– Na studiach zaocznych musiałam spędzać dwa weekendy w miesiącu w innym mieście. Przez pierwszy rok jeździłam tam z matką – mówi jedna z naszych rozmówczyń, która zgodziła się opowiedzieć naTemat o relacjach ze swoimi rodzicami. Jak się jednak okazuje, czasami to rodzice chcą, aby dorosłe już dziecko było na każde ich zawołanie, ale czasami to dorosłe dziecko nie może pozbyć się poczucia odpowiedzialności i na siłę uszczęśliwia rodziców.
Matka miłosierdzia
Kamila od zawsze była samodzielnym dzieckiem. Choć nie jest najstarsza, właśnie tego od niej wymagano. Pamięta, że już jako czterolatka była sama na 3-miesięcznym turnusie rehabilitacyjnym w Rabce.
– Kiedy byłam dziesięciolatką, mama pracowała od 5 do 15, tata z pracy wracał nad ranem, więc musiał się wyspać. Dlatego to ja musiałam opiekować się młodszym rodzeństwem, zrobić sobie i im śniadanie – wspomina dziś już 35-letnia kobieta.
Pomagała także w firmie ojca, który robił zdjęcia i filmy na weselach, oraz wspierała biznes matki, która na weselach gotowała. Zawsze była zaangażowana. – Moje nastoletnie życie było weekendowo zarezerwowane do pomocy rodzicom. Przy czym ojciec tego nie doceniał. Miałam wtedy mnóstwo kompleksów. Wydawało mi się, że wszyscy mają lepiej w domu, nie muszą pomagać rodzicom tyle co ja. Dostają kieszonkowe, a ja zawsze muszę zarobić – mówi Kamila.
Po szkole biegała do sklepu taty, było to coś w rodzaju sklepu fotograficznego, tam też czekały na nią zadania. Ona też musiała opiekować się dzieckiem swojej nastoletniej kuzynki. W drugiej klasie liceum Kamila zaszła w ciąże. Miała 17 lat i tego właśnie w tamtym czasie chciała. Wyszła za mąż. Zdała maturę. Nie ukrywa, że mogła liczyć na wsparcie rodziców, zwłaszcza wtedy, kiedy okazało się, że jej córka urodziła się chora.
– Moja mama pracowała zawodowo i zaczęła się uczyć. W weekendy jeździła na studia. Ja siedziałam w domu, bo córka była mała, cały czas był z nami też najmłodszy brat. Chodziłam na wywiadówki i tłumaczyłam przed rodzicami pozostałych braci – opowiada.
Kamila otworzyła własną działalność i nadal zajmowała się także weselami. Młodsi bracia nazywali ją siostrą miłosierdzia. Widzieli jak się poświęca. Kiedy urodziła synka, musiała jednocześnie zajmować się schorowaną babcią.
– Przy okazji remontów, malowania zawsze wołają mnie i mojego męża. Jak trzeba jechać do lasu po drzewo, to niezbędny jest mój mąż i najmłodszy brat, bo ojciec jedzie tylko ewentualnie popatrzeć, jak trzeba wrzucić drzewo do drewutni, to muszę to zrobić ja lub mój mąż. Jak rodzice jadą na jakąś imprezę, to zawsze zwracają się do nas, czy ich zawieziemy i odwieziemy, ale my nie możemy na nich liczyć w takich wypadkach – wylicza nasza rozmówczyni.
Kamila przyznaje, że trudno jej być asertywną. Kiedy nie chce czegoś zrobić, to ojciec tak dobiera słowa, że czuje się winna.
– Moja mama w tym roku, po 17 latach, skończyła się uczyć. Obroniła doktorat. Jestem z niej bardzo dumna, ale ona widzi tylko jej pracę. Nie dostrzega tego, co my dla niej zrobiliśmy, żeby mogła się realizować – przyznaje.
Dziś nadal pomaga tacie w jego firmie. Jej bracia dawno z tego zrezygnowali, ponieważ ojciec nie doceniał ich zaangażowania. – Rodzice nie pamiętają o naszych urodzinach i imieninach, ale o ich nie wolno zapomnieć. W moim rodzinnym domu mój najstarszy brat zawsze jest traktowany jak gość, zawsze lepiej. Od niego niczego nie chcą, to ja mam być na każde zawołanie – dzieli się swoją historią.
Jednak swoją opowieść kończy mówiąc o dobrych wspomnieniach z dzieciństwa. Uważa, że miała dużo swobody, ale bardzo szybko dorosła.
