Jest wygodna i to nawet bardzo, w mieście pali tyle co nic, a w trasie… a w trasie można przejechać przez całą Polskę bez zjeżdżania na stację. Na pewno spodoba się spokojnym kierowcom od – powiedzmy – pewnego wieku. Co nie zmienia faktu, że to auto wciąż wykonane pod amerykańskie i azjatyckie gusta. I od momentu premiery w wielu kwestiach przestarzała względem europejskiej konkurencji.
Piętnaście lat. Tak długo nie było Camry w polskiej ofercie. W 2004 roku, kiedy konkurencja rozkręcała swoje turbodiesle, Camry nie miała odpowiedniego silnika. Po prostu zniknęła z oferty polskiego importera, ponieważ nie była w stanie konkurować z wysokoprężną konkurencją. Wtedy trendy były inne, o hybrydach nikt nie słyszał, a diesel wydawał się spełnieniem marzeń w segmencie.
Camry zastąpił wtedy Avensis, który był bardziej przystosowany do rywalizacji w Europie. I o ironio, teraz, kiedy Avensis znika z oferty (też z powodu przestarzałych rozwiązań), w Polsce możemy kupić nowe Camry. Auto wyraźnie nowocześniejsze od ostatniego Avensisa, a jednocześnie wyposażone w nowoczesny silnik hybrydowy. Bo przecież półtorej dekady później diesel jest niefajny.
Azjatyckie wykonanie
Na początek niespodzianka: obiektywnie uważam, że nowa Toyota Camry – przynajmniej z zewnątrz – jest… tak po prostu ładna. Owszem, wpisuje się w stylistykę Toyoty, więc konserwatywni klienci raczej nie mają czego tu szukać, ale po prostu podoba mi się. Chociaż trzeba przyznać, że ratuje ją czarny lakier, który wybitnie pasuje do limuzyny takiego rozmiaru.
Charakterystyczna, spłaszczona i "rozciągnięta" linia boczna nie tylko optycznie wydłuża i tak już duże auto, ale przede wszystkim nadaje mu bardzo eleganckiego charakteru. Widać tu nawiązania do bardziej prestiżowego (i de facto bliźniaczego) Lexusa ES czy nawet do walczącego w najwyższej lidze Lexusa LS. Nawet duży grill z przodu – może nie ma kształtu klepsydry, ale już sam jego rozmiar i agresywne światła są bardzo "lexusowate".
Czar pryska jednak w środku. Od razu poczułem się jak w Bangkoku, gdzie generalnie 99 aut na sto to toyoty, także takie, których w Europie nikt nigdy nie widział.
I prawdę mówiąc nie jest to zaleta. Camry co prawda przytłacza rozmiarem wnętrza, bo fotele z przodu są gigantyczne, a na kanapie z tyłu jest JESZCZE więcej miejsca, ale całość jest… bardzo azjatycka. I mam na myśli raczej nie Marina Bay w Singapurze, tylko prowincjonalne miasteczko w Laosie.
Wysuwająca się po wejściu do auta kolumna kierownicy od razu przywodzi na myśl auta premium, ale samo wykończenie jest po prostu nieciekawe. Do Camry wciąż nie dotarł wirtualny kokpit (a jest choćby w nowej Corolli, konkurencja też ma takie rozwiązania), a ekran pomiędzy dwoma analogowymi straszy swoją grafiką i kompletną nieintuicyjnością. Przeglądanie pomiarów spalania w tym aucie to katorga – a przecież o to chodzi w hybrydzie.
To samo z ekranem w centralnej desce rozdzielczej. Lata mijają, a Toyota ciągle pcha do swoich samochodów bez większych zmian ten sam system infotainment, który jest po prostu brzydki, niewygodny i trudny w obsłudze. Sama nawigacja wygląda jak rozwiązania z czasów, kiedy poprzednie Camry znikało z Polski.
Do tego jest tu jakiś milion guzików. Z pewnością ułatwiają one obsługę auta – ale klienci w Europie dzisiaj szukają czego innego. W modzie jest minimalizm, a tu jest cała klawiatura fortepianu. Wisienką na torcie są te guziki do obsługi podgrzewania foteli. Bardziej topornych jeszcze nie widziałem. Swoją drogą plastikowa imitacja drewna też nie powala na kolana.
