– To nie jest charakterystyczne tylko dla czasu epidemii koronawirusa. Społeczeństwo niezadowolone ze służby zdrowia zawsze ma bardziej agresywny stosunek do pielęgniarek. Lekarza ludzie jednak w jakiś sposób się obawiają – mówi Iwona Borchulska, przewodnicząca Śląskiego Regionu Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych. W rozmowie z naTemat przyznaje, że gdy jedni stawiają pomniki osobom pracującym w służbie zdrowia, inni potrafią krzywdzić także ich najbliższych.
Sygnały o jakich zdarzeniach związanych z hejtem, ostracyzmem, dotarły do pani w ostatnim czasie?
Dwa sygnały dotyczyły bliskich pielęgniarek, ich mężów. Tam gdzie są zatrudnieni powiedziano im, że współpracownicy nie chcą z nimi pracować. Jedna z koleżanek opowiadała, że kiedy jej małżonek wchodził do pokoju socjalnego w firmie, to wszyscy wychodzili.
Ten ostracyzm wpływa na całą rodzinę, krzywdzi ją. Jeden z mężczyzn, o których mówiłam, dostał nawet wypowiedzenie. Oczywiście nie napisano wprost, że powodem jest to, że jego żoną jest pielęgniarka, ale wcześniej jego kierownik, rozmawiając z nim, prosił o zrozumienie, bo reszta zespołu nie chce z nim właśnie dlatego pracować.
Pielęgniarka, o której pani mówi, zobaczyła zniszczony samochód, kiedy chciała jechać rano do pracy. Skąd pewność, że to, co się wydarzyło, ma związek z jej zawodem?
Ta pielęgniarka jest bardzo pozytywną, wyważoną i kulturalną osobą. Biorąc pod uwagę jej osobowość, nie sądzę, żeby miała wrogów wśród sąsiadów, czy osób, które zna. Trudno więc inaczej zinterpretować to zjawisko.
W normalnym czasie, kiedy nie ma epidemii, pielęgniarki wspierają swoje najbliższe otoczenie. Pomagają, podpowiadają do jakiego lekarza ktoś powinien się udać. Dziś, zwłaszcza w mniejszych miejscowościach, sąsiedzi przechodzą na drugą stronę ulicy, kiedy widzą pielęgniarkę, lekarza, czy znajomego ratownika.
Natomiast negatywne zachowania oceniam jako wyraz niezmiernej głupoty. Wydaje mi się, że najbardziej bezpieczni dla otoczenia, nawet w przypadku zakażenia, są właśnie medycy. Wiedzą, jak postępować, żeby izolować siebie.
Niektóre z naszych koleżanek podejmują decyzję, żeby na czas pracy z Covid-19 nie wracać do domu. Korzystają z miejsc w hotelach dla medyków.
Rozmawiałam po całym zdarzeniu z koleżanką z Gliwic i mówiła o bardzo pozytywnym oddźwięku społecznym po tym, jak nagłośniono jej przypadek. Zgłosiło się kilka osób, które chciały za darmo naprawić wyrządzone szkody, bezpłatnie pomalować samochód.
Była też i taka sytuacja, że jednej z nas spalił się dom. Pielęgniarka była wtedy na dyżurze w szpitalu zakaźnym, mówiła, że pracowała i z cholerą, i z innymi jednostkami chorobowymi. Jednak sąsiedzi byli ponad to, wykazali się ogromnym zaangażowaniem. Zorganizowali zbiórkę, aby pomóc w odbudowie domu, ale są niestety i miejsca, gdzie trzeba mówić o głupocie.
Z jednej strony bijemy brawo i mówimy o bohaterach, a z drugiej dzieje się coś takiego.
Stawiamy pomniki i bijemy brawo, bo w tej chwili jest taki trend. Podłączamy się pod to, o ile ci bohaterowie są daleko. Chcę powtórzyć, że medyk potrafi siebie obserwować, jest na tyle świadomy, że rozpoznaje znamiona choroby. Przy lekko podwyższonej temperaturze nigdzie nie pójdzie i nie będzie narażał innych.
Praca w czasie epidemii, połączona z przypadkami takiej niechęci, musi być jeszcze bardziej obciążająca psychicznie.
