Raczej nie na taki efekt liczyli politycy PiS prezentując swój wyborczy spot. Miał namawiać do głosowania i namówił, ale... nie na partię Jarosława Kaczyńskiego. #JustynaIdzieNaWybory, to hasztag stworzony przez kandydatkę Lewicy, która spot przerobiła. Wszystko po to, aby zmobilizować do wzięcia przez Polki spraw w swoje ręce. Takich działań jest jednak dużo więcej, bo kobiety nie chcą, aby 13 października o naszej przyszłości znowu zdecydowała mniejszość.
"Hej PiS, Justyna ma głos" – takim hasłem Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, kandydatka Lewicy, opatrzyła wrzucony do sieci, ale wcześniej ulepszony przez siebie, fragment wyborczego spotu Prawa i Sprawiedliwości.
W oryginale bohater spotu budzi się ze snu, w którym enigmatyczna postać w białym garniturze (wciela się w nią Janusz Rewiński) pokazuje mu Polskę w przypadku, gdy wygra PiS i w przypadku, gdy stery przejmie KO. Przerażony katastroficzną wizją kraju, w którym zmian dokonuje "Grzegorz", krzyczy "Justyna idziemy na wybory!".
Tak się jakoś składa, że Justyna posłuchała i na wybory na pewno pójdzie. Nie jest to jednak raczej rezultat, jakiego ów bohater by oczekiwał. Dziemianowicz-Bąk do rozemocjonowanego nawoływania mężczyzny (z pewnością Justyna jest jego żoną, bo w państwie PiS inaczej być nie może) dodała odpowiedź adresatki: "No przecież wiem. Idę głosować na Lewicę, bo chcę żyć w dobrym państwie, a nie tylko o nim śnić".
Jest jednak fragment w spocie PiS, z którym nie sposób się nie zgodzić. Chodzi o słowa wypowiadane przez lektora: "Wyborów nie wygrywa się leżąc na kanapie". Tak więc Justyna rzeczywiście ma głos, tak jak i miliony Polek. Kobiety postanowiły zmobilizować inne kobiety do wzięcia spraw w swoje ręce. Na chwilę przed wyborczą niedzielą możemy obserwować wzmożone działania profrekwencyjne. – My kobiety zawsze walczymy do końca i teraz też będziemy walczyć do końca – przekonuje jedna z moich rozmówczyń.
#NiegłosujęnaPiS
Dlaczego nie oddawać głosów na kandydatów PiS? To pytanie dla Magdaleny Kuk z Ogólnopolskiego Strajku Kobiet wydaje się retoryczne. Cztery lata rządów tej partii wystarczyły, aby się o tym przekonać. Dlatego też w sieci właśnie ruszyła akcja #NiegłosujęnaPiS.
– To jest spontaniczna akcja. Można powiedzieć, że wymyśliłyśmy ją z koleżankami przy kawie, albo raczej przez telefon. Mamy różne poglądy. Czasami wspieramy te same kandydatki, a czasami inne. Jednak wszystkie nas łączy jedno: stanowczo nie chcemy rządów PiS-u. Kobiety potrafią się zmobilizować. Tak naprawdę dwa razy zatrzymałyśmy tę machinę zła i wierzę, że jesteśmy w stanie zrobić to po raz trzeci. Poza tym my kobiety zawsze walczymy do końca i teraz też będziemy walczyć do końca – opowiada Kuk.
"Nie głosuję na PiS", bo "mój syn jest gejem", bo "jestem nauczycielką", bo "chcę bez strachu zajść w ciążę", bo "moje dziecko potrzebuje leków", bo "zależy mi na jakości powietrza i środowisku". Zaczęło się od tych pięciu haseł, ale powodów codziennie przybywa, bo każdego dnia kolejne kobiety dzielą się tym, co je zwyczajnie wkurza, czego się boją, albo co im przeszkadza, kiedy w Polsce rządzi PiS.
Nie chodzi o narzekanie, chodzi o to, aby pokazać, że te problemy nie są niczym wydumanym, że są realnym zagrożeniem. Przede wszystkim chodzi jednak o to, żeby uświadomić niezdecydowanym dlaczego trzeba głosować. Niska frekwencja sprzyja Kaczyńskiemu i jego ludziom, bo ich elektorat jest zdecydowanie bardziej zmobilizowany i zmotywowany.
Istotne jest to, aby nie dopuścić do tego, co już raz się zdarzyło: o większości nie może znowu zdecydować mniejszość. Tak było także podczas wyborów w 2015 roku, kiedy Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory. Do urn poszło niespełna 40 proc. osób uprawnionych do głosowania.
Rozmówczyni naTemat Magdalena Kuk przyznaje, że sama ma wielu znajomych, którzy nie chodzą na wybory, bo nie są pewni na kogo zagłosować. – Chcemy też pokazać, jakie zagrożenia niesie niegłosowanie. Niegłosowanie jest tak naprawdę popieraniem w tym momencie PiS-u. Dlatego chcemy pokazać zwykłym kobietom, które są np. matkami, nauczycielkami, pielęgniarkami, przedsiębiorczyniami, że to dotyczy także ich – podkreśla moja rozmówczyni.
