– Sytuacja jest bez precedensu. Z uwagi na uwikłanie w aferę osób z ministerstwa sprawiedliwości, prokuratura, której przewodzi minister Ziobro, nie daje obiektywnych gwarancji prawidłowego wyjaśnienia sprawy – mówi naTemat dr Mikołaj Małecki, karnista z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Prawnik wymienia czyny zabronione, których w operacji donoszenia na sędziów mogli się dopuścić ludzie Zbigniewa Ziobry w rządzie PiS.
Anna Dryjańska: Co pan poczuł, gdy dowiedział się, że wiceminister sprawiedliwości Łukasz Piebiak i pracownik ministerstwa Jakub Iwaniec mieli współpracować z internautką Emilią, żoną sędziego nowego KRS, w pisaniu i rozsyłaniu do mediów donosów obyczajowych na sędziów?
Dr Mikołaj Małecki: To zatrważające. Jeśli informacje się potwierdzą, to znaczy, że osoby zaufania publicznego - sędziowie, a do tego jeszcze pracujący w Ministerstwie Sprawiedliwości, prowadzili działalność mającą niszczyć innych sędziów. Do tego celu wykorzystano osobę postronną. W ten sposób można zniszczyć każdego obywatela. Nie mieści mi się to w głowie.
Przecież rząd PiS zorganizował za pieniądze podatników całą kampanię billboardową, by oczerniać sędziów, która miała stworzyć grunt do wprowadzenia przez partię zmian w wymiarze sprawiedliwości. Naprawdę nie przypuszczał pan, że politycy w zaciszu swoich gabinetów planują, jak im jeszcze bardziej dokopać?
To logiczna konsekwencja akcji z billboardami, ale brać coś pod uwagę, a zobaczyć na własne oczy mocny dowód na to, że to się stało, to dwie różne rzeczy.
Premier Mateusz Morawiecki powiedział we wtorek, że dymisja wiceministra Łukasza Piebiaka kończy sprawę. W środę z pracą w ministerstwie pożegnał się też Jakub Iwaniec. Sprawa załatwiona?
Wypowiedź premiera, że to kończy sprawę, jest nieakceptowalna. W demokratycznym państwie prawa ta sprawa powinna dopiero się zaczynać. Niezależna prokuratura powinna wszcząć śledztwo i dogłębnie wyjaśnić wszystkie okoliczności. Sprawy nie powinny skończyć słowa tego czy innego polityka, nawet jeśli jest szefem rządu. Od tego typu rozstrzygnięć jest wymiar sprawiedliwości.
Zdaniem części internautów wiceminister Piebiak może i nie wychodzi w tej aferze na sympatycznego gościa, ale nie zrobił nic nielegalnego. Podobne głosy pojawiają się na temat Jakuba Iwańca.
Od stwierdzenia, czy wiceminister i urzędnik ministerstwa złamał prawo, jest niezawisły sąd. Problem w tym, że sąd nie może rozpocząć procesu sam z siebie – konieczne jest śledztwo prokuratury, która z urzędu może wszcząć postępowanie w związku z podejrzeniem popełnienia przestępstwa.
Jakiego przestępstwa?
Sytuacje i zachowania opisane w mediach, które są dziś powszechnie komentowane, noszą znamiona kilku różnych czynów zabronionych.
Proszę wymieniać po kolei.
Artykuł 231 Kodeksu karnego, czyli nadużycie uprawnień przez funkcjonariusza publicznego. Chodzi na przykład o to, że wiceminister robił coś, co nie należy do zakresu jego obowiązków służbowych i szkodził wizerunkowi Ministerstwa Sprawiedliwości.
Czyli że na przykład zamiast zajmować się projektami ustaw, zdobywał i rozsiewał plotki o życiu prywatnym sędziów?
Właśnie. To w żaden sposób nie należy do obowiązków urzędnika i ewidentnie jest działaniem na szkodę resortu sprawiedliwości. Kolejny paragraf, który ma zastosowanie do opisanych działań, to art. 266 kk, czyli ujawnienie lub wykorzystanie informacji uzyskanej w związku z wykonywaną funkcją lub czynnościami służbowymi.
Chodzi o ten moment, gdy wiceminister podał Emilii adres domowy sędziego niewygodnego dla PiS?
Jeśli zdobył tę informację w ramach pracy w rządzie, na przykład korzystając z państwowej bazy teleadresowej sędziów, to mamy do czynienia ze złamaniem prawa. Między innymi to, jak wiceminister Piebiak wszedł w posiadanie tego adresu, powinna wyjaśnić niezależna prokuratura.
Należy sprawdzić, czy wiceminister Piebiak i Jakub Iwaniec nie współdziałali w stalkingu sędziów (art. 190a kk) lub ich zniesławianiu (art. 212 kk).
Proszę wyjaśnić czym jest stalking.
Stalking polega na uporczywym nękaniu danej osoby, wywoływaniu u niej poczucia zagrożenia albo naruszaniu prywatności. Może się odbywać różnymi metodami: listownie, telefonicznie, przez internet... Co ważne, w przypadku współdziałania w stalkingu, jednakową karę ponoszą wszyscy sprawcy, nawet jeśli bezpośrednio działał tylko jeden z nich, jak być może było w przypadku pani Emilii. Wystarczy, że osoby współdziałające zagrzewały ją do czynu albo umacniały ją w przekonaniu, że dobrze robi.
Wiceminister Piebiak pisał do Emilii, która wzięła na warsztat jednego z sędziów niewygodnych dla PiS, że "może być tylko wdzięczny za tak pięknie i z rozmachem prowadzone czynności". To podpada pod ten paragraf?