Nasza praca ogólnie nie jest łatwa. W tej chwili mówimy o koronawirusie, ale przecież my na co dzień pracujemy w trudnych warunkach. Są różnego rodzaju bakterie szpitalne i wirusy. Taka jest specyfika tego zawodu.
Ludzie nie zdają sobie sprawy, że wirusy i bakterie są wśród nas, były i będą. Mutują się, więc potrzeba trochę czasu, żeby sobie z nim poradzić, żeby naukowcy wyprodukowali szczepionkę.
Jeden z lekarzy mówił mi, że więcej przypadków niechęci, hejtu, dotyczy jednak pielęgniarek. Tak jest rzeczywiście?
To nie jest charakterystyczne tylko dla czasu epidemii koronawirusa. Społeczeństwo niezadowolone ze służby zdrowia zawsze ma bardziej agresywny stosunek do pielęgniarek. Lekarza ludzie jednak w jakiś sposób się obawiają. Jeśli chcą na kimś wyładować swoje frustracje, to najłatwiej jest to zrobić na pielęgniarce, czy położnej.
Pielęgniarka jest zawsze na pierwszej linii frontu. Badania pokazują, że 80 proc. czasu z pacjentem spędza właśnie ona. Trudno zinterpretować jednoznacznie, czy jest to kwestia płci, czy kwestia zawodu. Podejrzewam, że jedno i drugie.
Ma pani na myśli lekceważący stosunek do zawodu pielęgniarki, że przykład idzie z góry?
Na rzecz pielęgniarek pracuję naprawdę długo. Od wielu lat usiłujemy przekonać władze – wszystkie jakie były, po kolei, od prawa do lewa – że za zawodem pielęgniarki idzie bezpieczeństwo społeczeństwa. Potwierdzenie tego widzimy teraz.
Wiadomo, że mamy najniższe w Europie wskaźniki jeśli chodzi o pielęgniarki w przeliczeniu na populację. Mamy też najwyższą średnią wieku, bo młode osoby nie chcą iść do zawodu, który powinien być bardziej szanowany i lepiej opłacany. Nie doszliśmy do takiego momentu, żeby były tłumy chętnych do studiowania pielęgniarstwa. Jest to ciężka praca fizycznie i intelektualnie. Cały czas trzeba się też douczać, więc nie każdy chce przyjąć na siebie taką odpowiedzialność.
Z drugiej strony problemu upatruję trochę także w społecznym stosunku do kobiet. Zaznaczmy, że 98 proc. osób w tym zawodzie stanowią kobiety. Całuje się nas po rękach, ale wciąż nie mamy takiej pozycji na rynku pracy, jak mężczyźni. Znamy przecież te wszystkie publikacje dotyczące szklanych sufitów.
Epidemia uwidoczniła jeszcze jakieś problemy?
Mam wrażenie, że pracodawcy trochę chcą zaoszczędzić na tej epidemiologii w kwestii i sprzętu i finansów. Pojawiają się sytuacje, że koleżanki mówią nam, że nie ma sprzętu, środków ochrony osobistej. Z kolei władze województwa twierdzą, że ogromne ilości takich środków przekazują placówkom.
W poszczególnych sytuacjach musimy reagować, bo widać błędy organizacyjne w przypadku choćby przepisów dotyczących epidemiologii. Wszystko na papierze jest, ale w życiu trudno to zastosować.
Pielęgniarki też są matkami, idą na opiekuńcze, postojowe, czy muszą przebywać na przymusowych kwarantannach. Więc skoro w normalnych okolicznościach jest nas mało, to w takiej sytuacji jest jeszcze mniej. Dlatego też teraz bardziej widoczne się wszystkie te problemy, które dotyczące obsad pielęgniarskich. Konsekwencje czasami są tragiczne. Koleżanka, która zmarła, z tego, co słyszmy, pracowała w kombinezonie przez cały dyżur, bo była sama. To jest niedopuszczalne.
Nie mówię już o sytuacji, gdzie teraz pokazał się list Polskiej Federacji Szpitali, w którym zarzuca się zarządowi związku pielęgniarek i położnych, że wywołuje niepokój wśród personelu, bo mówi o nieprawidłowościach.
Odniesiemy się do tego, bo nie pracodawcy będą nam mówić, co mają robić związki zawodowe. Wydaje się przecież, że wręcz naszym obowiązkiem jest wskazywanie nieprawidłowości.