"Ja IDĘ NA WYBORY i nie głosuję na PiS, bo PiS życzy mi śmierci. Życzy mi śmierci w wyniku braku dostępu do potrzebnych leków i opieki medycznej, życzy mi śmierci, bo jestem kobietą, życzy mi śmierci, bo jestem lesbijką. Życzy mi, żebym się udusiła lub ugotowała, bo jest zbyt tępy, żeby pojąć, że mamy katastrofę klimatyczną" – napisała na swoim profilu na Facebooku liderka Ogólnopolskiego Strajku Kobiet Marta Lempart, tym samym zachęcając do włączenia się w akcję.
Z kolei Magdalena Kuk dodaje, że profrekwencyjne działania Ogólnopolskiego Strajku Kobiet są szansą dla tych osób, które być może jeszcze nie wiedzą komu udzielą poparcia. – Niektórzy mówią, że akcja jest negatywna, ale tak naprawdę jest to szansa dla osób, które może nie chcą powiedzieć, kogo konkretnie popierają albo nie mają zdeklarowanych poglądów, albo zdecydują przy urnie wyborczej, ale jednocześnie wiedzą, że PiS to nie jest to, czego chcą – mówi.
Jeśli PiS wygra te wybory może być tylko gorzej – słyszę od przedstawicielki Ogólnopolskiego Strajku Kobiet. Magdalena Kuk jest przekonana, że jeżeli partia Jarosława Kaczyńskiego zdobędzie większość konstytucyjną, to wprowadzi całkowity zakaz aborcji.
– Jeżeli całkowity zakaz aborcji zostanie wpisany do konstytucji, to będzie potrzeba kilku pokoleń by to zmienić. Zabrano nam dostęp do tabletek "po". W wielu miejscach bardzo trudno jest dostać się do ginekologa, a nawet gdy się uda, to lekarze często zasłaniają się klauzulą sumienia. Kościół katolicki ma coraz większą władzę. Neofaszyści bezkarnie maszerują po ulicach i głoszą nienawiść. Jeżeli nie zmienimy biegu historii oddając głos w wyborach, ludzie będą bali się wyjść na ulicę. Już jest źle, a będzie tak, że nie będzie dało się żyć w tym kraju – kwituje.
– Wtedy czuło się potencjał i wielką siłę płynącą z Polski. Czuło się to "wkurwienie". Dziś znowu jesteśmy w kluczowym momencie. Po czterech latach stania na ulicach, czterech lata walki, poświęcania swojego czasu, swojej energii... Nie poddamy się. Przypomnijmy sobie naszą siłę i moc, która gdzieś uleciała, a która w nas jednak drzemie – mówi Anna Krenz z "Dziewuchy Berlin".
Polka mieszkająca w Niemczech przyznaje, że jest świadoma tego, że ludzie są zmęczeni, bo "aktywizm jest ciężką i wykańczającą pracą". Jest świadoma tego, że mimo dobrych intencji i wspólnego celu niektórzy zdążyli się pokłócić albo wrócić do codziennego życia.
Wierzy jednak, że i tym razem uda się zmobilizować Polki i Polaków do "dużych aktów". Anna Krenz dodaje jednak, że pomysł na zorganizowanie takiej akcji, która na razie jest akcją viralową, wynika także z frustracji. Co prawda nie obraziła się na opozycję, ale poczuła się przez nią zignorowana. Tak jak i wiele innych osób.
– Jako wyborczyni poczułam się zrobiona w konia, bo zamiast mną i milionami innych wyborców oni zajmują się sobą. Przez ostatnie miesiące partie opozycyjne dyskutowały głównie o miejscach na listach wyborczych, zamiast prezentować swoje programy. W tym czasie PiS szedł do przodu ze swoją kampanią – podkreśla.
Na ostatniej prostej "Dziewuchy" nie zamierzają jednak odpuścić, bo oprócz energii związanej z działaniem pamiętają też szok, który wywołały w nich posunięcia PiS, błyskawiczne zmiany w wielu obszarach. "Bardzo szybko PiS, ignorując Konstytucję, zaczął wprowadzać drastyczne zmiany demontując trójpodział władzy i demokratyczne struktury, co doprowadziło do rozłamu społeczeństwa" – czytamy na profilu akcji na Facebooku.
Anna Krenz, tak jak i poprzednia rozmówczyni, również podkreśla zagrożenie, jakie może urzeczywistnić się po ewentualnej wygranej PiS. Ma na myśli zaostrzenie przepisów ustawy antyaborcyjnej. – Ze wszystkich ustaw ta jest jedyną, która tak bezpośrednio dotyka drugiego człowieka – kobiety. Dotyka jej ciała, jej duszy czy sumienia. Nie ma żadnej innej ustawy, która by aż tak właziła w gacie. Nie może tak być, żeby obcy mężczyźni w garniturach lub sutannach decydowali o tym, co dla wielu i tak nie jest łatwe – stwierdza.
To, co również istotne w tej akcji, to uświadamianie o sile, która jest w naszych rękach. Jej organizatorki nie chcą słuchać haseł: "Na pewno nie wygramy", "Nie ma szans". To podcina skrzydła, a chodzi przecież o poczucie mocy i sprawczości.