– Przychodzą do mnie też osoby, który mówią: "Właśnie straciłem pracę, nie jestem bezdomny, ale za dwa tygodnie będę, bo nie będę miał za co opłacić wynajmowanego mieszkania" – opowiada Aleksandra Cacko z Mobilnego Punktu Poradnictwa. MPP tworzą ludzie, którzy docierają do potrzebujących, do bezdomnych, specjalnym autobusem. Epidemia koronawirusa spowodowała, że ich podopieczni znaleźli się w niezwykle trudnej sytuacji. Można ich jednak wesprzeć. Dzięki tej pomocy nie będą głodować.
Trafiłam przed chwilą na wpis, którego autor opisywał spotkanie z bezdomnym. W trakcie rozmowy tych dwóch mężczyzn jakaś kobieta krzyknęła, żeby zadzwonić po policję, bo "wszystkich nas pozaraża".
Niestety, osoba bezdomna, to nie jest ktoś najpopularniejszy w społeczeństwie. Oczywiście przed epidemią też często zdarzały się takie sytuacje. Nikt nie mówił, że "nas pozaraża", ale dobrze ugruntowane są stwierdzenia: "Jest bezużyteczny", "Powinien wziąć się do roboty", "Sam jest sobie winien".
Jeśli jednak chodzi o osobę bezdomną i ryzyko zakażenia, to kto utrzymuje z nią bliski kontakt? Takiego człowieka omija się na ulicy, jest odsunięty na sam brzeg społeczeństwa. Ponadto osoba w kryzysie bezdomności nie ma zbyt wielu kontaktów społecznych, tak jak np. pracownik korporacji, który chodzi do firmy codziennie.
Stereotyp osoby bezdomnej jest taki: chłop w sile wieku, który może przestać pić i wziąć się do roboty. Tak nie jest. To są często ludzie starsi, schorowani, z wieloma problemami zdrowotnymi, z zaburzeniami psychicznymi.
Przetrwanie na ulicy wiąże się z olbrzymim obciążeniem psychicznym, dlatego oznacza też ciężką pracę z psychiatrą i z psychologiem, z kimś, kto pomoże poukładać wszystko w głowie.
Czy wśród osób, które dziś doświadczają kryzysu bezdomności są też ofiary epidemii, ale w tym sensie, że np. straciły pracę z jej powodu?
Tak. Bezdomność to bardzo pojemna kategoria. Mieszczą się w niej osoby, które od wielu lat mieszkają na ulicy – wśród naszych podopiecznych nawet od 1985 roku – są też osoby, które opuściły dom dziecka lub inne instytucje i nie mają dokąd wrócić. Gdyby stanęła pani na przystanku obok niektórych w kryzysie bezdomności, to nigdy nie powiedziałaby pani, że to jest osoba bezdomna.
Z powodu epidemii potrzeby są jednak większe. Przychodzą do mnie też osoby, który mówią: "Właśnie straciłem pracę, nie jestem bezdomny, ale za dwa tygodnie będę, bo nie będę miał za co opłacić wynajmowanego mieszkania". Często są to pracownicy szeroko pojętych usług. Usługi się skończyły i co dalej?
Sporo osób to także osoby starsze: "Jestem emerytką, która do niedawna dawała radę, ale teraz ceny poszły w górę i jest dużo drożej, a na to mnie nie stać. Kilogram mięsa droższy dwa złote czy trzy, to jest dla mnie dużo, bo i tak mój budżet wcześniej ledwo się spinał". Każda podwyżka dla takich ludzie jest równoznaczna ze stanięciem przed wyborem: płacę za mieszkanie albo kupuję jedzenie.
Sytuacja bezdomnych nigdy nie jest łatwa, ale teraz jeszcze bardziej skomplikowana?
Teraz jest trudniej, bo wiele miejsc się zamknęło. Mam na myśli np. restauracje czy sklepy, które wystawiały końcówki żywności, warzyw, owoców. Czynne nie są też jadłodzielnie. To oznacza problem ze zdobyciem żywności. Niektórzy dorabiali np. jako parkingowi w mieście, dziś zostali pozbawieni nawet tych środków.
Czy są osoby, które mogą głodować?
Trochę się to uspokoiło. Na samym początku, gdy wszystko się zamykało, gdy nikt nie wiedział, jak do tego podejść, byliśmy świadkami wielu trudnych sytuacji. W połowie marca wręcz dramatyczna, ludzie walczyli o pożywienie.
