Niektórzy wysiadali, bo już nie mieli siły. To najlepsze szkolenie samochodowe w Polsce
Michał Mańkowski
19 września 2019, 08:41·5 minut czytania
Publikacja artykułu: 19 września 2019, 08:41
Jeździłem już na różnych torach, różnymi autami, podczas różnych szkoleń, ale to jedno jest wyjątkowe i dotychczas zdecydowanie najlepsze. Porsche Masters to jednocześnie motoryzacyjny raj i piekło. Raj, bo obcujesz z niesamowitymi samochodami i uczysz się nimi jeździć tak, jak zostały do tego stworzone. Piekło, bo wcale nie jest łatwo.
Reklama.
Otwarty kilka niedługich lat temu tor Silesia Ring zmienił motoryzacyjny układ nie tylko w Polsce, ale i regionie. To tor wyścigowy z prawdziwego zdarzenia, który w tym sezonie dodatkowo otrzymał oficjalną homologację Polskiego Związku Motorowego.
Większość najpoważniejszych eventów związanych z samochodami sportowymi została przeniesiona właśnie tam – na Śląsk, a dokładniej do Kamienia Śląskiego pod Opolem. To także miejsce, w którym odbywa się jedno z kilkunastu Porsche Experience Center, do którego dotychczas klienci z regionu musieli latać aż do Turcji.
I we wrześniu na Silesia Ringu odbyło się jedno z takich wydarzeń. Było wyjątkowo, bo po raz pierwszy w Polsce postanowiono zorganizować program o nazwie Porsche Track Experience Masters. Zaproszono tam doświadczonych dziennikarzy, którzy mają zaliczone już podstawowe kursy jazdy na torze. To bilet wstępu do klasy Masters. No i 3936 euro (ponad 17 tys. złotych!), bo tyle kosztuje ta dwudniowa atrakcja.
To już bardziej zaawansowane szkolenie, o czym mogliśmy przekonać się na własnej skórze. Niby ten sam tor i te same samochody, ale nacisk kładziono na coś innego. Przez dwa dni de facto przeprowadzamy się do sportowych modeli Porsche: 718, 911 i brutala o nazwie 911 GT3 RS. Jeśli teraz nie bardzo wiesz, czym się od siebie różnią, zapewniam, że po kilkunastu godzinach na torze będziesz wiedział aż za dobrze nie tylko od strony teoretycznej, ale przede wszystkim praktycznej.
718 to model z silnikiem położonym centralnie. Coś, co na co dzień może być niezauważalne, na torze ma gigantyczne wpływ na wrażenia z jazdy i zachowanie samochodu. To istny diabeł zakrętów. Jest i królowa szos na całym świecie, czyli 911-tka w wersjach z napędem na tylną i na obie osie. Wiecie, jak je rozpoznać? Po kratce na tylnymi światłami. W tym pierwszym przypadku jest czarna (S), w drugim chromowana (4S).
911 oszałamia możliwościami, a wciąż mówimy o cywilnym aucie drogowym. I na koniec creme de la creme, czyli 911 GT3 RS. Samochód stworzony na tor, który w normalnej jeździe nie do końca nawet się odnajduje. Przy niższych prędkościach dojazdowych można się nawet zastanawiać, skąd te zachwyty. Jakiekolwiek wątpliwości mijają po wciśnięciu gazu i pierwszym zakręcie.
W trakcie całego szkolenia jesteśmy w bieżącym kontakcie z instruktorem, który nie tylko dba o bezpieczeństwo, ale przede wszystkim wręcz do znudzenia tłumaczy teorię i praktykę. Raz za razem pokonujemy te same odcinki toru i zakręty, za każdym razem starając się uzyskać linię idealną.
Tu za wolno, tam za szybko, jeszcze gdzieś indziej za głęboko, pod złym kątem, za wcześnie skręcone koła, za mało hamulca, za dużo gazu. Po takim dniu masz wrażenie, że jest nieskończona ilość rzeczy, które można popsuć. Poznajesz mniej lub bardziej znane prawdy wyścigowe, jak np. lepiej wejść w zakręt wolniej, by szybciej z niego wyjść. I za jakiś czas na własnej skórze przekonujesz się, jak to wygląda praktyce.