I to wcale nie koniec. Kamera cofania ma bardzo niską jakość i odstaje od konkurencji o długość dwóch basenów olimpijskich. Głośniki – w ofercie jest nagłośnienie od JBL, które koledzy z branży chwalą. Ale już w moim aucie testowym były standardowe i "pierdziały" przy każdym basie.
No i wreszcie: mamy 2020 rok, a wy możecie zapomnieć o Apple CarPlay i Android Auto. Ale nie, że trzeba dopłacić. Po prostu nie ma. W momencie, kiedy konkurencja wprowadza bezprzewodową obsługę tych systemów, tu nie ma możliwości nawet połączenia przez kabelek.
W ramach bonusu jeszcze dwa zdjęcia. Tak wygląda jasna, skórzana tapicerka (choć fotele są bardzo wygodne, ale o tym później) po 40 tysiącach kilometrów i tak wygląda wykończenie bagażnika. Goła blacha. Co prawda bagażnik jest przepastny, ale Camry nie jest już liftbackiem, tylko sedanem. Wąski otwór załadunkowy skutecznie uniemożliwi wam zrobienie z Camry auta rodzinnego.
Oczywiście część z tych wad można przekuć w zalety. Camry można obsługiwać nawet w rękawicach kuchennych – guziki i pokrętła są tak duże. W kwestii ergonomii nic temu autu zarzucić nie można. Ale wnętrze spodoba się naprawdę tylko dojrzałym klientom. Jeśli ktoś uważał, że to np. konkurencja dla Volkswagena Arteona (bo to większe aut od Passata), no to przynajmniej w tej kwestii na pewno nie.
Najoszczędniejsze auto w klasie
Na szczęście nie jest tak, że Camry jest autem do niczego. Bo jeśli już przebolejecie ten środek (albo po prostu macie to gdzieś), a komunikacja ze smartfonem jest dla was zbędnym gadżetem, to Camry pokaże wtedy swoje zalety.
A te są przede wszystkim dwie. Po pierwsze: ekonomia. Po drugie: wygoda. I prawdę mówiąc na pewno znajdą się ludzie, którzy kupią to auto wyłącznie dla tych dwóch cech.
Może same liczby na początek. W mieście nowe Camry – jeśli jeździcie po "taksówkarsku" – zadowoli się pięcioma litrami benzyny. Naprawdę. To rewelacyjny wynik jak na rozmiary i osiągi tego auta. Nawet nie bawiąc się w ecodriving można spokojnie zmieścić się w sześciu litrach. Co ciekawe, równie dobrze jest w trasie.
Zwykło się mówić, że hybrydy swoje atuty pokazują w mieście, ale już poza nim jest różnie. Tymczasem Camry przy 140 km/h na autostradzie spala… 6,9 litra. Po co komu diesel?! Naprawdę, te liczby robią wrażenie. Czynią z Camry najoszczędniejsze auto w klasie i jedno z najoszczędniejszych w ogóle na rynku. Czapki z głów.
I co ważne, te wyniki nie są okupione osiągami Camry. To całkiem sprawne auto. Do dyspozycji mamy tradycyjny, wolnossący i czterocylindrowy silnik o pojemności… 2,5 litra! Do tego dochodzi oczywiście jednostka elektryczna.
Benzynowy silnik ma 177 KM, a silnik elektryczny 120. Oczywiście ta moc się nie sumuje – w sumie maksymalna moc tego auta to dokładnie 218 KM. Czyli tyle, co niedawno testowany w naTemat Passat GTE, więc to akurat wdzięczne porównanie.
Sama moc to jednak nie wszystko – o ile Passat jest zbudowany na bazie silnika TSI, o tyle tutaj turbiny nie ma. Camry jest więc autem wolniejszym od niemieckiej hybrydy, ale z pewnością nie ociężałym. Toyota deklaruje przyspieszenie do 100 km/h w 8,3 sekundy, co jest dobrym wynikiem.