Brali od nas paczkę, siadali obok autobusu i łapczywie zjadali to, co było do niej zapakowane. Teraz można mówić, że to się unormowało, bo i nasza pomoc jest stała. Zresztą większość miejsc, które pomagają, wprowadziło reżim sanitarny, aby dalej wspierać potrzebujących.
Ciężko o chwilę rozmowy. Dziennie przychodzi do nas 350, 360 osób. Punkt działa przez 8 godzin, czyli przez pół godziny obsługujemy jakieś 45 osób. Imię nazwisko i następny. Poza tym mamy maski, gogle, przyłbice, więc żeby rozmawiać trzeba by krzyczeć.
Choć jest jedna bardzo smutna historią z ostatnich dni. Jeden z naszych podopiecznych zmarł w wielkanocną niedzielę. Znaleźli go koledzy. Czy w normalnych czasach to by się zadziało? Nie wiem.
Owszem, to była osoba z chorobą alkoholową, która prawdopodobnie przyczyniła się do śmierci, ale był to też człowiek, którego znaliśmy od początku naszej działalności. Człowiek, który mimo trudnej sytuacji życiowej i trudnej historii był po prostu dobrym kolegą.
A co ze środkami ochronnymi? Oprócz jedzenia staracie się dostarczać bezdomnym także i to?
Stopniowo staramy się zabezpieczać osoby, który przychodzą do nas. Od czwartku cały czas wydajemy maseczki. Jednak przy obsłudze 350 osób dziennie, jest to studnia bez dna. Maseczki trafiają do nas z różnych źródeł, ale na bieżąco je rozdajemy. Jeśli o rękawiczki chodzi, to jest to towar chyba jeszcze bardziej deficytowy.
Można wesprzeć wasze działania dorzucając kilka złotych do zbiórki. Potrzeba ponad 157 tys. złotych, ale na razie na koncie jest niespełna 9 tys.
157 tys. to kwota, która jest nam potrzebna na nasze miesięczne działania, tylko i wyłącznie na zakup paczek. Zakładamy, że jeśli paczka kosztuje minimum 10 zł – jest bardzo duże minimum – to przy 350 osobach potrzebujemy 3,5 tys. zł dziennie.
Otrzymujemy wsparcie od różnych organizacji, od osób prywatnych, od Banku Żywności. Praktycznie większość pieniędzy idzie na zakup konserw. Dziennie kupujemy też około 200 bochenków chleba. Do tego dochodzą koszty torebek, noży jednorazowych itp. Jeśli czasami coś zostaje, to staramy się zakupić środki do dezynfekcji.
Można też wpłacać bezpośrednio na konto stowarzyszenia?
Można, ale trzeba to robić z dopiskiem MPP.
To jest być albo nie być dla tych ludzi?
Tak. Jeżeli od nas nie wezmą jedzenia, to mogą pójść do innych miejsc, w których też są kolejki, w których też jest ograniczone działanie, ale tam np. mogą zjeść talerz ciepłej zupy. My ograniczymy nasze paczki do produktów, których nie trzeba podgrzewać, specjalnie przygotowywać, zalewać wrzątkiem, bo skąd niby mieliby wziąć wrzątek?
Do tego dochodzi odrzucenie, od którego zaczęłyśmy rozmowę.
Opowiem pani sytuację, której doświadczyłam niedawno. Po tym, jak rozdaliśmy paczki, przyszedł do mnie pan z obsługi dworca, który chciał, żebym coś zrobiła z "nimi", bo siedzą na dworcu i jedzą.
Odpowiedziałam, że po to stali 1,5 godziny po żywność w zimnie, żeby mogli teraz to zjeść. Starałam się dowiedzieć,co jest problemem tego człowieka, czy to, że oni jedzą, czy to, że po prostu są.
Kiedy stwierdziłam, że rozumiem, że na dworcu nie można jeść kanapek i zapytałam, czy mnie też by wyrzucił, gdybym tam jadła, odpowiedział, że przesadzam. Wtedy dodałam, że jego problemem jest to, że mimo iż te osoby nie wyglądają stereotypowo jak bezdomni, to on ma tego świadomość, dlatego mu przeszkadzają.
To nadal są ludzie. Patrzmy tak na nich, a nie jak na najgorsze zło świata. I naprawdę dziś wiele osób jest o krok od tego, żeby znaleźć się w podobnej sytuacji.
Szczegóły, dotyczące zbiórki na paczki z żywnością dla osób w kryzysie bezdomności, można znaleźć tutaj.