych zmian doszło także do wzrostu samoświadomości młodych kobiet w Niemczech – mówi naTemat dr Małgorzata Stefanowicz, ekspertka ds. społecznych Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego. – Zachłyśnięte rewolucją seksualną zaczęły odczuwać dyskomfort z powodu seksistowskich zachowań i komentarzy swoich kolegów. Czuły się źle z tym, że były krytykowane za liczbę partnerów lub za to, że nie poświęcały się całkowicie wychowywaniu dzieci – podkreśla.
Takie nastroje przenikały ze środowisk miejskich również do kobiet mieszkających na wsi. Częściowo stąd pojawił się problem samotnych mężczyzn. Panie niekoniecznie chciały rodzić dzieci byle pierwszemu partnerowi, zwłaszcza jeśli nie był on na podobnym poziomie rozwoju intelektualnego, co one same, albo nie spełniał ich wyobrażeń o życiu w parze.
– Do tego w 1977 r. zniesiono przepisu Kodeksu Rodzinnego, na mocy którego kobiety w Niemczech musiały godzić pracę z obowiązkami domowymi. Po jego likwidacji Niemki poczuły się naprawdę wyzwolone – mówi Stefanowicz. – Zmiany prawne bardzo mocno oddziaływały na modele życia rodzinnego. Wpłynęło to na wzrost zainteresowania kobietami z Azji wśród Niemców.
Władcy i niewolnice
Mężczyźni mieszkający na wsi (także tej mentalnej) cierpią na zasadniczy problem. To ograniczone sieci społeczne, w których żyją. W takich okolicznościach szansa na znalezienie życiowej partnerki drastycznie się zmniejsza. A skoro kobiet nie ma, panowie muszą sobie jakoś radzić.
– Pod koniec lat 70. powstały w Niemczech agencje pośredniczące w zawieraniu małżeństw między obywatelami Niemiec a kobietami z krajów azjatyckich, jak Filipiny czy Tajlandia. Były to kraje uboższe, których obywatelki były bardziej otwarte na perspektywę zamieszkania w bogatszym kraju – opowiada dr Małgorzata Stefanowicz.
Z jednej strony mieliśmy mężczyzn poszukujących kobiet wolnych od myślenia typowego dla "zgniłego Zachodu". Oddanych tradycyjnemu modelowi rodziny strażniczek domowego ogniska. Z drugiej, panie, którym zależało na wyrwaniu się z biedy, a także polepszeniu bytu swoich bliskich w Dalekiej Azji. Z pozoru takie poszukiwanie tej jednej osoby na całe życie wygląda na sytuację z loterii fantowej, w której wygrywają wszyscy. Z pozoru.
Z przeprowadzanych badań wiemy, że niemieccy chłopi początkowo potraktowali mieszane małżeństwa jak mannę z nieba. Nie da się zaprzeczyć, że potrzebowali kobiety, która pomogłaby im w prowadzeniu gospodarstwa i podwyższeniu ich statusu społecznego jako mężczyzny. Do wypaczeń doprowadziły jednak uchwalone w Niemczech rozwiązania prawne.
– Pewną deformację wprowadzał nakaz utrzymania małżeństwa międzynarodowego przez co najmniej trzy lata. Pozwolenie na nieograniczony pobyt cudzoziemka otrzymywała dopiero wtedy, kiedy małżeństwo trwało co najmniej tyle czasu. Ten zapis dawał mężczyznom narzędzie do sterowania swoimi żonami – podkreśla Stefanowicz.
Dochodziło do patologicznych sytuacji, kiedy mąż stawał się właściwie panem życia i śmierci takiej kobiety. Często bowiem Azjatki decydowały się na zamążpójście, ponieważ chciały wesprzeć finansowo swoje rodziny pozostawione w kraju pochodzenia. Niektórzy mężczyźni czuli, że mają większą władzę nad kobietą, której zależy na obywatelstwie, niż nad partnerką z Niemiec lub innego, bogatszego kraju. Dlatego ten zapis utrzymywania małżeństwa przez trzy lata często był destrukcyjny.
Geschäft ist Geschäft
Po 40 latach wiele się w Niemczech zmieniło, jednak panowie nie porzucili koncepcji mieszanych małżeństw. Dziś kojarzenie par przeniosło się do internetu. Podłączenie do sieci było prawdziwym game-changerem.
Także na rynku matrymonialnym doszło dzięki niemu do małej rewolucji. W latach 70., kiedy pan Hans chciał poznać kobietę z Filipin lub Azji, dostawał gruby katalog wypełniony zdjęciami potencjalnych małżonek. Dziś biznes biur matrymonialnych wygląda o wiele szybciej i prościej, dlatego z perspektywy czasu bardzo ciekawym jest, jak mężczyźni radzili sobie 40 lat temu.
– Były podawane dane kontaktowe kobiet i kiedy mężczyzna wysyłał do swojej wybranki pierwszy list, dołączał do niego słownik niemiecko-angielski – mówi nasza rozmówczyni. – Wszystko po to, by pani z Filipin po pierwsze mogła odczytać wiadomość, a po drugie jakoś na nią odpowiedzieć. Kobiety nieraz prosiły zalotnika także o pieniądze na życie, przedstawiały swoją trudną sytuację materialną – dodaje.
Mężczyzna zaczynał się angażować nie tylko na polu czysto zapoznawczym, lecz także finansowo. Bardzo często w końcu zjawiał się w miejscu zamieszkania swojej wybranki. Po tym wszystkim kobieta decydowała, czy faktycznie chce wyjechać i zamieszkać z Niemcem.
Nie tylko incele
W Niemczech zostały zrobione badania, jacy panowie w dzisiejszych czasach decydują się na zawieranie mieszanych małżeństw z kobietami pochodzącymi z krajów uboższych. Okazuje się, że ich status jest odmienny od tego, który nieodłącznie kojarzy się z zakompleksionym, sfrustrowanym incelem.
– Najczęściej to panowie znacznie starsi od przybywających do nich partnerek, o zbliżonym poziomie zarobków do mężczyzn biorących śluby ze swoimi rodaczkami czy kobietami z krajów bogatszych. Mają stałą pracę, choć niekoniecznie z grupy najbardziej wykwalifikowanych zawodów. Co ciekawe, są często gorzej wykształceni od swoich żon z krajów uboższych. Takie kobiety częściej mają wykształcenie wyższe, są szczuplejsze od mężów i kobiet w Niemczech – podkreśla dr Małgorzata Stefanowicz.