Nikt tutaj podczas przyspieszania nie odczuje charakterystycznego wbicia w fotel – do tego jednak trzeba turbodoładowej jednostki. Camry przyspiesza jednak zdecydowanie, także przy wyższych prędkościach. Wyprzedzanie tirów nie stanowi większego wyzwania.
Inna sprawa, że samochód i tak nie nastraja do dynamicznej jazdy – Camry jest wyjątkowo łagodnie usposobione, nawet jeśli zawieszenie i tak zostało nieco "utwardzone" w europejskiej wersji, pod nasze upodobania. Niemniej jednak komfort resorowania jest naprawdę wysoki. Zawieszenie sprawnie wybiera nierówności, a do tego pracuje cicho.
Auto jest zresztą także nieźle wyciszone. Nawet na autostradzie jest w nim przyjemnie, ale najważniejsze jest co innego: Camry wyciszono na tyle dobrze, że przekładnia e-CVT nie doprowadza kierowcy do szału. Inna sprawa, że w tym samochodzie układ bardziej "warczy" niż "wyje". Jest więc serio znośnie.
Do tego dochodzą bardzo wygodne, skórzane fotele (nawet jeśli są tak brudne) i jeszcze wygodniejsza kanapa, na której jest po prostu mnóstwo miejsca. Po ustawieniu fotela kierowcy pod siebie (183 cm wzrostu) z tyłu mogłem się konkretnie "rozłożyć" na kanapie. Konkurencja nie daje tyle miejsca. Aż szkoda, że zagłówki nie są trochę mniej twarde.
Przy tym wszystkim nie wspomniałem jeszcze za dużo o samym prowadzeniu auta. Pewnie jak się spodziewacie już, układ kierowniczy Camry… po prostu jest. Jest wystarczająco pewny, żeby jechać bezpiecznie nawet po autostradzie, ale żadnych większych wrażeń nie należy tu oczekiwać.
Camry całkiem nieźle trzyma się zresztą w zakrętach – ale raczej nie będziecie po nich szybko jeździć, po fotele nie zapewniają żadnego trzymania bocznego. Kierowca złapie się kierownicy, reszta pasażerów będzie latać po kabinie.
I w tym wszystkim jest tylko jedna niespodzianka: przy gwałtownym ruszaniu z miejsca (silnik elektryczny zapewnia jednak duży moment obrotowy i szybkie "odbicie") auto, choć ma napęd na przód, lubi pomyszkować po asfalcie. Trochę jak RWD.
Drogo, ale tanio
Z cennikiem Camry jest problem. Otóż de facto, jeśli porównać rywali (a według Toyoty to m.in. Volkswagen Passat, o żadnym premium nie ma tu mowy) z podobnym wyposażeniem, Camry jest całkiem przystępnie wycenione.
Rzecz w tym, że próg wejścia jest tu wysoko podniesiony, w dużej mierze także przez 2,5-litrowy silnik. Otóż samochód w wersji podstawowej Comfort wyceniono na 142 00 zł. To sporo, bo konkurencja startuje od okolic stu tysięcy. Kiedy jednak inne auta są de facto gołe, nawet takie Camry jest już dobrze wyposażone (m.in. 17-calowe felg, adaptacyjny tempomat czy bezkluczykowy dostęp). Cena jest więc konkurencyjna.
Co z drugiej strony nie zmienia faktu, że najbogatsza wersja Executive z dodatkami podchodzi pod 200 tysięcy złotych.
Dla kogo jest to więc samochód? Na pewno nie dla kogoś, kto lubi nowinki techniczne. Nowoczesny napęd hybrydowy to fajna sprawa, ale brak łączności ze smartfonadmi dla wielu młodszych klientów będzie nie do przełknięcia. Tak jak zresztą toporne multimedia i ogólnie "azjatycka" stylizacja.
Z drugiej strony trzeba docenić, że potencjalnie jest to auto znacznie mniej awaryjne od konkurencji. Hybrydy Toyoty mają przecież nie bez powodu świetną opinię. To samochód dla spokojnego kierowcy, który szuka dużego, reprezentacyjnego auta i… nie jest gadżeciarzem.
Toyota Camry na plus i minus:
+ Komfort + To bardzo! oszczędne auto + Niezłe osiągi - Wykonanie wnętrza - Dramatycznie złe multimedia