A wszystko to – choć może brzmi inaczej – jest świetne! Z każdym kółkiem zauważasz postępy i zapewniam, że na koniec szkolenia ten sam tor przejedziesz zupełnie inaczej niż zrobiłbyś to przed jego rozpoczęciem. Niektóre przejazdy są nagrywane, a następnie analizowane bezpośrednio z instruktorem.
Na początku trenuje się na różnych sekcjach toru, a na pełną nitkę wyjeżdża się dopiero później. To wszystko ma sens, bo nagle okazuje się, że wszystkie kawałki układanki trafiają na swoje miejsce. Jako kierowca w głowie łączysz te puzzle, których przed chwilą się uczyłeś w 3,6-kilometrowy tor. Zbieranina przypadkowych zakrętów staje się dla ciebie znajomą sekwencją, którą dobrze już poznałeś i wiesz, jak się za nią zabrać.
Drugiego dnia wszyscy uczestnicy zostali nawet wypuszczeni na tor samodzielnie, bez żadnych instruktorów, czego wcześniej na żadnym szkoleniu nie doświadczyłem. To najlepszy sprawdzian nie tylko dla kierowców, ale i samych instruktorów, którzy musieli zaufać umiejętnościom swojej grupy.
Jazda samemu to też zupełnie inne doświadczenie, bo nie gonisz już za instruktorem, a sam rysujesz swoją linię przejazdu, starając się popełnić jak najmniej błędów. A te na pewno się pojawią. Na szczęście to samochody, które wybaczają dużo, zwłaszcza z włączonymi wszystkimi systemami bezpieczeństwa.
Najbardziej obawiałem się zielonego i żółtego potwora 911 GT3 RS. To auta, które budziły największy podziw i respekt. W końcu to skrajnie sportowe 911-tki, które realnie nie nadają się do normalnej jazdy na co dzień. To auto aż męczy się w zwykłej jeździe. Tymczasem na torze… Dobry Boże! 520 koni mechanicznych, napęd na tył, rasowo sportowy silnik, hamulce, zawieszenie i układ kierowniczy. Ten zestaw może przerażać.
Większość z nas wsiadała za jego kierownicę z miną pełną obaw. Zwłaszcza, że chwile wcześniej niemal całkowicie traciliśmy nad nim kontrolę na płycie poślizgowej. Tymczasem na suchym torze okazuje się, że… to wręcz niemożliwe jak ten samochód jedzie. Fenomenalna przecież 911-tka wydaje się przy nim autem o kilka klas słabszym. Już pal sześć kosmiczne przyspieszanie i silnik wkręcający się z rasowym dźwiękiem na 9 tysięcy obrotów.
Natomiast hamulce i pewność, jaką daje to auto w zakrętach są NIEBYWAŁE. Na początku aż trudno się do tego przyzwyczaić. A najlepsze (a może najgorsze?) jest to, że jako amator dobrze wiesz, że wykorzystujesz może 30 procent jego możliwości. Aż trudno sobie wyobrazić co potrafi zrobić na nim profesjonalista. Poprawka, wiem co – wykręcić czas o blisko 20 sekund lepszy.
W trakcie szkolenia poza GT3 RS-em największym zaskoczeniem było dla mnie jednak coś innego i pozornie nie związanego nawet z samochodami. Chodzi o zajęcia psychomotoryczne, którymi były przeplatane niektóre z zajęć na torze.
Profesjonalista w praktyce i w teorii wyjaśnił nam, jak ważna jest koncentracja, precyzja, skupienie i… upokorzył grupę dorosłych osób, udowadniając im, że nie potrafią ruszać palcami czy bawić się piłkami. Łukasz Mika na co dzień współpracuje z zawodowymi sportowcami i przyznaję, ze na wszystkich zrobił duże wrażenie. Ja ćwiczę już w domu.
Czy po tych dwóch dniach czuję się lepszym i pewniejszym kierowcą? Pewnie, że tak. To najlepsze szkolenie, w jakim brałem udział. Godziny na torze potrafią wykończyć i fizycznie, i psychicznie. Dodatkowo jednak – jak za każdym razem na torze – nabrałem jeszcze więcej pokory, bo patrząc na to, co z samochodami potrafią robić zawodowcy, można się zaczerwienić ze wstydu.