Trybunał Stanu za przeprowadzenie wyborów w trakcie epidemii koronawirusa. Tego właśnie chcą francuscy lekarze. Oskarżają premiera Édouarda Philippe'a i byłą minister zdrowia Agnes Buzyn o to, że świadomi zagrożenia zlekceważyli je.
Czarę goryczy lekarzy, którzy są na pierwszej linii frontu walki z koronawirusem, przelał wywiad, jakiego dziennikowi "Le Monde" udzieliła tydzień po lokalnych wyborach była już minister zdrowia Agnès Buzyn (14 lutego zrezygnowała z pełnienia tej funkcji i odeszła z rządu, ponieważ startowała w wyborach, jako kandydatka na mera Paryża).
– Ostrzegałam premiera już 30 stycznia, że wybory nie mogą się odbyć. (...) Od samego początku myślałam o jednej rzeczy: o koronawirusie. Trzeba było to zatrzymać, to była maskarada. Ostatni tydzień był koszmarem. Bałam się (zakażenia) na każdym spotkaniu – mówiła.
Przed wyborami medycy apelowali do prezydenta Macrona, by przesunąć głosowanie i nie ryzykować kolejnymi zakażeniami. Dzień przed głosowaniem liczba osób, u których potwierdzono koronawirusa, wynosiła 3,6 tys. I choć wiadomo było, że brakuje respiratorów, a służba zdrowia przestaje być wydolna, wybory się odbyły, za co rząd został skrytykowany. Zaczęto podważać także ich wyniki.
Prezydent Macron ogłosił, że Francuzi nie mogą wychodzić z domów bez potrzeby dopiero dzień po głosowaniu. Wtedy liczba zakażonych wynosiła już 5,5 tys. Drugą turę wyborów odwołano.
Wiedzieli, ale niczego nie zrobili
Grupa 600 lekarzy chce pociągnięcia do odpowiedzialności premiera i byłą minister zdrowia, ponieważ zdawali sobie sprawę z zagrożenia, ale niczego nie zrobili. Zgodnie z kodeksem karnym za niepodjęcie działań w kwestii zwalczania niebezpieczeństw, grożą dwa lata więzienia lub 30 tys. euro grzywny. Doniesienie trafiło do Trybunału Sprawiedliwości Republiki.
Lekarze zawarli w piśmie także kwestię nieprzygotowania szpitali do walki z epidemią.
Premier twierdzi, że tego, o czym mówiła w styczniu minister Buzyn, nie potwierdzali naukowcy. – Nie mogłem podjąć decyzji o odwołaniu wyborów sam w czasie, gdy ludziom wolno było spacerować po miastach. To byłoby przerwanie demokratycznego procesu – tłumaczył się.