Chcę wszystko im wynagrodzić
Milena wyprowadziła się od rodziców na studiach. To jednak nie sprawiło, że odcięła pępowinę. Zawsze była bardzo samodzielna i zaradna. Jednak od kiedy pamięta, towarzyszyło jej poczucie odpowiedzialności za rodziców i za siostrę.
– Wiedziałam, że ja sobie poradzę, a nawet jeśli nie, to trudno. Chciałam po prostu, żeby oni byli szczęśliwi, żeby żadne problemy nie zaprzątały ich myśli – wyjaśnia.
Dobrze czuła się, kiedy mogła sprawiać rodzinie prezenty. Chciała wynagrodzić im to, że w domu nigdy się nie przelewało. Nawet kiedy nie mieszkała z rodzicami, przybiegała do nich po pracy, żeby wyprowadzić psa. Miała wyrzuty sumienia, że muszą wychodzić z nim na spacery, a przecież najmłodsi już nie są.
– Rodzicom zdarzało się narzekać, że pies to obowiązek, że trzeba z nim wychodzić, wstawać wcześniej. Denerwowałam się, gdy tego słuchałam, bo wiedziałam, że gdzieś między wierszami mają pretensję do mnie – mówi i dodaje, że kiedy próbowała odciąć się od tego, od narzekania, to często słyszała: "dobrze, już nic więcej mówiła nie będę, niczego już nie chcę".
Milena ze smutkiem stwierdza, że w jej przypadku, to chyba ona przyzwyczaiła rodziców do tego, że cały czas jest, że rozwiązuje rodzinne konflikty, że doradza. Doszło do tego, że nawet ich poucza i tłumaczy istotne kwestie. – Nawet kiedy dziś mieszkam daleko, każde dzwoni do mnie opowiada swoją wersję wydarzeń. Po prostu zrzucają z siebie ciężar i nie myślą, że ja bardzo to przeżywam. Myślą o sobie.
Cały czas czuje się za nich odpowiedzialna. Choć ciężko pracuje, ma wyrzuty sumienia, jeśli jedzie na wakacje, a rodzice zostają w domu, bo ich na to nie stać. Zresztą bywa i tak, że odmawia sobie niektórych rzeczy, aby im sprawić radość. – To nie jest tak, że oni tego oczekują. Po prostu chciałabym, żeby czuli się dobrze, zasługują na to – kończy.
Jestem na każde zawołanie
Kinga jest młodą mężatką. Spodziewa się dziecka. Problem w tym, że choć próbuje żyć własnym życiem, nie do końca jej to wychodzi lub zwyczajnie... tego nie potrafi. Ona zresztą zdaje się tego nie dostrzegać, bo tę historię opowiada nam jej przyjaciółka.
– Jest jedynaczką, bardzo związaną z rodzicami. Za bardzo. Jest na ich każde zawołanie, funduje im wakacje i pobyty w restauracjach. Do tego regularnie daje im duże sumy na dom, który budują. Daje, nie pożycza – wspomina Amelia.
Choć przyjaciółka Amelii chciała mieszkać tylko z mężem, dalej od rodziców, to oni nie chcieli o tym słyszeć. Będzie mieszkała z nimi w domu, który budują. Zresztą z mamą rozmawia non stop, nie podejmie bez niej żadnej decyzji. – Jest od nich emocjonalnie uzależniona, czego ona niestety nie widzi. Nie widzi też, że podczas gdy ona daje rodzicom dużo, sama niewiele od nich dostaje – podsumowuje.
Najlepsza przyjaciółka matki
– Mama zawsze chciała mnie mieć przy sobie, choć przez 10 lat byłam w rodzinie zastępczej. Kiedy poszłam na swoje i zabrałam rodziców do siebie, wszystko się zaczęło. Mama nie pozwalała mi nigdzie wychodzić. Zawsze tłumaczyła, że w domu jest co robić. Obarczała mnie wszystkim. Choć miała mi pomagać, to ja opiekowałam się babcią i dziadkiem – mówi Justyna i przyznaje, że wszystko załatwiała za bliskich.
Kiedy dwa miesiące temu zmarł jej ojciec, który był alkoholikiem, rodzeństwo i dziadkowie stwierdzili, że to wina Justyny, bo nie odciągnęła go w porę od towarzystwa, a przecież zawsze to robiła. Sytuacja się skomplikowała, bo mama trafiła do szpitala i jest w ciężkim stanie.