Prokuratura powinna sprawdzić, czy nie było to współdziałanie w stalkingu. Sprawę reguluje art. 18 kk.
Przejdźmy do zniesławienia. Emilia rozsyłała informacje o życiu prywatnym sędziów, które dostała od wiceministra Piebiaka i urzędnika Jakuba Iwańca.
Wątek nielegalnego uzyskania wrażliwych danych to jedna sprawa, a samo ich upublicznianie może być zniesławieniem. Karalne jest rozpowszechnianie prywatnych informacji o danej osobie, które mają ją skompromitować.
Na przykład, że dany sędzia ma kochankę, a inny się rozwodzi?
Chociażby.
To zabrzmiało tak, jakby wszystkie plotki były nielegalne.
Karze nie podlegają osoby, które dzielą się prawdziwą informacją, ale nie rozgłaszają jej publicznie. Nie łamiemy więc prawa plotkując z sąsiadem o tym, co naprawdę się wydarzyło w życiu prywatnym znajomej, ale jeśli zamieszczamy publicznie na Facebooku czy Twitterze informację, że osoba X ma kochankę, i ta informacja może narazić tę osobę na utratę zaufania, to wtedy dopuszczamy się zniesławienia.
A przecież pani Emilia rozsyłała informacje o prywatnym życiu sędziów, jak wszystko na to wskazuje nielegalnie udostępnione przez Ministerstwo Sprawiedliwości, w przynajmniej kilkuset mejlach.
A wolność słowa?
Prawo chroni życie prywatne obywateli, tak aby nie poniżać ich w opinii publicznej. Wyjątkiem są sytuacje, gdy ujawnienie danej informacji zaspokaja wyższy cel społeczny. Jednak to, czy osoba X ma kochanka, a osoba Y śpi we własnej sypialni, nawet gdy są sędziami, z pewnością do takich informacji nie należy.
Tuż po pierwszej publikacji Onetu niektórzy łudzili się, że w Ministerstwie Sprawiedliwości w proceder był zaangażowany tylko wiceminister Piebiak. Później okazało się, że w poniżaniu sędziów przy pomocy Emilii uczestniczył też Jakub Iwaniec. Osób, które brały w tym udział, mogło być więcej, być może elementem tego układu był także minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Jak prawniczym językiem nazwać taki twór?
Tego typu nieformalna struktura, działająca systematycznie w sposób skoordynowany, której celem jest naruszanie prawa, może przybrać postać zorganizowanej grupy przestępczej.
Brzmi jak fabuła amerykańskiego filmu.
Bo zorganizowana grupa przestępcza kojarzy się najczęściej z przemytem narkotyków czy handlem bronią. Jednak przepisy są jasne - tego typu twór może działać w każdej branży, grupa przestępcza może mieć więc na celu zniesławianie i nękanie innych osób.
Zadaniem prokuratury jest sprawdzić, jaki charakter miały działania wszystkich osób zaangażowanych w łamanie prawa – czy robili to spontanicznie, od przypadku do przypadku, czy w ramach zorganizowanej grupy przestępczej.
Ale w wyniku zmian PiS szefem wszystkich prokuratorów jest minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, który sam może być zamieszany w ten proceder. Naprawdę wierzy pan w rzetelne wyjaśnienie tej sprawy?
Na razie wiele wskazuje na to, że prokuratura nie spieszy się z tym, by zabezpieczyć w ministerstwie dowody, na przykład komputery, smartfony i inne nośniki informacji.
Może czekała na złożenie zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa? Lewica złożyła je kilkanaście godzin po publikacji Onetu.
Prokuratura mogła działać z urzędu, a poza tym chodzi o ważny interes społeczny. Nie musiała czekać na zawiadomienie. W normalnym, demokratycznym państwie, rząd i władza sądownicza są od siebie niezależne. Tak jeszcze kilka lat temu było w Polsce.
Teraz mamy do czynienia z sytuacją, gdy minister–prokurator Ziobro będzie tak naprawdę sędzią we własnej sprawie, bo kieruje ministerstwem sprawiedliwości, w którym rozkręciła się ta machina, a jednocześnie nadzoruje prokuratorów, którzy mają zbadać całą sprawę.
Nie wystarczy, że minister Ziobro będzie się trzymał z daleka od postępowania prokuratury?
Nadal jest szefem Prokuratury Generalnej. Jej pracowników oczywiście nie powinnny obchodzić takie rzeczy, jak na przykład kalendarz wyborczy, ale gdy ich szefem jest członek rządu, kalkulacje polityczne mogą się wkraść do postępowania prokuratury. Przecież każdy pracownik chce zadowolić szefa.
Może się okazać, że nawet jeśli sprawa będzie wyjaśniana, to nie w pełnym zakresie, albo będzie prowadzona tak, by nie psuć środowisku politycznemu ministra Ziobry notowań przed wyborami. Właśnie przed tym przestrzegali sędziowie i obywatele, gdy walczyli o wolne sądy.
Co pan sądzi o postulacie sędziów, by aferę w Ministerstwie Sprawiedliwości zbadała komisja śledcza?
Sytuacja jest bez precedensu. Z uwagi na uwikłanie w aferę osób z ministerstwa sprawiedliwości, prokuratura, której przewodzi minister Ziobro, nie daje obiektywnych gwarancji prawidłowego wyjaśnienia sprawy.
Udział w komisji śledczej osób niezwiązanych z partią sprawującą władzę umożliwi patrzenie prokuraturze na ręce. Postępowanie będzie transparentne. Daje to lepsze gwarancje ujawnienia całej prawdy.