Została z babcią i z dziadkiem, ale z nimi jest podobnie. Czuje, że cały czas ją ograniczają i ciągle czegoś od niej chcą. Ma 25 lat.
– Ciągle wymyślają mi jakąś pracę. Nie robię tego, co ja uważam za słuszne, robię to, co mówią mi inni. Już nie rodzice a babcia. Nie mogę nikogo poznać, bo nigdzie nie wychodzę. A jak już nawet poznałam, to zerwałam z nim, bo i tak nie mam czasu – opowiada.
Studia z mamą
Aneta ma 21 lat. Twierdzi, że dziś jej relacje z rodzicami są najlepsze, jakie kiedykolwiek były. Jednak bywało różnie. Jej mama jest bardzo uzależniona od męża, a ten ma trudny charakter.
– Matka nie jest towarzyską osobą. Dlatego od najmłodszych lat byłam jej przyjaciółką i powierniczką. Zwierzała mi się także z tego co robił jej ojciec, a zdarzała się przemoc. Choć jestem świadoma tego, że nie o wszystko mi mówiła – przyznaje.
Dziewczyna nigdy nigdzie nie ruszała się bez mamy, aż do 19. roku życia. Chodzi oczywiście o dalsze wyjazdy. Kiedy pojechała na kolonie, po 3 dniach wróciła z płaczem. – Gdy jeździliśmy gdzieś całą rodziną opiekowałam się nią i starałam się zapewnić jej komfort. Matka stresuje się wszelkimi wyjazdami. Wszystko, co odbiega od codzienności, ją przeraża. Poza tym ojciec zawsze znajdował powód by jej dopiec. Łagodziłam spory i byłam jej oparciem – wspomina Aneta.
Kiedy Aneta miała 16 lat, jej mama dostała depresji, miała lęki. Wtedy nikt nie zajmował się nastolatką. Nie pilnował, czy odrobiła lekcje, nie pytał co w szkole. O obiadach w domu mogła zapomnieć. – Zostałam zupełnie sama. Żeby sobie poradzić, skupiłam się na nauce. Wracałam ze szkoły i od razu do nauki na 5-6 godzin. Łatwo było wtedy niczego nie jeść. Wpadłam w anoreksję – dzieli się swoją historią i dodaje, że właśnie wtedy poprawiły się jej relacje z ojcem. Zauważył, że dzieje się z nią coś złego.
Jej matka w tym czasie poszła na terapię i wyszła z depresji. Jednak po maturze to Aneta dostała depresji, ponieważ musiało zmienić się jej życie. Zmiany zniszczyły pewną rutynę. Musiała pójść na studia, więc oznaczało to wyprowadzkę.
– Zapisałam się na studia w mieście oddalonym o 130 km. Znalazłam jednak pracę w mieście rodzinnym by zostać w domu. Miała to być opcja na rok i "zobaczymy". Mijają już dwa lata takiego czekania. Na studiach zaocznych musiałam spędzać dwa weekendy w miesiącu w innym mieście. Przez pierwszy rok jeździłam tam z matką – opowiada Aneta i dodaje, że później zaczęła mieć jej dość.
Cały czas czegoś chcą
– Moi rodzice są zdrowi i bardzo dobrze sobie radzą. Maja wystarczającą dużo pieniędzy na życie, ale żądają od nas pomocy finansowej – zaczyna swoją opowieść Halina. Jej rodzice mieszkają na wsi i mają dom w dobrym stanie. Chcą jednak przenieść się do bloku w pobliskim mieście, jak uważa nasza rozmówczyni, bez żadnej sensownej przyczyny. Nie byłby to jednak problem, gdyby nie żądali oni, aby to dzieci kupiły im to mieszkanie.
– Oczekują, że każde z nas będzie na ich zawołanie. Ja pracuję za granicą i nie jest mi lekko, a oni uważają, że mam dużo pieniędzy i powinnam sfinansować modernizację domu. Żądają też, aby moja siostra, która mieszka we Włoszech, wróciła i zajęła się nimi – opowiada Halina.
Jej mama nie potrafi docenić najmniejszych starań kobiety. – Kiedy ostatnio chciałam sprawić jej przyjemność i zaprosiłam ją do kawiarni na lody, ta stwierdziła, że lody z budki są lepsze. Poza tym oni nigdy nas nigdzie nie zabierali. Zachowują się jak 5-letnie dzieci i zawsze tak było. Potrafią się nawet obrażać – podsumowuje.